Dziś alkohol często jest nieodzownym kompanem napadów, rozbojów, kradzieży. Dokładnie tak samo było w latach 50. Mniej prawi obywatele, upojeni wizją bogactwa i procentami, niczym z motyką na słońce, porywali się na kradzieże, które miały odmienić ich życie. I odmieniały, ale w zupełnie innym sensie.
Tak, jak w przypadku rabusiów, którzy napadli na kasjera warszawskiej spółdzielni mieszkaniowej „Rekord”, z której wcześniej zostali zwolnieni. Mieli luźny plan, mieli pistolet i dwa granaty. Stres wziął jednak górę, więc przed akcją musieli dodać sobie nieco odwagi. Dodali jej sobie sporo, jednocześnie odbierając całkowicie trzeźwość umysłu. Do księgowego wychodzącego z budynku spółdzielni, podbiegli chwiejnym krokiem, żądając gotówki. Widząc zacięcie w oczach zamroczonych alkoholem napastników, kasjer rzucił kasetkę z pieniędzmi na ziemię. Już samo podniesienie jej przysporzyło wiele trudności ledwo trzymającym pion rabusiom. Potykając się o własne nogi ruszyli do ucieczki, a za nimi… tłum gapiów, którzy zalanym w trupa złodziejom nie dawali większych szans. I słusznie, bowiem po kilkuset metrach geniusze leżeli obezwładnieni przez mieszkańców stolicy. Alkohol zrobił swoje…
Jeśli chcesz poczytać o naszych „geniuszach zbrodni” sięgnij po Detektywa 4/2021 (tekst Anny Rychlewicz pt. „Geniusze zbrodni znad Wisły”). Do kupienia TUTAJ.