Bezsensowna śmierć fotoreportera

Aniołkiem nigdy nie był. Miano o nim kiepskie zdanie już wtedy, gdy uczył się w gimnazjum. 24-letni, o pyzatej twarzy Paweł, mieszkał na co dzień poza Wrocławiem.

– Imprezowicz, który pił już od drugiej klasy – często mawiali o nim koledzy.

Z upływem kolejnych lat lepiej nie było. Coraz częściej zaglądał do kieliszka. Towarzystwo, w którym się obracał, nie należało do najlepszych. Nie mogli poradzić sobie z nim również jego rodzice.

– Choć był zdolnym uczniem! – podkreślano. – Ale gdy nie pił.

Po maturze, trochę ku zdumieniu rodziny i przyjaciół, oświadczył, że pójdzie na studia. Wybór padł na Politechnikę Wrocławską. Uczelnia była zgodna z jego zainteresowaniami. To raz. Była blisko. To dwa. Wreszcie, po takiej szkole, w dzisiejszych czasach, o wiele łatwiej o pracę niż choćby po takim uniwersytecie.

„Może się ustatkuje?” zastanawiała się nad podjętą przez Pawła decyzją nie tylko rodzina.

Były to jednak płonne nadzieje, że się poprawi, uporządkuje swe młode życie. Nic się nie zmieniło, gdy rozpoczął studia. A bywało nawet gorzej. Duże miasto, sporo wokół atrakcji, kluby dla prowadzących nocny tryb życia, a także miejsca rozmaitych uciech i zabaw, szczególnie dla dorastającego młodego człowieka. Paweł, jak się potem okazało, skwapliwie korzystał z nadarzających się rozrywek.

 – Nadwrażliwy był przy okazji i nadmiernie czuły na opinię innych o sobie – charakteryzowali go śledczy. – Trudno mu było przyjąć perspektywę drugiej strony, w odniesieniu do siebie bywał natomiast zawsze pobłażliwy, zaś wobec otoczenia wymagający. I to bardzo…

Co by jednak nie mówić, rozrywkowy tryb życia nie przeszkadzał mu bardzo w nauce. Uczył się, zdawał kolejne egzaminy i przechodził z roku na rok, bo był zdolnym studentem. Wydawało się, że świat stoi przed nim otworem. On jednak z tej szansy nie skorzystał.

W tej spokojniejszej, cichszej oraz przytulniejszej części Wrocławia, po jednej ze stron wzdłuż kilkuset metrowej długości ulicy stały stykające się ścianą czterorodzinne jednopiętrowe szeregowe wille z poddaszem. To charakterystyczne dla stolicy Dolnego Śląska kilkudziesięcioletnie budynki. Pod stropem każdego, pod wysokim parterem, umieszczono garaże, były furtki z domofonami i zielony teren wokół. Okna w budynkach szerokie, nawet te na poddaszu. I na takim właśnie poddaszu Paweł wynajmował pokój, i w swoim zwyczaju, kiedy tylko wracał z uczelni do domu, sam lub z kolegami, zawsze było u niego głośno i wesoło. Muzykę puszczał na cały regulator. Szczególnie taka najbardziej ostrą – hardcorową.

– Niekiedy nawet kilka razy w ciągu tygodnia, najczęściej wieczorami – podkreślali sąsiedzi z szeregu willi, dla których zachowanie Pawła było bardzo uciążliwe. – Grał na cały regulator, że trudno było wytrzymać.

Próbowali  do niego dotrzeć, na górę, by ściszył i przestał.

– Otwórz! – pukano, by się wreszcie odezwał.

– Uspokój się! – krzyczano, gdy nadal nie otwierał.

Wtedy podchodzili pod furtkę, naciskali domofon, by się odezwał, i wreszcie uspokoił. On nadal nie reagował, spoglądając jedynie na wszystkich z poddasza, z którego cały czas płynęły dźwięki przeraźliwej muzyki.

– Proszę ściszyć! – wołano, gdy latem otwierał okno.

Ale on kpił sobie ze wszystkiego i nadal słuchał na cały regulator. Sytuacja wydawała się patowa. Co najdziwniejsze: choć z powodu głośnej muzyki cierpiało przynajmniej kilkadziesiąt osób to nikt nie wzywał tam policji. Nie chciano robić zamieszania i zaszkodzić studentowi. Nie doceniał tego, nie zmieniając swojego zachowania.

– Wal się, koleś!… – potrafił nawet zawołać z poddasza, gdy zwracano mu uwagę z dołu.  

– Odwiedzały go różne typy… – zeznawali potem sąsiedzi. – Chamscy i ordynarni, śmieli się potem tylko z człowieka, gdy zwracało się im uwagę, że znowu tam na górze tak głośno słuchają hałaśliwej muzyki. 

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 4/2024 (tekst Romana Roesslera pt. Bezsensowna śmierć fotoreportera). Cały numer do kupienia TUTAJ.