Awantura i nóż. To nie mogło dobrze się skończyć

Próbowała mnie ugodzić w szyję. Wrzeszczała: „Teraz jest ta chwila, żeby cię zabić, skur… j…”. Próbowałem wyrwać jej nóż. Kopnęła mnie z całej siły w okolice krocza. Broniłem się, cały czas próbowałem ją odepchnąć. W pewnym momencie miałem przewagę, odsunąłem ją od siebie, chwyciłem za ręce i rozchyliłem jej palce. Nóż wypadł jej z ręki na podłogę. Schyliła się i chwyciła go za rączkę. Wtedy odepchnąłem ją i chciałem chwycić za rękę, w której trzymała nóż. Przechwyciłem go. Ja też byłem w amoku, nie wiedziałem, co się dzieje. Kiedy oprzytomniałem i doszedłem do siebie zobaczyłem, że Katarzyna krwawi. Próbowałem zatamować krew. Po chwili zorientowałem się, że ona nie żyje.

To miał być piękny dzień: 2 stycznia 2014 roku. Mieszkający w Zielonej Górze Anna i Marian K. od rana przygotowywali się na wizytę swojej córki, 30-letniej Katarzyny, która miała przyjechać do nich z malutką Natalią. Wnuczka tamtego dnia obchodziła pierwsze urodziny. Zapowiadała się miła, sympatyczna impreza, w gronie kilku najbliższych członków rodziny. Miał być obiad, potem tort i prezenty. Wszystko było przygotowane, brakowało tylko głównej bohaterki.  Wskazówki zegara posuwały się do przodu, a jej nie było.

***

Anna K. zadzwoniła na telefon komórkowy córki chcąc sprawdzić, co się dzieje. Jedno połączenie, drugie, kolejne… Nikt nie odbierał. Domownicy byli coraz bardziej zaniepokojeni. Jeden z kuzynów, który przyjechał samochodem, zaproponował, że pojedzie do Kasi. To było niedaleko, raptem kilka kilometrów. Razem z nim udała się tam  Anna K., która zabrała ze sobą klucze do drzwi wejściowych.

Wizyta niczego nie wyjaśniła. W mieszkaniu nikogo nie było: ani Katarzyny, ani młodziutkiej jubilatki. Anna K. zdecydowała się zawiadomić policję o zaginięciu młodej kobiety i jej córeczki. Kilka godzin później sprawa częściowo się wyjaśniła. Okazało się, że malutka Natalia przebywa u rodziny ojca, tj. Mariusza T. Był tam również starszy o 4 lata syn Kamil, którego mężczyzna odebrał po południu z przedszkola. Gdzie była Katarzyna? To pytanie coraz bardziej zaprzątało głowy jej najbliższych. Mariusz T. Natalkę przywiózł do bliskich około godziny 15, trzy godziny później ponownie pojawił się u nich z Kamilem. Na pytanie, co z matką dzieci odpowiedział, że źle się czuje, a on ma pilne sprawy do załatwienia. Obiecał wrócić jeszcze tego samego dnia wieczorem. Nie wrócił jednak i nikt nie wiedział co się z nim dzieje. Zapadł się jak kamień w wodę. Przyszła noc, którą małe dzieci spędziły u cioci i wujka. 

Dorośli tamtej nocy, tj. z 2 na 3 stycznia 2014 roku,  nie spali spokojnie. Bliscy Mariusza T. i Katarzyny K. zaczęli podejrzewać, że stało się coś złego. Przede wszystkim nie mieli z nimi kontaktu. Nie było ich w miejscach zamieszkania, milczały ich telefony komórkowe, a ich dzieci – gdyby nie bliscy – nie miałyby opieki. Jeden z sąsiadów Katarzyny K., popołudniem 2 stycznia, widział, jak Mariusz T.
znosił dywan do samochodu, ale ponieważ pakunek nie zmieścił się do bagażnika, wniósł go z powrotem na górę. To wszystko było dziwne i niezrozumiałe. Atmosfera podejrzeń i domysłów stawała się coraz gęściejsza.

To wszystko nie ma sensu. Nie wiem, co ze mną będzie!

Bomba wybuchła popołudniem 3 stycznia. Podczas przeszukania piwnicy w budynku, gdzie mieszkała Katarzyna K., znaleziono zawinięte w dywan jej ciało. Podczas oględzin przeprowadzonych przez policyjnych techników ujawniono wiele śladów krwi, które były niewidoczne gołym okiem. Ktoś zadał sobie wiele trudu, aby je usunąć. Współczesne techniki kryminalistyczne są jednak bezlitosne i bardzo łatwo ujawnić ślady zbrodni. Wszystko wskazywało na to, że Katarzyna K. została zamordowana w swoim mieszkaniu. Kto był sprawcą? Pierwsze tropy prowadziły do Mariusza T. Czy były właściwe?

Telefon, który tamtego popołudnia mężczyzna wykonał do swojego ojca, był bardzo wymowny:

– Bardzo mi przykro, z powodu tego, co zrobiłem… Bardzo was wszystkich przepraszam… Mam nadzieję, że mi wybaczycie… Tak bardzo chciałbym cofnąć czas… To nie tak miało być…

Mariusz T. mówił krótkimi, urywanymi zdaniami. To były jakieś ogólniki, trudno było zrozumieć o co mu chodzi. Słychać było, jak głos mu się łamie, a chwilami płakał.

– Mariusz, ale o co chodzi? Przecież wiesz, że cię kochamy. Powiedz, gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje – ojciec próbował wyciągnąć z niego trochę więcej informacji.

– Jestem w lesie. Idę przed siebie. To wszystko nie ma sensu. Nie wiem, co ze mną będzie!

– Synku, nie rób nic głupiego. Wracaj do domu. Usiądziemy, porozmawiamy, przecież z każdej sytuacji jest wyjście.

– Tato, ale to nie jest takie proste, jak ci się wydaje… To…

Mężczyzna przerwał połączenie. Ojciec jeszcze kilka razy wybierał numer do syna, jednak tamten ani razu nie wcisnął symbolu zielonej słuchawki na wyświetlaczu telefonu.Kilkanaście godzin później oddał się w ręce policji.

To nie był partner dla mojej córki

Katarzyna K. i starszy od niej o 7 lat Mariusz T. w oczach sąsiadów uchodzili za zgodne, kochające się małżeństwo, chociaż ich związek nie był usankcjonowany przez prawo. Ani kościelnym, ani cywilnym ślubem. Nikt jednak o tym nie wiedział, bo żyjemy w czasach, kiedy coraz mniej wiemy, o ludziach mieszkających za ścianą.

Ona: atrakcyjna, zadbana, na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie pewnej siebie, przedsiębiorczej kobiety. Zawsze się spieszyła: czy to kiedy wychodziła na miasto, czy wracała do domu. On: przeciętny, trudno było o nim cokolwiek powiedzieć, bo z sąsiadami nie utrzymywał bliższych kontaktów.

Poznali się 6 lat przed tragedią. Związek jakich wiele. Ona była sprzedawczynią w sklepie obuwniczym, on  pełnił służbę w żandarmerii wojskowej. Przyszedł do sklepu w centrum Zielonej Góry, by kupić jakieś wygodne buty. Młoda sprzedawczyni chętnie doradziła klientowi. Było miło i sympatycznie. Zapytał, o której kończy pracę i czy da się zaprosić na kawę, gdzieś na rynku. Ona nie odmówiła. Nie miała chłopaka, więc się zgodziła.

***

Spotkali się kilka dni później. Przyniósł kwiaty, był miły, czuły, opiekuńczy. Przypadli sobie do gustu. Kiedy okazało się, że Katarzyna jest w ciąży, zamieszkali razem w wynajmowanym mieszkaniu w centrum Zielonej Góry. Ślubu nie brali, bo – jak widać – nie był im potrzebny.

Wybraniec Katarzyny nie podobał się jej mamie:

– Płakałam, prosiłam, by od niego odeszła. Od samego początku wiedziałam, że to nie jest partner dla niej, czułam to. Całymi dniami tylko leżał na kanapie. On był sędzią piłkarskim. Gwizdał podczas lokalnych meczów. I to był cały jego świat. Nic innego go nie interesowało, tylko te jego meczyki w telewizji całymi dniami – opowiadała kobieta dziennikarzom na korytarzu sądowym po jednej z rozpraw, na której sądzono podejrzanego o zabójstwo jej córki. 

I dalej : – Katarzyna jednak nie rozumiała tych zarzutów. Zapatrzona w partnera nie chciała dostrzegać jego wad i cały czas widziała swoją przyszłość u boku Mariusza T. Zaciągnęli nawet kredyt na kupno mieszkania (pomogli w tym rodzice Mariusza T., którzy wzięli na siebie część wierzytelności).

Jestem dorosły i mogę robić, co chcę

Żyło im się dobrze. Do czasu. Pod koniec 2012 roku Katarzyna dowiedziała się, że jej partner pobierał rentę z powodu zaburzeń psychicznych. Nigdy jej o tym nie powiedział. To była poważna skaza na trwającym kilka lat związku, w którym i tak nie układało się najlepiej. Kobieta straciła zaufanie do swojego partnera, już nie była w niego bezgranicznie wpatrzona. Pech ich nie opuszczał. W sierpniu 2013 roku T. stracił dotychczasową pracę, o szukaniu nowej raczej nie myślał. 

– Chcę trochę odpocząć – tłumaczył partnerce. – Na pewno wkrótce coś znajdę, mam przecież wielu przyjaciół i znajomych. Przecież od 3 lat nie byłem na żadnym urlopie. 

Mariusz T. potrafił przesiedzieć całe dnie przed telewizorem w pilotem w ręku i kilkoma butelkami piwa. Do szczęścia niczego więcej nie potrzebował. Wieczorem pijał mocniejsze alkohole, żeby spokojnie zasnąć. I tak mijał mu dzień za dniem. Jego zachowanie było coraz bardziej irytujące. Ciężar utrzymania rodziny niemal w całości spadł na Katarzynę K. Kobieta nie mogła liczyć na żadne wsparcie ze strony partnera.

– Poszukałbyś jakiejś pracy. Wiesz, ile zarabiam, a to nie wystarcza na życie, nie mówiąc o spłacie kredytów – powtarzała wiele razy. 

– To może trzeba zaciskać pasa. Przecież nie musimy żyć tak rozrzutnie.

– Człowieku, co ty pleciesz, o jakiej rozrzutności mówisz. Każdą złotówkę oglądam dwa razy, zanim ją wydam.

Nóż przyczyną dramatu

Niemal codziennie między Mariuszem a Katarzyną dochodziło do kłótni. I pomyśleć, że zaledwie przed kilkoma miesiącami stosunki między nimi były zupełnie inne, a Mariusz podarował Katarzynie pierścionek zaręczynowy. Przez ten czas bardzo dużo między nimi się zmieniło! Bezsilna kobieta, kilka razy prosiła rodziców swojego partnera, by wpłynęli na syna. Raz i drugi przyjechali do niego, odbyli z nim rozmowę, jednak nie przyniosło to spodziewanego efektu. Wręcz przeciwnie, Mariusz T. śmiał się z niej, że traktuje go jak dziecko, które może być skarcone przez ojca lub matkę. 

– I po co ci to było? Sądzisz, że nakrzyczą na mnie, wytargają za ucho, a ja się ich przestraszę. Jestem dorosły i mogę robić, co chcę. 

Zdesperowana kobieta, po kolejnej awanturze, kazała mu się spakować.

– Zabieraj swoje rzeczy i wracaj do rodziców. Między nami wszystko skończone. 

– Chyba żartujesz. Przecież moi rodzice dali większość pieniędzy na mieszkanie. 

– I co z tego! Masz dzieci, musisz na nie zarabiać!

– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi?

– Tak?! Jak nie wiesz, to się zabij albo powieś i to rozwiąże problem. Albo się wprowadzasz, albo ja odejdę z dziećmi i wynajmę mieszkanie, za które ty będziesz płacił. 

Ostatecznie Mariusz T. spakował swoje rzeczy, zabrał syna i wrócił do swojego domu rodzinnego. Przed wyjściem z domu kobieta zwróciła mu pierścionek zaręczynowy.

– Między nami wszystko skończone – rzuciła na pożegnanie.

Był październik 2013 roku. Kilka razy próbował skontaktować się z Katarzyną, porozmawiać o przyszłości, ale kobieta nie chciała o tym słyszeć. W zielonogórskim mieszkaniu pojawił się 2 stycznia 2014 roku. Tam rozegrał się dramat.     

W dłoni trzymała nóż

Mariusz T. przyznał się do zarzutu zabójstwa Katarzyny K. 

– Wyprowadziłem się z naszego wspólnego mieszkania, bo nie mogłem z nią już dłużej wytrzymać – mówił w czasie przesłuchania. – Katarzyna nie dawała mi żyć, czyniła różne przykrości, byle tylko dokuczyć, wyzywała od wariatów i psychicznych. To ona wymusiła zakup samochodu na kredyt, który nie był tak bardzo nam potrzebny. Kiedy wyprowadziłem się z mieszkania zmieniła numer telefonu, bym nie mógł się z nią kontaktować. Chciałem się z nią porozumieć w kwestii wysokości alimentów. Nawet nie podjęła tego tematu, powiedziała, że założy mi sprawę w sądzie, będzie mnie nękać i że najlepiej by było, gdybym w ogóle zniknął z jej życia. Ona coraz bardziej się rozkręcała.

Krzyczała, że jestem psychiczny i powinienem się zabić. W pewnym momencie złapała mnie za bluzę, zaczęła szarpać, kazała mi się wynosić. Skierowałem się do wyjścia, ona do kuchni. Kiedy zawiązywałem buty i byłem w pozycji klęczącej Katarzyna  wyszła z kuchni. W dłoni trzymała nóż. Zaczęła wykonywać w moim  kierunku takie jakby pchnięcia nożem mówiąc, że mnie zabije albo załatwi to kto inny. Jej zachowanie bardzo mnie zdenerwowało. Prosiłem, aby się opamiętała i odłożyła nóż. Niestety, ona nie reagowała i dalej próbowała machać nożem w moim kierunku. Zachowywała się, jak w amoku. Jakby straciła panowanie nad sobą. Przestraszyłem się, że może naprawdę zrobić mi krzywdę. Złapałem ją za rękę, w której trzymała nóż, próbowałem go wyjąć. Szarpaliśmy się, przeszliśmy do łazienki. 

Chwycił za nóż

Z relacji Mariusza T. wynikało, że w czasie szarpaniny Katarzyna K., w pewnym momencie, przecięła mu rękaw dresowej bluzy.

– Zobacz, co zrobiłaś! – krzyknął, ale nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. 

– Próbowała mnie ugodzić w szyję – wyjaśniał dalej Mariusz T.
– Wrzeszczała: „Teraz jest chwila, żeby cię zabić, skur… jeb…” Próbowałem wyrwać jej nóż. Ona w pewnym momencie kopnęła mnie z całej siły w okolice krocza. Broniłem się, cały czas próbowałem ją odepchnąć. W pewnym momencie miałem przewagę, odsunąłem ją od siebie, chwyciłem za ręce i rozchyliłem jej palce. Nóż wypadł jej z ręki na podłogę. Schyliła się i chwyciła go za rączkę. Wtedy odepchnąłem ją i chciałem chwycić za rękę, w której trzymała nóż. Przechwyciłem go. Ja też byłem w amoku, nie wiedziałem, co się dzieje. Kiedy oprzytomniałem i doszedłem do siebie zobaczyłem, że Katarzyna krwawi. Próbowałem zatamować krew. Po chwili zorientowałem się, że ona nie żyje.

Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa 9/2021 (tekst Tomasza Przemyskiego pt. “Niedobrana para”). Cały numer do kupienia TUTAJ.