Aleksandra Walczak była świetną dziennikarką śledczą. W Toruniu uchodziła za numer jeden, jeśli chodzi o reporterów, którzy potrafili szybko pozyskiwać sprawdzone informacje. W 2004 roku wyjechała na urlop w góry. Nie wiadomo, czy dotarła do domu. Ślad się urwał. Do dzisiaj nie udało się wyjaśnić, co się z nią stało!
15 marca 2004 roku w redakcji toruńskich „Nowości” zapanowało poruszenie. W porannym kolegium, czyli zebraniu w grudziądzkim oddziale gazety, podczas którego omawiane są tematy przygotowywane do kolejnego wydania dziennika, nie uczestniczyła Aleksandra Walczak. To czołowa dziennikarka tego tytułu. Uchodziła, nie bez powodu, za „pistolet” toruńskiego dziennikarstwa. Zajmowała się tematami trudnymi, jej domeną było reporterstwo śledcze i między innymi opisywanie spraw kryminalnych. Nie przyjść do pracy bez wcześniejszego powiadomienia o swojej nieobecności? To nie było w jej stylu.
Do redakcji zgłasza się syn Oli, liczący 21 lat Daniel. Dopytuje o mamę. Nie mógł się z nią skontaktować w ciągu weekendu, a mieli się spotkać. Ola zapowiadała, że odwiedzi Daniela i jego żonę, by przede wszystkim zobaczyć się z jego synkiem, a jej wyczekanym, upragnionym wnuczkiem. Dziecko urodziło się kilka miesięcy wcześniej. Aleksandra Walczak miała pojawić się na rodzinnym obiedzie w sobotę albo w niedzielę.
Tego właśnie dnia, 14 marca, syn zresztą zgłosił jej zaginięcie policji. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwa-nia. Pierwsze hipotezy dotyczące okoliczności zniknięcia dziennikarki, w naturalny sposób, aczkolwiek tylko na zasadzie przypuszczeń, wiązano z którąś ze spraw, jakie Ola opisywała w swojej pracy zawodowej na łamach „Nowości”.
Aleksandra Walczak. Ostre kryminalne pióro
Była to choćby historia Edwarda Ś. „Taty”, uchodzącego w toruńskim światku za szarą eminencję środowisk przestępczych. Walczak jako pierwsza zaczęła na łamach „Nowości” opisywać tę sprawę. Mówiono, że Ś. to boss, gangster przewodzący potężnej grupie przestępczej. Faktycznie, był sądzony w sprawach karnych, ale ostatecz-nie nigdy nie został pociągnięty przez służby do odpowiedzialności za kierowanie gangiem. Policja i prokuratura nie znalazły dowodów obciążających go w tej materii.
W roku 2004 „Tato” od 3 lat już odbywał karę za oszustwa w głośnej aferze węglowej. Był pionierem w wyłudzeniach towaru z odroczonym terminem płatności. W ten sposób, od początku lat 90. XX wieku, wraz ze swoimi wspólnikami zdołał okraść kontrahentów na ponad 2 mln zł, co w owych czasach stanowiło gigantyczną kwotę.
Wyłudzał głównie węgiel, który potem sprzedawał po zaniżonej cenie, nie musiał się więc martwić o popyt na zdobyty w nielegalny sposób towar. Razem z nim długoletnie wyroki dostało jeszcze 16 osób. Prawnicy „Taty” uzyskali dla swojego klienta zwolnienie z aresztu do czasu uprawomocnienia się wyroku. Mężczyzna skorzystał z takiej furtki i wyjechał z kraju. Ostatecznie został zatrzymany w Czechach, a następnie osadzony w więzieniu. Wyszedł na wolność dopiero w 2007 roku i nigdy później już nie odbudował swojej pozycji w mieście.
Aleksandra Walczak wielokrotnie wracała w swoich tekstach do śledztwa, które prowadziła toruńska proku-ratura w sprawie Edwarda Ś., relacjonowała również proces jego i wspólników w aferze węglowej. Czy za jej zniknięciem mógł stać ktoś związany z tą grupą? Takie były pierwsze przypuszczenia.
– Ola była odważna, nie istniały dla niej tematy, których nie mogłaby podjąć – wspominają ją znajomi.
Aleksandra Walczak. Fakty z życiorysu
W 2004 roku liczyła 52 lata. Była niezwykle doświadczoną dziennikarką. Niewątpliwie dużą sprawą, której relacjonowanie kosztowało ja sporo wytrwałości i nerwów, była ta dotycząca śledztwa i sądzenia osób odpo-wiedzialnych za śmierć księdza Jerzego Popiełuszki. Proces odbywał się w Sądzie Wojewódzkim (obecnie okrę-gowym) w Toruniu. Trwał od grudnia 1984 roku do lutego 1985 roku. Skazano wtedy 4 osoby. Na 25 lat za kraty mieli iść Grzegorz Piotrowski i Adam Pietruszka. Z kolei Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski zostali skazani na karę 15 lat pozbawienia wolności. Wszyscy, zresztą w późniejszym czasie zostali objęci amnestią.
Po latach syn Aleksandry będzie wspominał mamę z dumą, jako odważną i bezkompromisową dziennikarkę. Być może też, między innymi o tych sprawach sama napisałaby w książce, o której myślała już od pewnego cza-su. Był to jeden z jej pomysłów na czas, kiedy przejdzie na emeryturę. Odliczała już do niej. Zostały jej dwa, trzy lata w zawodzie…
W niedzielę 14 marca Daniel odwiedził jeszcze swojego ojczyma, Ryszarda P. Mężczyzna mieszkał razem z Olą w domu w Małym Rudniku, pod Grudziądzem. Syn z mamą ma dobry kontakt, inaczej sytuacja wygląda, jeśli chodzi o relacje z jej drugim mężem. Z uwagi na brak możliwości skontaktowania się z matką, niechętnie, ale jednak decyduje się zatem pojechać do Małego Rudnika. Orientuje się, że mamy nie ma w domu. Ryszard mówi, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie wróciła z wcześniejszego wyjazdu. Zgodnie z planem, miało to nastąpić 12 marca….
Chcesz poznać kulisy tej zbrodni? Sięgnij po Detektywa 9/2024 (tekst Mieczysława Ruteckiego pt. Mówili na nią „pistolet” ). Cały numer do kupienia TUTAJ