Cios w serce. Tragedia w Krakowie

O Marku i Wacku znajomi nie mówili inaczej jak tylko „papużki nierozłączki”. Paradoksalnie ich losy splątały się na skutek tragicznych wydarzeń, do których doszło w Krakowie. Jeden z mężczyzn stał się ofiarą, a drugi sprawcą zbrodni. Cios w serce. Można powiedzieć, że to doświadczenie połączyło ich nierozerwalnie na zawsze.

Byli do siebie podobni. Dwaj wysocy blondyni o niebieskich oczach, urodzili się w tym samym roku (1980), w odstępie kilku miesięcy i dorastali na jednym z osiedli w południowej części miasta. Po raz pierwszy mieli ze sobą kontakt w szkole podstawowej, a potem w zawodowej. Wspólnie wchodzili w dorosły świat, słuchali tej samej muzyki, czytali podobne książki i podobały się im nawet te same dziewczyny. Ostatecznie drogi przyjaciół rozeszły się, gdy już byli pełnoletni. Owszem, mieli ze sobą kontakt w dalszym ciągu, ale już nie taki intensywny. Były rozmowy przez telefon i wspólne wyjścia do baru na piwo, ale po czterdziestce ograniczały się do godziny lub dwóch, a nie, jak to kiedyś bywało, nawet całej nocy przy butelce wódki.

Wacek chętnie brał pożyczki

Do Marka wszyscy koledzy mówili „Żaba”, ale w sumie nie było jasne skąd miał taki pseudonim. Jako budowlaniec zaczął regularnie wyjeżdżać do Skandynawii i zarabiał wyjątkowo dobrze. Uchodził za tzw. złotą rączkę. Znał się na kładzeniu glazury i terakoty, montażu rur kanalizacyjnych, malowaniu i robieniu drewnianych tarasów.

– Tylko z elektryką wolę nie eksperymentować, bo to moja słaba strona – mówił wszystkim majstrom, którzy najmowali go do roboty.

Poza tym uchodził za znakomitego, solidnego fachowca o którego było coraz trudniej w kraju i za granicą. Ceniono go też za to, że nigdy nie pił alkoholu w pracy, a co wśród budowlańców było dość rzadkim zjawiskiem. Zarobioną gotówką wspierał matkę, która mieszkała w Polsce. Odkładał część funduszy dla dorastającego syna, wychowywanego przez byłą partnerkę.

***

Wackowi nie wiodło się tak dobrze finansowo, ale nie skarżył się na swoją dolę. Gdy przyjaciel zaproponował mu pożyczkę, bardzo chętnie skorzystał z nadarzającej się okazji, by podreperować swój budżet. Zwykle dorabiał dorywczo w różnych miejscach, ale na stałe dochody nie miał szans. Już wcześniej brał drobne sumy od znajomych lub kredyty z banków, ale zwykle miał kłopoty ze spłatą należności i szybko skurczyło się grono osób, które były skłonne dawać mu jakiekolwiek fundusze. Także w instytucjach finansowych zorientowano się, że jest klientem tzw. wysokiego ryzyka i z tej przyczyny odprawiano go z kwitkiem. Dlatego propozycja Marka spadła mu jak z nieba.

– Tę pożyczoną kwotę oddasz mi w dowolnym terminie, procentu żadnego od ciebie brał nie będę – przyznał szczerze Marek.

– Dzięki stary, wiedziałem, że na ciebie zawsze mogę liczyć – Wacek nie krył zadowolenia.

Obiecał, że odda całą sumę, chociaż z ust przyjaciół nie padły żadne konkretne terminy, do kiedy mają się rozliczyć. Minął rok od tej rozmowy. Na początku 2020 roku podczas zimowych ferii Marek wrócił z Danii do Polski i postanowił spotkać się z Wackiem.

– Cześć, jestem już w Krakowie – zadzwonił do niego tuż po przylocie.

Spotkali się następnego dnia w mieście, a potem przenieśli do lokum Wacka. Żaden z nich wtedy nie przypuszczał, że to jest ostatni dzień jego życia. Policja, prokurator, a potem sąd drobiazgowo – można powiedzieć, że co do minuty – starali się odtworzyć przebieg tamtego dnia, by mieć pewność, co się właściwie stało. Do końca nie udało się jednak zrekonstruować przebiegu wypadków, bo jeden z mężczyzn nic już nie powie, a drugi do końca nie był szczery.

Cios w serce…

Zachowała się choćby w telefonie dość chaotyczna korespondencja jaką dokładnie o godzinie 11.13 Wacek na Messengerze prowadził ze wspólnym kumplem Wojtkiem: „Żaba” jest u mnie, coś ci mam przekazać… Ma chętkę ci zaje…, mnie prawie udusił”. Pisał wulgarnie i mało wprawnie, bo zapewne pod wpływem alkoholu.

Coś musiało być nie tak i na pewno zaiskrzyło między przyjaciółmi, bo gdy matka Wacka wróciła z psem z krótkiego spaceru, zauważyła siniak pod okiem syna. Marek powiedział jej wprost:

– Przyłożyłem Wackowi, bo był mi winny pieniądze. Ale wie pani, że tak naprawdę to już się z Wackiem dogadaliśmy i uzgodniliśmy, że całą kwotę odda do końca roku w comiesięcznych ratach po 200 zł – stwierdził.

To wskazywało, że przez 10 miesięcy Wacek musi zwrócić przyjacielowi 2 tys. zł pożyczki.

– Będzie te raty regularnie przynosił mojej matce, bo przecież ja wracam za granicę i mnie w kraju nie będzie – rzucił Marek w stronę kobiety.

Gdy sytuacja konfliktowa została załagodzona, a sporne kwestie wyjaśnione, w dobrej komitywie przyjaciele przenieśli się następnie do mieszkania Marka, faktycznie należącego do jego matki Doroty. To było przytulne lokum na parterze dwie ulice dalej. Po drodze kupili butelkę wódki, zapewne by przypieczętować zgodę w drażliwej kwestii pożyczki. Alkohol zaczęli pić bez opamiętania. Jedna, dwie, trzy kolejki. Szybko się wstawili.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 11/2022 (tekst Marcina Grzybczaka pt. Cios w serce). Cały numer do kupienia TUTAJ.