Dochodziła godzina 1.30, kiedy w recepcji jednego z gdańskich hoteli rozbrzmiał dzwonek telefonu. Jeden z klientów wzywał pomocy. Pracownica, która kilka minut później zapukała do jego pokoju, zamarła z przerażenia. Na podłodze w nienaturalnej pozie leżała półnaga kobieta. Nie żyła. Niebawem jej mąż został aresztowany…
Pracownicy gdańskiego hotelu będą długo pamiętać feralną noc 22 listopada 2017 roku. Przed godziną 2 w nocy, w pokoju na czwartym piętrze luksusowego hotelu znanej na całym świecie sieci, zjawiła się ekipa pogotowia. Chwilę później w kierunku apartamentu szli już zawiadomieni o sprawie policjanci wydziału kryminalnego gdańskiej komendy.
Nocne wezwanie
– Pierwszy raz w życiu doświadczyłam czegoś tak potwornego. Nigdy nie zapomnę tego widoku – mówiła Eliza M., pracownica hotelu, która około godziny 1.30 w nocy odebrała telefon w recepcji.
Chwilę później wysiadła już z windy na górze i skierowała się do pokoju numer 395. Zanim wyruszyła z recepcji, zdążyła jeszcze sprawdzić w systemie, kto jest zameldowany pod tym numerem. Bezsprzecznie pokój zajmowali państwo Henryk i Beata Wirtenbach. To niemiecko brzmiące nazwisko zapadło jej w pamięć, bo tak się złożyło, że dzień wcześniej sama rejestrowała tych gości w systemie.
– Zadbany i elegancki blondyn w średnim wieku i młodsza od niego, atrakcyjna żona – mówiła o gościach pracownica hotelu.
Pamiętała, że państwo przyjechali do Trójmiasta na jakieś naukowe wydarzenie. Odczyt, zdaje się…
– Stanęłam przed drzwiami pokoju i zapukałam. Nikt nie otworzył. Zdziwiłam się, przecież wcześniej pan Wirtenbach wzywał pomocy, wydawał się zdenerwowany, ale mówił logicznie. Myślałam, że może chodzić o jakiś problem techniczny – wspominała później w zeznaniach M.
Eliza powtórnie zapukała do drzwi, a potem, zgodnie z jej relacją, przeciągnęła służbową kartą przez czytnik znajdujący się obok klamki. Otworzyła drzwi. Na podłodze, obok łóżka, leżała lampka nocna i przewrócony stolik. Jeden z dwóch, w jakie wyposażony był pokój.
Czy słusznie aresztowany?
– Dopiero później zobaczyłam tę kobietę – mówiła Eliza. – Nie wiem, dlaczego, ale od razu w mojej głowie pojawiła się myśl, że ona musi być już martwa. Wyrzucałam sobie, że nie podeszłam do niej, nie sprawdziłam. Wciąż mam przed oczami ten widok. Od razu rozpoznałam panią Wirtenbach. Najgorsze były te oczy. Wydawało się, że patrzy na mnie.
Beata leżała w dziwacznej pozie. Łydki spoczywały na łóżku, ale już plecy i głowa znajdowały się na podłodze. Ciało – według opisu pracownicy, zgodnego jednak z dokumentacją fotograficzną wykonaną przez policyjnych techników, którzy tej samej nocy sfotografowali niemal każdy szczegół, każdy kąt w pokoju hotelowym numer 395 – było nienaturalnie wygięte. Głowa była zwrócona twarzą ku wejściu do pokoju. Zupełnie, jakby kobieta upadając z łóżka specjalnie wygięła szyję chcąc spojrzeć za siebie, albo… próbowała się wyrywać.
Eliza M. zeznała, że pana Wirtenbacha ujrzała dopiero po chwili. Siedział na skraju łóżka przy wezgłowiu. Kołysał się w przód i w tył, ale kiedy tylko zobaczył pracownicę hotelu, wstał i „zaczął chodzić po pokoju wskazując na żonę i niemo kręcąc głową”. Eliza pytała, co się stało, ale mężczyzna nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa.
– Pomyślałam, że jest pijany. Zataczał się, miał nieobecny, mętny wzrok i próbował wydusić z siebie jakieś słowa, ale nie był w stanie tego zrobić. W pokoju czuć było odór alkoholu, na podłodze pod oknem leżały dwie butelki po whisky – mówiła pracownica hotelu.
Bez skutku
Ratownicy z zespołu pogotowia próbowali przywrócić czynności życiowe kobiecie. Bez skutku. Policyjny patolog stwierdził wstępnie, że kobieta zmarła między godziną 1 a 1.20. Jako przyczynę zgonu wskazał zatrzymanie krążenia wywołane prawdopodobnie uduszeniem.
Tej samej nocy 52-letni Henryk Wirtenbach został aresztowany pod zarzutem zabójstwa żony.
Czy słusznie go aresztowano ? Odpowiedzi szukaj w Detektywie Wydanie Specjalne nr 4/2020 (tekst Adama Wernera pt. Śmierć z widokiem na morze). Do kupienia TUTAJ.