Costa Concordia narodziła się pod złą gwiazdą

W chwili swych narodzin „Costa Concordia” była jednym z największych wycieczkowców świata. Zwodowany we wrześniu 2005 roku statek miał 13 pokładów, na których znajdowało się 1500 kajut i apartamentów mogących pomieścić 3780 osób. Najbardziej luksusowe znajdowały się na wyżej położonych kondygnacjach. Niektóre kajuty miały tam balkony z widokiem na morze lub swobodny dostęp do wielkiego, dwupokładowego spa. Najmniej luksusowe pomieszczenia mieściły się na dolnych pokładach. Tu kajuty były mniejsze i przeznaczone były głównie dla członków załogi statku.

Luksus, który panował na wycieczkowcu, graniczył z kiczem. Złocenia, barwne draperie i wzorzyste parkiety zdobiły 5 restauracji, 13 barów, teatr, bibliotekę, salon gier komputerowych, galerię sztuki i kaplicę. Luksusowo urządzone było też jacuzzi, centrum fitness, dyskoteka, centrum handlowe, cztery baseny oraz wielofunkcyjne boisko sportowe. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz Concordia prezentowała się wspaniale, chociaż przesądni marynarze podchodzili do statku z rezerwą. Gdy podczas ceremonii chrztu, butelka szampana nie rozbiła się o jego burtę, śledzący uroczystość goście przyjęli to ze zgrozą. Był to przecież bardzo zły omen. Zwiastował nieszczęścia ze śmiercią załogi i z zatonięciem statku włącznie.

Pomimo tego, przedsiębiorstwo żeglugowe Costa Crociere dopuściło wycieczkowiec do użytku i przez pierwsze lata na jego pokładzie nie wydarzyło się nic szczególnego. Concordia bezpiecznie woziła pasażerów i tylko raz doszło do – drobnego zresztą – wypadku. 22 listopada 2008 roku, w Palermo, silny wiatr zepchnął statek w stronę doku i na prawej burcie powstały brzydkie wgniecenia i zarysowania. Uszkodzenia nie były poważne. Większość z nich udało się usunąć jeszcze tego samego dnia, a dokonany w 2011 roku remont, zatarł wszelkie ślady. Odświeżona i odmłodzona Concordia wróciła do służby i woziła pasażerów głównie po wyspach i portach Morza Tyrreńskiego.

Statek wychodził w morze z portu Civitavecchia, po czym zawijał do Savony, Marsylii, Tulonu, Barcelony, Tunisu, Palma del Maiorca, Cagliari i Palermo. Po siedmiu dniach żeglugi Concordia wracała do Civitavecchia, by po krótkim postoju ruszyć dalej tą samą mniej więcej trasą. Tak wyglądał standardowy rejs statku, podczas którego pasażerowie zwiedzać mogli do woli wyżej wymienione miasta lub też spędzać czas na pokładzie, bo tutaj atrakcji też nie brakowało. W barach i restauracjach najeść się można było do przesytu, aby w siłowniach, basenach i na boisku zrzucić nadmiar kalorii. Można też było bawić się na dyskotekach, śledzić przedstawienia teatralne i filmowe, upić się w sztok lub zgrać do sucha w pokładowym kasynie. Na Concordii można było robić wszystko, bo statek był jednym wielkim, pływającym wesołym miasteczkiem.

Jak na pływające wesołe miasteczko przystało, na pokładzie Concordii marynarzy z krwi i kości nie było zbyt wielu. Wśród ludzi tam zatrudnionych przeważali kelnerzy, stewardzi, kucharze, barmani, muzycy i artyści sceniczni. Brytyjski piosenkarz country, Ian Fraser oraz jego przyjaciel, węgierski skrzypek Sandor Feher, byli jednymi z takich osób. Na statkach pracowali od lat, nie był to jednak szczyt ich pragnień. Ianowi marzyły się występy w największych salach koncertowych świata, Sandor zaś chciał uczyć dzieci muzyki i gry na skrzypcach. Mimo to w styczniu 2012 roku obaj zameldowali się w pracy, swoje miejsca na statku zajmowali też pasażerowie.

Różni to byli ludzie, z różnych pochodzili krajów i z różnych powodów znaleźli się na statku. John i Mandy Rodfordowie z Wielkiej Brytanii chcieli na przykład uczcić rejsem czwartą rocznicę ślubu, zaś Danijel i Marinella Miklauzis z Chorwacji spędzali na Concordii miesiąc miodowy. Podobnie było z Han Ki-Deok i Jeong Hye-Jin z Korei Południowej. Rejs Concordią był ukoronowaniem ich podróży poślubnej. Z kolei Maria Grazia Tracarichi dostała podróż statkiem w prezencie od przyjaciół z okazji urodzin. 23 stycznia kończyła 50 lat, a ponieważ miała za sobą walkę z chorobą nowotworową, przyjaciele nie puścili jej w rejs samej. Razem z nią płynęła Concordią córka Stefania i długoletnia przyjaciółka Luisa Virz.

Rejs statkiem nie był tani. Za miejsce w kajucie z balkonem płaciło się 1,5 tys. euro od osoby i choć były tańsze opcje, przeciętny podróżny musiał się liczyć z wydatkiem rzędu 500-600 euro. Na statku były jednak osoby, które podróżowały za friko. Oprócz dzieci i pasażerów „na gapę”, za bilet nie zapłaciła też pewna blondynka z Mołdawii. Dominika Cemortan miała 25 lat, była tancerką baletową i weszła na pokład Concordii jako gość kapitana.

Dominika pracowała wcześniej na statku. Była hostessą i tłumaczką języka rosyjskiego. Kapitana Schettino poznała w grudniu 2011 roku i początkowo nic ich nie łączyło. Rozmawiali z sobą kilka razy, żartowali, aż pewnego dnia on zaprosił ją do swego biura i zaczęli się całować. Tak zostali kochankami, choć Schettino miał już żonę, córkę i dom niedaleko Neapolu.

Chcesz poznać całą historię? Sięgnij po Detektywa 3/2024 (tekst Pawła Pizuńskiego pt. Ostatni salut kapitana Schettino Schettino). Cały numer do kupienia TUTAJ.