Brudna robota i próba zabójstwa

Brudna robota. 25 sierpnia 2012 roku częstochowski prokurator Zenon K. został wezwany do śmiertelnego wypadku na drodze wojewódzkiej nr 786. Nadmierna prędkość doprowadziła do wypadnięcia z trasy pojazdu prowadzonego przez 52-letniego Henryka C.

Na miejscu zdarzenia w oczy prokuratora rzucił się jeden szczegół. Obok zwłok mężczyzny, na podłodze w samochodzie, leżał zakrwawiony paragon. Potwierdzał on wymianę płynu hamulcowego w pojeździe Henryka C. poprzedniego dnia. Zenon K. wszczął postępowanie wyjaśniające. Pierwszy trop prowadził do warsztatu Tomasza D.

Tomasz D. od kilku lat prowadził dobrze znany w Częstochowie warsztat samochodowy. Tuż przed wypadkiem znalazł się w nie lada tarapatach. Wpływowy adwokat Remigiusz W. pozostawił u niego swój luksusowy samochód na przegląd okresowy. Serce Tomasza D. przestało bić na chwilę, gdy zauważył, że jeden z jego mechaników zarysował drzwi pojazdu. Klient miał odebrać auto następnego dnia, a w hurtowniach nie mógł dostać lakieru w pasującym kolorze. Sytuacja wydawałaby się beznadziejna, ale… od czego ma się przyjaciół?

Brudna robota

Tomasz D. zadzwonił do swojego kolegi z technikum, który prowadził podobny warsztat w innej części miasta. Zupełnie przypadkowo okazało się, że posiadał puszkę z resztką lakieru w kolorze marengo. Dariusz J. w ciągu godziny dostarczył lakier i wspólnie usunęli rysę na karoserii klienta. Kamień spadł z serca Tomasza D. Nie zamierzał jednak puścić swoim mechanikom tej sprawy płazem. Chciał wyciągnąć surowe konsekwencje, ale nikt z personelu nie przyznawał się do winy. Każdy z trzech mechaników sugerował, że za uszkodzenie mogła odpowiadać jego narzeczona Jolanta Z., która przez dłuższą chwilę oglądała samochód. Tomasz D. nie dał tym tłumaczeniom wiary. Ostatecznie winnego nie znalazł.

Kilka dni później do jego warsztatu przyjechał właśnie Henryk C. Jego toyota wymagała wymiany oleju, filtrów i płynu hamulcowego. Zapytany o stan techniczny pojazdu, Tomasz D. tłumaczył potem prowadzącym sprawę wypadku Henryka C. śledczym, że pojazd był sprawny. Jego zdaniem przyczyną zdarzenia musiał być błąd kierującego lub warunki na drodze. Funkcjonariusze nie mając wyników ekspertyz, na tym zakończyli.

Sabotaż

Wizyta policjantów przykuła uwagę Tomasza D. do słów mechaników odnośnie swojej partnerki, Jolanty. Po dłuższym zastanowieniu zorientował się, że odkąd ją poznał, liczba reklamacji, dziwnych przypadków i trudności wzrosła. Nie był przekonany, czy kobieta byłaby w stanie sabotować prace w warsztacie. Z jednej strony nie dysponowała odpowiednią wiedzą techniczną, a z drugiej jej ufał. Niemniej jednak coś musiało być na rzeczy i wzmógł swoją czujność.

28 sierpnia 2012 roku Jolanta Z. pożyczyła od narzeczonego samochód, by odwiedzić rodziców. Nie ujechała daleko. Prowadzony przez nią nissan jeszcze w granicach administracyjnych Częstochowy zjechał z drogi i uderzył w latarnię. Kobieta z lekkimi obrażeniami trafiła na izbę przyjęć szpitala. Tłumaczyła, że w pewnym momencie zaczęła blokować się jej kierownica i nie była w stanie skręcić kół w odpowiednim momencie, co spowodowało wypadek. Dla Tomasza D. był to kolejny zagadkowy przypadek. Samochód stał kilka dni nieużywany pod warsztatem, ale był w stu procentach sprawny. Kiedy zholował rozbity pojazd do swojego warsztatu, w pierwszej kolejności przyjrzał się układowi kierowniczemu. Nie miał już wątpliwości, że ktoś z jego otoczenia celowo zblokował maglownicę. Kto czyhał na jego życie? Czy chodziło o niego, czy raczej o Jolantę Z.?

Pijackie wybryki

O swoich spostrzeżeniach Tomasz D. poinformował policję. Podejrzewał sabotaż w przypadku Jolanty Z. Zasugerował śledczym, by pod tym kątem rozpatrywać tragiczne zdarzenie z udziałem Henryka C. Na dokładną ekspertyzę prokurator Zenon K. musiał poczekać kilka tygodni, ale zdecydował o wszczęciu śledztwa w sprawie Jolanty Z. Funkcjonariusze zaczęli od prześwietlenia aktualnych pracowników Tomasza D., jak i tych, z którymi właściciel warsztatu rozstał się w ostatnich latach. Śledczy wytypowali dwóch podejrzanych. 43-letni Sławomir T. został zwolniony przez Tomasza D. w 2009 roku. Okoliczności, w jakich do tego doszło, opisane były w prokuratorskich aktach.

W lipcu 2009 roku z warsztatu Tomasza D. skradziono należącego do klienta luksusowego jaguara. O ile kluczyki do samochodu zostały w biurze, co wskazywałoby na włamanie do niego, to zamknięcie za sobą bramy od zakładu przez złodzieja było niekonwencjonalnym zachowaniem. Jeden pilot do niej wyłączający alarm posiadał Tomasz D., a drugi egzemplarz był dość bezmyślnie chowany w starych felgach na terenie warsztatu. Wystarczyło przeskoczyć przez ogrodzenie od tyłu posesji – jak uczynił sprawca – gdzie nie było czujek ruchu, zabrać pilota i wyłączyć alarm, co pozwalało na swobodne poruszanie się po terenie zakładu. Wokół warsztatu był monitoring i choć sprawca był zamaskowany, z jego zapisu wynikało, że złodziejem był ktoś, kto znał teren i zwyczaje panujące w warsztacie.

Chcesz poznać ciąg dalszy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 4/2022 (tekst Konrada Szymalaka pt. Brudna robota). Cały numer do kupienia TUTAJ.