Alcatraz to najgorsza rzecz, jaką Amerykanie mogli zrobić Amerykanom – stwierdził jeden z „bywalców” bodaj najsłynniejszego zakładu karnego na ziemi, położonego na niewielkiej wysepce, którą oblewają wody Zatoki San Francisco. Znajduje się ono w miejscu dawnego fortu, zbudowanego jeszcze w XIX wieku. Wśród osadzonych tutaj skazańców był najsłynniejszy więzień świata: Al Capone. Od wielu lat można zwiedzać nie tylko jego celę, ale również cały zakład karny. Warto odwiedzić to miejsce i przenieść się kilka dziesięcioleci wstecz…
W roku 1769 Hiszpan Jose de Ortega odkrył Zatokę San Francisco, zaś sześć lat później Juan Manuel de Ayala nazwał leżącą u wejścia do niej wysepkę La Isla de Los Alcatraces (Wyspą Pelikanów – rzeczywiście żyje tam około 60 gatunków ptaków). W roku 1851 wyspę przejęły władze Stanów Zjednoczonych, zmieniając jej nazwę na Alcatraz. Trzy lata później wzniesiono tutaj pierwszą na kalifornijskim wybrzeżu Pacyfiku latarnię morską, która wskazywała wejście do portu San Francisco.
Wyspa położona na środku wejścia do zatoki stanowiła do tego celu idealne miejsce. Kilka miesięcy później rozpoczęto budowę fortecy, która miała strzec wejścia do portu. Jej wzniesienie kosztowało olbrzymią na tamte czasy kwotę 500 tysięcy dolarów. W roku 1859 zaczął stacjonować tutaj pierwszy oddział wojska. Z kronik wynika, że w 1861 roku na Alcatraz było 111 dział, które stały na stanowiskach wykutych w skałach i ceglanej cytadeli wzniesionej w najwyższym punkcie wyspy, zaś załogę fortu stanowiło prawie 400 żołnierzy. Trzy lata później zainstalowano tutaj ogromne 15 calowe (39 centymetrów) działo Rodmana.
W następnych dziesięcioleciach wraz z rozwojem techniki fort na wyspie Alcatraz coraz bardziej tracił swoje militarne znaczenie. Wcześniej jednak okazało się, że utrzymywanie na wyspie garnizonu jest bezcelowe, dlatego od 1870 roku część pomieszczeń stała się więzieniem wojskowym, w którym do 1933 roku odsiadywali kary dezerterzy i żołnierze armii amerykańskiej, niekiedy trafiali tutaj także cywile. Pierwszymi „mieszkańcami” Alcatraz byli marynarze, którzy odmówili złożenia przysięgi na wierność konstytucji Stanów Zjednoczonych. Marynarze zostali aresztowani, skazani i pod zbrojną eskortą przewieziono ich na wyspę.
W 1865 roku, po zabójstwie prezydenta Abrahama Lincolna, osadzono tutaj 39 Amerykanów, którzy publicznie nie kryli swojego zadowolenia z powodu udanego zamachu. Wolność odzyskali dwa lata później. W 1906 roku Alcatraz pękał w szwach, po tym, jak więzienie w San Francisco zostało niemal doszczętnie zrujnowane w wyniku tragicznego trzęsienia ziemi. Sądy skazywały przestępców na pobyt za kratkami, ale nie było gdzie ich trzymać. Nic dziwnego, że w tej sytuacji coraz częściej wywożono ich na pobliską wyspę.
Piekielne warunki stworzyła tu sama natura
Amerykanie byli przekonani, że prawie dwukilometrowy pas Pacyfiku oddzielający wyspę od kontynentu udaremni każdą próbę ucieczki. Wokół wyspy płynie bardzo silny prąd znoszący na pełny ocean, który wprawdzie bardzo ułatwia dopłynięcie z kontynentu na wyspę, jednak praktycznie uniemożliwia ten wyczyn w kierunku odwrotnym. Dodatkowo woda jest tu bardzo zimna – ma bowiem zaledwie 3 – 6 stopni, co wymaga specjalnego zabezpieczenia ciał potencjalnych śmiałków przed bardzo szybkim wychłodzeniem.
– Piekielne warunki stworzyła tu sama natura – twierdzi jeden z tamtejszych więźniów. – Człowiek tylko je wymuskał, dopieścił, doprowadził do perfekcji. Było to więzienie, w którym wszystko oprócz jednoosobowej celi, w której często spano na gołym betonie, stanowiło przywilej. Komendant, zwany „Bogiem”, mógł przywileje przyznawać lub odbierać. To była loteria, której kryteria nie do końca były jasne. Tych, którzy mieli tu spędzić wiele lat, często doprowadzało to do obłędu. Ale z czego rzadko kto zdaje sobie sprawę, największą torturą była bliskość San Francisco i dochodzące stamtąd odgłosy normalnego życia.
W roku 1908 zburzono wojskową cytadelę, zaś w jej miejscu wzniesiono potężny budynek więzienny. Ćwieć wieku później zapadła decyzja o przebudowie twierdzy w najcięższe więzienie w USA, jednocześnie przekazując je we władanie Federalnego Zarządu Więzień. W ciągu kilku tygodni wszystkie zabudowania otoczono podwójnymi zasiekami z drutu kolczastego, niemal dwukrotnie zwiększono liczbę strażnic. Kilkuosobowe dotychczas cele, zamieniono w izolatki wyposażone jedynie w umywalki i ubikacje. Punkt piąty regulaminu pozbawiał wszystkich złudzeń tamtejszych pensjonariuszy co do panujących tam warunków i obyczajów; „masz prawo do jedzenia, ubrania, schronienia i opieki lekarskiej. Wszystko inne, co otrzymasz, jest przywilejem. Uzyskujesz swoje przywileje poprzez poprawne zachowanie”.
A trafiali tu głównie mordercy i niepoprawni recydywiści, słowem tacy, z którymi nie potrafiono sobie poradzić w innych więzieniach. Przeciętnie każdy z nich spędzał tutaj 8 – 10 lat. Zarówno wśród więźniów jak i obsługi więziennej nigdy nie było kobiet. Początek lat trzydziestych w Stanach Zjednoczonych to okres ogromnej przestępczości związanej z prohibicją i Wielkim Kryzysem. Władze nie były w stanie poradzić sobie z tym zjawiskiem. Co bardziej zdeterminowani przestępcy sprawiali duże kłopoty nawet po wyroku skazującym ich na karę pozbawienia wolności. Z myślą o takich właśnie „niepokornych” powstało słynne Alcatraz. Skazani przybywali tutaj z innych więzień i po pewnym czasie swego rodzaju pokuty wracali za kratki do zakładów o wiele lżejszym rygorze.
Ucieczka jest praktycznie niemożliwa
Przez prawie trzydzieści lat Alcatraz miało opinię miejsca, z którego ucieczka jest praktycznie niemożliwa. A jednak w 1962 roku sztuka ta udała się Frankowi Morrisowi, który odsiadywał tutaj wyrok za kilkakrotne napady na banki. Rok później więzienie zostało zamknięte, zaś od 1973 roku jest udostępniane turystom.
Maksymalnie mogło tu przebywać 400 więźniów. Niemal wszyscy przebywali w jednoosobowych celach, a każda z nich, o wymiarach 2 na 4 metry, wyposażona była w umywalkę i klozet, znajdujący się w rogu pomieszczenia. Cele mieściły się wzdłuż długich korytarzy, jedna obok drugiej. Do otwierania i zamykania krat służyła dźwignia podobna do tych, jakie były kiedyś używane przy zwrotnicach kolejowych. Urządzenie to umożliwiało szybkie otwieranie krat, kiedy więźniowie szli do jadalni. Uzbrojeni strażnicy pełnili całą dobę wartę na okratowanych galeryjkach, znajdujących się na wysokości około 3,5 metra nad wszystkimi korytarzami.
Jedynym miejscem, gdzie gromadzili się więźniowie, była stołówka, która poza godzinami wydawania posiłków pełniła rolę więziennej świetlicy. Aby zapobiec próbom zbiorowego buntu, który zawsze jest trudny do opanowania, pod sufitem sali umieszczono kilkadziesiąt pojemników z gazem łzawiącym, które można było w każdej chwili odpalić z któregoś z bocznych pomieszczeń.
Oprócz zwykłych cel znajdowały się tam również całkowicie ciemne karcery, do których nie docierał ani jeden promyk słonecznego światła. Tutaj siedzieli najbardziej krnąbrni więźniowie. Nie wychodzili na spacery, a spartańskie pożywienie – chleb i wodę – dostarczano im tylko raz dziennie. Raz na tydzień zezwalano im na 10-minutowy prysznic.
Więźniowie nie mieli tutaj praktycznie żadnych praw. Przez wiele lat na spacerniaku obowiązywał całkowity zakaz rozmów, zaś w ciągu całego dnia skazani mogli zamienić ze sobą zaledwie kilka słów. Nie można było słuchać radia ani czytać gazet. Dopiero po II wojnie światowej rygory trochę złagodniały: raz w miesiącu na wyspę przypływało objazdowe kino, powstała biblioteka, zainstalowano głośniki radiowe, zaś na spacerniaku pozwolono na grę w koszykówkę.
Pod czujnym okiem strażników
Praktycznie przez 24 godziny na dobę skazani znajdowali się pod czujnym okiem pilnujących ich strażników. A wszystko po to, aby maksymalnie utrudnić przygotowania do ewentualnych ucieczek. To dlatego więźniowie nie mogli posiadać przy sobie praktycznie żadnych osobistych przedmiotów.
Jakiekolwiek niebezpieczne przedmioty takie jak: pieniądze, narkotyki, trucizny, broń lub narzędzia znalezione w twojej celi lub przy tobie, które mogą być użyte do spowodowania obrażeń, niszczenia majątku lub pomóc w próbie ucieczki będą skutkować sankcjami dyscyplinarnymi i możliwym oskarżeniem w federalnym sądzie okręgowym. Ekstra żyletki (każdy więzień mógł posiadać przy sobie jedynie dwie żyletki, które były co sobotę wymieniane na nowe) są uważane za niebezpieczną broń – napisano w więziennym regulaminie.
Więzienne życie toczyło się ściśle według regulaminu. Pobudka codziennie o godzinie 6.30, potem poranna toaleta, i ubieranie się, po czym skazani byli skrupulatnie liczeni i ustawieni w dwuszeregu maszerowali na śniadanie. Potem ci, którzy mieli prawo do pracy, dzieleni byli na grupy robocze na spacerniaku. Obiad był o godzinie 12.00. Kwadrans później wszyscy wracali do cel, byli ponownie przeliczani i ponownie zbierali się do pracy na zewnątrz bloku. O godzinie 16.15 kończył się dzień pracy, po którym skazani mieli 20 minut swobodnego odpoczynku na dziedzińcu, a następnie podawano im lekki podwieczorek. Kilka minut po godzinie siedemnastej wszyscy skazani byli zamykani w swoich celach, zaś światło gaszono punktualnie o 21.30. Każdej doby stan więźniów przeliczany był co najmniej kilkanaście razy.
W Alcatraz, jak w każdym więzieniu, istniał system nagród i kar. Tych pierwszych nie było zbyt wiele, te drugie były na porządku dziennym. Chyba najmniej surową karą było umieszczenie w bardzo zatłoczonej celi bez prawa jej opuszczania. Osadzeni tam więźniowie tylko raz w tygodniu wychodzili do łaźni, znajdującej się w tym samym pawilonie, gdzie brali prysznic. Jeśli to nie pomagało, bardziej krnąbrni byli kierowani do jednej z czterech cel zwanych „the hole” (dziura). Od korytarza oddzielały ją około 10-centymetrowej grubości stalowe drzwi. Nie było w niej światła, a ściany i podłoga obite były blachą.
– Z reguły wsadzano nas tam na 3 – 4 dni – opowiada jeden z więźniów. – To z reguły wystarczało, aby złamać nawet największych twardzieli. Rekordzista spędził w niej prawie dwa tygodnie. Jeszcze kilka dni, a niechybnie straciłby wzrok.
Wyróżniający się więźniowie mieli szansę na otrzymanie zgody na widzenie. Mogły się one odbywać maksymalnie dwa razy w miesiącu. Ze względów bezpieczeństwa odbywały się one poprzez podwójne szyby ze szkła pancernego, rozmawiano przez telefon, zaś całość rozmowy była non – stop kontrolowana przynajmniej przez jednego strażnika. Więzienny regulamin dokładnie określał nawet tematy rozmów. Surowo zabronione były dyskusje na temat warunków pobytu za kratkami, a także rozmowy o innych więźniach albo popełnionych przez nich przestępstwach. Ci, którzy łamali regulamin, z reguły byli pozbawiani prawa do widzeń przynajmniej na pół roku.
Wielkie ucieczki
„Witajcie w piekle” – tej treści szyld witał więźniów przybywających do Alcatraz. Teoretycznie nie było sposobu na udaną ucieczkę. Doskonały system zabezpieczeń, podwójne warty, kilkudziesięciu strażników całą noc strzegących wyspy, do tego lodowate wody Pacyfiku z pływającymi wokół wyspy rekinami, odbierały nadzieję na zorganizowanie jakiejkolwiek udanej ucieczki. A jednak śmiałkowie się znaleźli.
W sumie, na ucieczkę z najpilniej strzeżonego więzienia na ziemi, zdecydowało się 39 osób. 26 z nich zostało złapanych, siedmiu zastrzelono w czasie pościgu, jeden utonął płynąc w kierunku odległego o ponad dwa kilometry lądu, a losów pięciu innych nigdy nie udało się wyjaśnić. Najprawdopodobniej zostali pożarci przez rekiny, choć nie można wykluczyć, że jednak udało im się uciec i żyją gdzieś na wolności.
Pierwszą próbę opuszczenia więzienia na własną rękę odnotowano w kwietniu 1936 roku. Joseph Bowers został wtedy zastrzelony w czasie, kiedy wdrapywał się na więzienne ogrodzenie.
Najsłynniejsza ucieczka z Alcatraz
Najbardziej znaną próbę ucieczki z Alcatraz zorganizował w maju 1946 roku Joseph Cretzer. Wraz z kilkoma innymi więźniami ogłuszyli strażnika, zabrali mu broń, ale nie mogli znaleźć kluczy do bramy wyjściowej. Istniało niebezpieczeństwo, że uwolnią innych więźniów, groźba buntu stawała się bardzo realna. Naczelnik więzienia widząc, co się dzieje, wezwał na pomoc straż przybrzeżną, policję i wojsko. Walki trwały przez cały następny dzień aż do wieczora. Nic dziwnego, że najpierw dziennikarze, a potem historycy zaczęli pisać o 40-godzinnej bitwie o Alcatraz. Wszyscy buntownicy zginęli od policyjnych kul.
W roku 1961 trzech więźniów zorganizowało – jak ją później nazwano – Wielką Ucieczkę. Najpierw ukradli noże kuchenne, którymi przez wiele nocy dłubali dziurę w osłonie wentylatora. Aż w końcu pewnej nocy przedostali się do kanału wentylacyjnego, a potem na dach więzienia. Stamtąd już tylko jeden krok dzielił ich od upragnionej wolności. Nie na wiele to się zdało. Wprawdzie udało im się uciec z Alcatraz, jednak nie udało im się dopłynąć do lądu. Cała trójka utonęła w zimnych wodach Pacyfiku.
Jednak najbardziej frapująca jest historia jedynej udanej ucieczki. Sztuki tej dokonał 11 czerwca 1962 roku Frank Morris oraz dwaj bracia Anglin. Wszystko zaczęło się od zdrapywania zwykłą więzienną łyżeczką wilgotnego cementu w podłodze w rogu celi. Kiedy Morris poradził sobie z pierwszą przeszkodą, zabrał się do robienia podkopu. Dzień w dzień pozbywał się ziemi, wysypując ją przy każdej nadarzającej się okazji do klozetu lub na korytarzach więziennych. Coraz większy otwór w kącie celi zamaskował kawałkiem kartonu na tyle sprytnie, że strażnicy – mimo rutynowych kontroli – niczego nie zauważyli.
Po wielu miesiącach żmudnej, wręcz katorżniczej pracy powstał tunel, przez który Morris i dwaj jego towarzysze przedostali się do kanałów, a stamtąd do zatoki San Francisco. Wypłynęli na nadmuchanych płaszczach przeciwdeszczowych. Strażnicy, którzy tamtej nocy pełnili służbę, nie usłyszeli żadnych podejrzanych hałasów. Jak wykazało późniejsze śledztwo, uciekinierzy przykleili do podeszew swoich butów obcięte włosy. Zanim jednak opuścili swoje cele, spreparowali z mydła, cementu i włosów zdobytych w zakładzie fryzjerskim, trzy głowy, które ułożyli „do snu” na swoich pryczach, chcąc w ten sposób maksymalnie opóźnić moment wykrycia ucieczki, wszczęcia alarmu i podjęcia działań pościgowych. Maskowanie było niezbędne, gdyż wszystkie cele miały kraty zamiast drzwi i przez całą noc maszerowali tutaj strażnicy z małymi latarkami, kontrolując nieustannie, co dzieje się w celach.
Cała ta historia została przedstawiona w filmie Don Siegela „Ucieczka z Alcatraz”, który nakręcono w 1979 roku. Filmowa ucieczka kończy się sukcesem… A jak potoczyły się prawdziwe losy uciekinierów? Na to pytanie nigdy nie udało się udzielić przekonywującej odpowiedzi. Ciał uciekinierów nigdy nie odnaleziono, co pozwala na snucie domysłów, że być może jednak im się udało. Hipotezę tę potwierdzają ujawnione w 1993 roku informacje ujawnione przez kalifornijską policję. Jeden z byłych więźniów Alcatraz przyznał, że ucieczka była lepiej zorganizowana niż powszechnie przypuszczano.
Więźniowie wydostali się na zewnątrz przez ściany więzienia drążąc je nie łyżkami, lecz czymś w rodzaju wiertarki sporządzonej z części odkurzacza. Do ucieczki przygotowywali się przez kilkanaście miesięcy, a wiedziało o niej przynajmniej kilkunastu zaufanych przyjaciół. Studiowali i analizowali informacje o przypływach i odpływach morza, zaczęli uczyć się hiszpańskiego, a przede wszystkim sobie tylko dostępnymi sposobami zaczęli organizować pobyt w Meksyku, gdzie zamierzali znaleźć schronienie po wydostaniu się z Alcatraz. Na tej podstawie ponownie wszczęto poszukiwania, zaś łączna nagroda za pomoc w ujęciu trójki przestępców zamknęła się kwotą miliona dolarów. Mimo to, nie uzyskano żadnych ciekawych informacji. Jeśli dawni uciekinierzy żyją, to dobiegają teraz 80. roku życia. Ciekawe, czy ktoś w tych nobliwych staruszkach (a zapewne za takich uchodzą) jest jeszcze w stanie rozpoznać dawnych „wrogów publicznych numer jeden”.
Ostatnia ucieczka z Alcatraz miała miejsce 14 grudnia 1962 roku. John Scott i Darl Parker próbowali opuścić wyspę wpław. Po kilku minutach przebywania w lodowatej wodzie Pacyfiku, Parker zrezygnował i powrócił na wyspę, natomiast Scott został odnaleziony kilka godzin później, gdy kurczowo uczepiony skały w pobliżu mostu Golden Gate dalej tkwił w wodzie. Był krańcowo wyczerpany. Nie miał siły, aby wspiąć się na te skały. Do wolności zabrakło mu dosłownie kilku metrów…
Najsłynniejszy więzień Alcatraz
W Alcatraz odsiadywali wyroki więźniowie, do których przylgnęło określenie „wróg publiczny numer 1”. Byli wśród nich m.in. George Kelly (Machine Gun) – skazany na karę dożywotniego więzienia za kidnaping i morderstwo, Robert Stroud (Birdman of Alcatraz) – seryjny zabójca, Alvin Karpis (Creepy) – ukarany długoletnim wyrokiem za napady na banki i porwania. Niewątpliwie najsłynniejszym pensjonariuszem na doskonale strzeżonej wyspie nieopodal San Francisco był osławiony Al Capone. W więziennej statystyce miał numer 85.
Al Capone urodził się w roku 1899 w nowojorskim Brooklynie. Nie ukończył nawet szkoły podstawowej, bo w szóstej klasie usunięto go dyscyplinarnie zaraz po tym, jak pobił jednego z nauczycieli. Jako dwudziestolatek musiał uciekać z Nowego Jorku za udział w młodzieżowej bandzie James Street Gang, tym bardziej, że miał już wtedy na sumieniu życie dwóch innych gangsterów. Wyjechał do Chicago, które w powszechnym odczuciu mogło w tamtym czasie z powodzeniem aspirować do miana najbardziej skorumpowanego miasta w Stanach Zjednoczonych. Najpierw był szefem jednego z wielu chicagowskich gangów, którego specjalnością były wymuszenia haraczy głównie od bazarowych handlarzy i drobnych sklepikarzy. Skutecznie i konsekwentnie, krok po kroku, wykańczał konkurencję.
Jednak sławę przyniosło mu zorganizowanie doskonale funkcjonującej struktury zajmującej się w czasie prohibicji produkcją i dystrybucją alkoholu. W ciągu kilku lat ze zwykłego rzezimieszka wyrósł na szefa największej na świecie mafii, zaś jego zyski liczone były na kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie. To była olbrzymia – jak na tamte czasy – kwota.
Policja wie swoje
Policja podejrzewała Capone o co najmniej kilkanaście morderstw, ale brakowało na to przekonywujących dowodów. Wszelkie próby aresztowania bossa kończyły się niepowodzeniem, m.in. dzięki szczodrze opłacanym najlepszym amerykańskim adwokatom. Jednak FBI była coraz bardziej zdeterminowana, aby wreszcie posadzić mafijnego bossa za kratkami. Powołano specjalną grupę śledczą, którą tworzyli młodzi, ambitni oficerowie, z reguły jeszcze przed trzydziestką. Byli bardziej spragnieni sławy bohaterów niż dużych pieniędzy. Zarabiali trzy tysiące dolarów rocznie, a mimo to odrzucili propozycję Al Capone, który proponował im tygodniową „pensję” w wysokości tysiąca dolarów. Nie dali się przekupić i po tym wszystkim z jeszcze większą determinacją zbierali dowody przestępczej działalności chicagowskiego mafiosa.
W końcu i jemu powinęła się noga. Trafił za kratki nie pod zarzutem morderstw, porwań czy rabunków, lecz za oszustwa podatkowe. Niemal do końca procesu zachowywał dobry humor, był bowiem przekonany, że przekupiona przez niego ława przysięgłych wyda wyrok uniewinniający. Przeliczył się. Niemal w ostatniej chwili zmieniono sędziego i „dwunastu gniewnych ludzi”. W sobotę 24 października 1934 roku sędzia Wilkerson skazuje Capone na 11 lat więzienia, 50 tysięcy dolarów grzywny i pokrycie kosztów sądowych w wysokości kolejnych 30 tysięcy dolarów. Jako dodatkowe obostrzenie kary odrzucono możliwość zwolnienia za kaucją.
– Capone próbował się uśmiechać, ale był to uśmiech pełen goryczy – relacjonowali „na gorąco” dziennikarze „New York Times”. – Gangster oblizuje usta, kołysze się na piętach, wypycha języczkiem policzki. Trzyma ręce na tłustym karku i mocno ściska grube palce. Próbuje być nonszalancki, ale wygląda, jakby miał za chwilę eksplodować.
Po dwóch latach pobytu za kratkami więzienia stanowego w Atlancie, w 1936 roku trafił do Alcatraz. Tę decyzję, która była dla niego olbrzymim zaskoczeniem, podjął sam prokurator generalny USA, Homer Cummings.
Lepszy skazaniec
W więzieniu stanowym w Atlancie żyło mu się wspaniale. Miał więcej skarpetek i bielizny niż inni więźniowie. W ochraniaczu na rakietę tenisową trzymał kilka tysięcy dolarów w drobnych banknotach, którymi opłacał swój całkiem wygodny żywot za kratkami. W Alcatraz Capone nie miał już tak wspaniałych warunków. I to nie tylko z racji dokuczliwości obowiązującego tutaj bardzo surowego regulaminu. Pobyt skutecznie „obrzydzali” mu inni więźniowie, wśród których Al Capone nie cieszył się specjalnie wielką estymą. W pół roku po przybyciu na wyspę pobił się z innym więźniem – zawodowym
żołnierzem, skazanym na kilkunastoletnie więzienie za zabicie swojego przełożonego. Sromotnie przegrał, a tym samym jeszcze bardziej spadły jego notowania w więziennej hierarchii. Jeszcze niedawny mafioso, który „trząsł” przestępczym podziemiem w kilku stanach USA, był tutaj praktycznie nikim. Coraz częściej wpadał w depresję, coraz bardziej pogarszał się jego stan zdrowia, a to głównie przez niewyleczony syfilis, którego nabawił się jeszcze w czasie pobytu na wolności.
Stan psychiczny Capone stawał się z tygodnia na tydzień coraz bardziej tragiczny. Krzyczał nocami, prowadził rozmowy z wyimaginowanymi wrogami. Bywały dnie, kiedy całkowicie tracił chęć do życia, to znów budziła się w nim podejrzanie wielka euforia. Wreszcie skierowano go do więziennego szpitala, gdzie znalazł się pod opieką psychiatrów. Z zachowanej dokumentacji lekarskiej nie można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy wielki gangster rzeczywiście był bliski obłędu czy też… w bardzo przekonywujący sposób symulował objawy tej choroby.
Dopiero po latach wyszło na jaw, że w tamtym czasie udało się namówić Al Capone na współpracę z policją. Po prawie pięciu latach pobytu za kratkami wielki mafioso dał się złamać. Zaczął sypać. Chętnie opowiadał o swoich dawnych kumplach, o powiązaniach i układach w przestępczym podziemiu. Rzecz jasna nie robił tego bezinteresownie. Liczył na złagodzenie warunków w więzieniu, być może nawet na skrócenie wyroku. Nie omylił się… 16 listopada 1939 roku znalazł się na wolności i trafił znowu do szpitala, aby leczyć coraz bardziej postępujący syfilis. Ze szpitala w Baltimore wyszedł dopiero w marcu 1940 roku. Choroby nie udało się już nigdy wyleczyć. Postrach Chicago początku lat 30. zmarł na Florydzie w styczniu 1947 roku. Zmarł zupełnie zapomniany przez wszystkich. Bezpośrednią przyczyną śmierci był atak serca, będący następstwem wyniszczenia syfilisem.
Alcatraz: było więzienie, jest muzeum
Coraz większe koszty utrzymania więzienia (budynki wymagały coraz większych remontów, całe zaopatrzenie trzeba było dowozić stateczkami z San Francisco), brak na miejscu nadającej się do picia wody, wreszcie podnoszące się coraz częściej głosy, że tak drakońskie warunki odbywania kary pozbawienia wolności są zbyt upokarzające w drugiej połowie XX wieku – wszystkie te argumenty skłoniły prokuratora generalnego Roberta Kennedy’ego (brata słynnego prezydenta) do zamknięcia więzienia na wyspie Alcatraz, a większość jego „mieszkańców” przeniesiono do miejscowości Marion w stanie Illinois.
Ostatni więzień wyjechał stąd 21 marca 1963 roku.
– Alcatraz nigdy nie było dobre dla nikogo – powiedział wtedy Frank C. Weatherman opuszczając wyspę.
Jeszcze w tym samym roku zakład karny na wyspie wystawiono na sprzedaż za kwotę pięciu milionów dolarów. Potencjalnych nabywców odstręczała jednak wysoka cena i fatalny stan murów, zżartych przez wilgoć i sól. Wyspa opustoszała, a jedynym mieszkańcem – jeśli nie liczyć stada mew – pozostał dozorca John Hart, który codziennie o tej samej porze obchodził teren więzienia z potężnym pękiem kluczy i wietrzył poszczególne pomieszczenia.
Dziesięć lat później więzienie udostępniono do zwiedzania. Alcatraz bardzo szybko stało się jedną z największych atrakcji turystycznych nie tylko San Francisco, ale całej Kalifornii. Nic dziwnego, że dawne najcięższe pudło w USA zwiedza obecnie prawie milion ludzi rocznie. To jedyna szansa, aby przez kilka godzin pospacerować po najlepiej strzeżonym więzieniu świata, a nawet stanąć obok celi, w której przez kilka lat mieszkał sam Al Capone. I to wszystko za jedyne kilkadziesiąt dolarów. Ci z zasobniejszym portfelem mogą nawet zwiedzać z powietrza. Niezapomniane widoki, ale bilety warto rezerwować nawet kilka tygodni wcześniej.
Wszystkie szczegóły na www.alcatraztickets.com
fot. pixabay.com
2 komentarze do wpisu „Alcatraz zaprasza: witajcie w piekle”
Możliwość komentowania jest wyłączona.