Zabił żonę i dzieci. 26 marca 2014 roku oczy wszystkich Polaków zwrócone były w stronę sołectwa Ruptawa, znajdującego się w granicach Jastrzębia-Zdroju w województwie śląskim. Największe stacje telewizyjne w kraju relacjonowały zatrzymanie Dariusza P., podejrzanego o spowodowanie śmierci swojej żony i czwórki dzieci oraz próbę pozbawienia życia swojego syna.
Krytyka, z jaką mierzyła się wówczas policja i prokuratura była olbrzymia. Opinia publiczna nie chciała wierzyć, że mężczyzna, któremu przez ostatnich 10 miesięcy cały kraj współczuł straty rodziny, jest odpowiedzialny za śmierć swoich bliskich. Rzecznicy prasowi przekonywali jednak, że śledczy wiedzą, co robią. Zapewniali, że wkrótce przedstawią dowody. Pani prokurator z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach mówiła przed kamerami, że ani ona, ani policjanci pracujący przy sprawie nie mają wątpliwości, że właśnie zatrzymano sprawcę.
Pożar w środku nocy
O godzinie 1.46, w nocy 10 maja 2013 roku, pod numer alarmowy 112 zadzwonił młody mężczyzna. W panice krzyczał do telefonu, że on i jego rodzina są uwięzieni w płonącym domu. Przedstawił się jako Wojciech P., mieszkający przy ulicy Ździebły w Ruptawie. Chłopak wzywał pomocy, opisał sytuację. W tle słychać było przeraźliwe krzyki siostry Wojtka, która usiłowała wydostać się z płonącej pułapki. Policjanci, którzy będą później odsłuchiwali te nagrania, zapamiętają je do końca życia.
Na miejscu, w ciągu zaledwie 4 minut pojawił się pierwszy wóz strażacki z Państwowej Straży Pożarnej w Jastrzębiu-Zdroju, a zaraz za nim zjawiają się 4 kolejne. Kiedy strażacy dojechali na miejsce, nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie było widać gęstego dymu ani płomieni ognia wydobywających się przez okna. W tamtym momencie nie wiedzieli jeszcze, że rodzina jest zamknięta w szczelnej, śmiertelnej pułapce, którą stanowiły rolety antywłamaniowe, nie pozwalające domownikom uciec z budynku. Taśmy podnoszące rolety, stopiły się pod wpływem temperatury wewnątrz, co uniemożliwiło ich otwarcie. Rodzina P. została więc narażona nie tylko na działanie ognia, ale przede wszystkim trującego dymu.
Zabił żonę i dzieci
Strażacy podjęli próbę dostania się do środka przez drzwi wejściowe, jednak ku ich zdziwieniu okazało się, że były antywłamaniowe i bardzo solidne. Ekipy strażackie są przygotowane na podobne sytuacje i posiadają odpowiedni sprzęt do wyważania drzwi, jednak w tym przypadku pokonanie ich stanowiło ogromną trudność. Każde uderzenie, które zbliżało ich do usunięcia przeszkody, zdawało się trwać całą wieczność. Również pokonanie drzwi tarasowych zabezpieczonych roletami antywłamaniowymi nie było łatwe. Dom był prawdziwą twierdzą.
Po chwili strażacy usłyszeli krzyki dobiegające z okna na piętrze. Dostrzeżono młodego mężczyznę, który wzywał pomocy. Był to dzwoniący wcześniej Wojciech. Strażacy uwolnili go z płonącego budynku, dostając się do okna przy pomocy podnośnika. Okno jego pokoju jako jedyne nie posiadało rolety antywłamaniowej. Tylko dlatego chłopak nie stracił przytomności od trującego dymu. Miał tę możliwość, której nie mieli pozostali domownicy, by zaczerpnąć choć odrobiny świeżego powietrza.
W tym czasie, po 7 minutach działań, udało się wreszcie sforsować drzwi wejściowe i kilku strażaków weszło do środka. Dom był duży, mnóstwo pomieszczeń i każde z nich należało dokładnie sprawdzić. Wewnątrz było ciemno, gryzący ciemny dym kłębił się w każdym zakamarku. Temperatura była bardzo wysoka, Wojtek twierdził, że w budynku znajduje się jeszcze 6 osób. Wnętrze było ciemne, całkowicie zadymione. Ratownicy poruszali się po omacku, ponieważ gęsty dym całkowicie zasłaniał widoczność.
***
Najpierw wyniesiono 18-letnią Justynę, najstarszą z dzieci. Następnie kolejno pozostałych, nieprzytomnych członków rodziny: 13-letnią Gosię, 4-letnią Agusię, 10-letniego Marcina oraz mamę dzieci, Joannę. Brakuje tylko Dariusza, męża i ojca, do którego syn nie mógł się dodzwonić, gdy jeszcze przebywał w domu.
Mężczyzna zjawia się wkrótce twierdząc, że był w pracy, w należącym do niego zakładzie stolarskim w Pawłowicach. Dariusz dowiaduje się wówczas, że właśnie zmarła jego najstarsza córka, Justyna. Pozostali członkowie rodziny, oprócz Wojtka, są w bardzo ciężkim stanie. Nieprzytomne dzieci i żonę, sanitariusze zabierają do karetek, a Dariusz robi na ich czołach znak krzyża, błogosławiąc po kolei swoich najbliższych.
Mężczyzna pojawił się na miejscu, ponieważ w pewnym momencie zauważył nieodebrane połączenie od syna. Wojtek dzwonił do niego zaraz po tym, gdy zawiadomił służby. Wówczas ojciec nie odbierał. Gdy oddzwonił, dowiedział się, że w domu wybuchł pożar. Dariusz ruszył do domu.
Po ugaszeniu ognia, strażacy dostrzegają coś niepokojącego. Wszystko wskazuje na to, że w domu doszło do podpalenia. 10 maja 2013 roku Prokuratura Rejonowa w Jastrzębiu-Zdroju wszczęła śledztwo w sprawie sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, mającego postać pożaru. Zadaniem policjantów z Komendy Miejskiej w Jastrzębiu-Zdroju było ustalenie sprawcy.
To było podpalenie
W drodze do szpitala umiera najmłodsza córka Joanny i Dariusza, następnego dnia zaś sama Joanna i syn Marcin. O życie walczy jeszcze Małgosia, której ostatecznie również nie udaje się uratować i 14 maja 2013 roku, 4 dni po pożarze, ona również umiera w szpitalu w pobliskim Cieszynie. Przyczyną śmierci wszystkich osób była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa spowodowana zatruciem tlenkiem węgla. Ponadto, u wszystkich ofiar, poza Małgorzatą, stwierdzono zatrucie cyjanowodorem.
Z dużej 7-osobowej rodziny przy życiu pozostają już tylko 17-letni Wojtek i jego tata.
– Nasi koledzy z komendy policji w Jastrzębiu weszli do każdego pomieszczenia w budynku wraz ze strażakami, szukali ogniska pożaru – wspomina policjant z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, który został włączony do śledztwa 2 tygodnie później. – Ku zdziwieniu osób przeprowadzających oględziny okazało się, że tych ognisk było co najmniej kilka. W jednym z pomieszczeń znajdowała się częściowo spalona deska do prasowania, w innym pomieszczeniu znaleziono mysz. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby mysz przegryzła kabel, przez co mogło dojść do zwarcia. Okazało się jednak, że sekcja zwłok zwierzęcia wykazała, że mysz nie żyła na długo przed wybuchem pożaru. Nie mogła więc do niego doprowadzić. Kolejny element układanki to terrarium, w którym znajdowała się włączona latarka. Terrarium uległo stopieniu. W tamtym momencie nie byliśmy pewni czy te wszystkie elementy doprowadziły do pożaru, jednak z całą pewnością należało dogłębniej przyjrzeć się tym wątkom.
Zabił żonę i dzieci
Biegli z zakresu pożarnictwa postawili tezę o celowym podpaleniu. Podpalacz bardzo się starał, aby jego działania były skuteczne. Sprawcą musiała być jednak osoba, która była wewnątrz w czasie wybuchu pożaru lub ktoś, kto posiadał klucze do domu i opuścił budynek bezpośrednio po podpaleniu, ponieważ ten był przecież zamknięty w chwili, kiedy na miejscu pojawiły się ekipy ratunkowe. Swoje ustalenia biegli przekazują policji i prokuraturze.
Śmierć prawie całej rodziny staje się tematem numer jeden w lokalnych i ogólnopolskich mediach. Dariuszowi współczują wszyscy, bojąc się jednocześnie o jego stan psychiczny, bo po takiej stracie może przecież zechcieć targnąć się na własne życie. Jednak, ku zdziwieniu wszystkich, mężczyzna trzyma się bardzo dobrze. Udziela wywiadów i opowiada o swojej rodzinie. Mówi, jak bardzo ich kochał i podkreśla, że jako osoba wierząca, jest przekonany, że jego bliscy trafili do lepszego świata.
Policjanci pytają Dariusza o to, ile kompletów kluczy posiadała rodzina. Dariusz miał przy sobie swój, kiedy był w pracy. W trakcie przeszukania domu szybko udaje się znaleźć klucze należące do żony Joanny czy syna Wojtka. Brakuje jednego. Pojawia się zatem wersja o tym, że sprawca podpalił dom, a następnie zamknął go od zewnątrz. Po kilku godzinach intensywnych poszukiwań okazuje się, że brakujący komplet kluczy znajduje się w kieszeni kurtki Justyny.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2024 (tekst Anny Strzelczyk pt. Morderca, który udawał ofiarę). Cały numer do kupienia TUTAJ.