Bestialskie morderstwo, czyli okrutnik z widłami

Lista obrażeń, które doprowadziły do zgonu była bardzo długa: złamania kości w obrębie twarzoczaszki, w tym trzy rany tłuczone okolicy potylicznej, pęknięcie kości potylicznej, wylewy krwawe podpajęczynówkowe na lewej półkuli mózgu, zmiażdżenie tkanki podskórnej i mięśni okolicy barkowej i nadłopatkowej, i wiele, wiele innych.

Ofiara i jej kat pochodzili z miejscowości Gościewicz w powiecie garwolińskim. Ich posesje dzieliła kilkunastometrowa odległość. 87-letnia Waleria O. była wdową, miała dwóch synów. Starszy, Witold mieszkał z matką, zaś młodszy Sławomir na Śląsku z żoną i dziećmi. Sporadycznie odwiedzał rodzinę w Gościewiczu, przeważnie, gdy był na urlopie. Waleria O. utrzymywała się ze skromnej wdowiej emerytury.

47-letni Lesław R. nie miał nikogo bliskiego. Mieszkał sam, kilka lat wcześniej jego siostra popełniła samobójstwo. Bardzo przeżywał jej śmierć. Zarabiał na życie dorywczymi pracami fizycznymi. Mężczyzna był porywczy, szczególnie gdy wypił, co zdarzało mu się dość często. Policja kilkakrotnie interweniowała w sprawie burd z jego udziałem. Na razie kończyło się tylko na ostrzeżeniach. Lesław R. miał więc czystą kartotekę, co w sądzie przeważnie jest traktowane jako okoliczność łagodząca.

Jedną z osób, która uważała, że Lesławowi R. trzeba pomóc zamiast wytykać go palcami,
że pijak, była jego sąsiadka Waleria O. Oburzała się, gdy w sklepie albo po mszy w kościele ludzie plotkowali na temat pijaństwa sąsiada.

–  Jak wam nie wstyd! Sami święci nie jesteście!

–  Prawda jest taka, że to alkoholik, który zmarnował sobie życie. Po co pani go broni?

–  Nie sądźcie, abyście i wy nie byli sądzeni! –  replikowała Waleria O. cytatem z Ewangelii świętego Mateusza.

Pani Waleria do tego stopnia żyła w dobrej komitywie z Lesławem R., że powierzała mu różne prace w gospodarstwie. A to węgla jej do piwnicy naznosił, to zamek w drzwiach do obórki naoliwił, to znów wykosił trawnik przed domem.

–  I po co mama go brała? Sam mógłbym to zrobić lepiej niż on –  syn Witold robił jej wymówki.

–  Z biodrem masz problemy, więc nie chciałam cię męczyć –  odpierała pretensje.

–  Dużo mu mama zapłaciła?

Waleria machała ręką. Przecież nie zbankrutuje przez parę złotych. Nie przyjmowała do wiadomości, że sąsiad wyda na wódkę wszystko, co zarobił i przez nią znowu będzie szalał i uprzykrzał innym życie.

Lesław R. zawsze solidnie wykonywał prace, które powierzyła mu sąsiadka. Nigdy nie żądał dodatkowej zapłaty, zadowalał się tym, co dostawał, traktował kobietę z szacunkiem.

Pewnego razu ich dobrosąsiedzkie stosunki bezpowrotnie się skończyły. Sławomir O. dokładnie pamięta dzień, w którym Lesław R. poróżnił się z jego matką, bo był przy tym. To się wydarzyło latem 2013 roku. Poszło w sumie o drobiazg.

Waleria O. zaangażowała mężczyznę do remontu mieszkania. Konkretnie zatrudniła go do odmalowania kuchni, obiecując, że solidnie mu zapłaci. Lesław R. ochoczo zabrał się za robotę. Jednego dnia zeskrobał ze ścian starą warstwę farby, a nazajutrz rano miał ją pomalować. Sąsiad długo jednak nie przychodził. W związku z tym kobieta i jej młodszy syn, który akurat do niej przyjechał ze Śląska, chwycili za pędzle

Lesław R. zjawił się, gdy połowa kuchni była już odnowiona. Był „pod dobrą datą” i wyraził niezadowolenie, że gospodyni i jej syn wyręczyli go w pracy.

–  Po co żeś mi zawracała głowę, straciłem tylko czas –  zwrócił się ze złością do Walerii O.

–  Ale miałeś być rano, a jest już południe. Jak długo miałam czekać na ciebie?

–  Tyle, ile trzeba…

Gdy kazała mu brać się do roboty, ostro odpowiedział, że w takiej sytuacji nie ruszy palcem, niech sobie sama maluje. Ale zażądał zapłaty, której wzburzona kobieta odmówiła. Zaczął jej ubliżać. Wyzywał ją od chytrych, śmierdzących staruch, która marnie skończy. Sławomir O. nie mógł tego słuchać i wyprosił z domu pijanego sąsiada. Lesław R. obrócił się na pięcie, wychodząc trzasnął drzwiami. Idąc przez podwórko, kopnął deskę.

Od tego czasu stosunki pomiędzy nimi pogorszyły się. Nie odzywali się do siebie. Ta sama Waleria O., która broniła Lesława R., teraz skarżyła się do innych na zachowanie mężczyzny w stosunku do niej i jej syna. Mówiła, że miał ją wyzywać, zniszczyć warzywa w przydomowym ogrodzie i zabić jakieś zwierzątko. Czy to wszystko było prawdą, czy też seniorkę zanadto ponosiła fantazja, nie wiadomo. Jej starszy syn nie potwierdzał zniszczeń dokonanych przez sąsiada. Przyznawał tylko, że obawiał się Lesława R., gdyż ten miał grozić, że zabije jego i matkę.

Mijały miesiące, Waleria O. i Lesław R. spoglądali na siebie z coraz większą wrogością. Mężczyzna mijając staruszkę miął w ustach przekleństwa. Nie wydawało się jednak, że zacznie realizować groźby.

–  Myśleliśmy, że aż takim wariatem nie jest, żeby dobrowolnie pchać się do więzienia. Przecież gdyby zrobił jej coś złego, milicja od razu by go zgarnęła. Zresztą i pani Waleria nie traktowała zbyt poważnie jego pogróżek –  mówili miejscowi i z goryczą dodawali: –  Niestety, nie docenialiśmy go…

Jednak Lesław R. był mściwy i pamiętliwy. Długo chował urazy. Nigdy nie wybaczał. Tego nikt niestety nie wziął pod uwagę.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po „Detektywa” 5/2025 (tekst Mariusza Gadomskiego pt. Okrutnik z widłami). Cały numer do kupienia TUTAJ.