COVID – można zarobić czy rosyjska ruletka?

Telefon z policji zawiadamiający o objęciu wszystkich domowników i osoby znajdujące się w pensjonacie covidową kwarantanną (COVID-19) był dla Marczakowej jak lodowaty prysznic. Kobieta, jak zawsze, gorzko żałowała straty zarobku i niewiele myślała o zdrowiu rodziny i swoich gości. Dopiero Helenka, widząc, że ze Zbyszkiem jest niedobrze, a z żoną kuzyna jeszcze gorzej, wymusiła na ciotce telefon na pogotowie. W sumie oboje małżonkowie parę godzin później trafili do szpitala.

– Wymyślili jakiegoś wirusa, by ogłupiać ludzi i tyle – stwierdziła Marczakowa, gdy wprowadzono zakazy mające ograniczyć rozprzestrzenianie się zakażeń. – Nie trzeba być Einsteinem, by wykalkulować, że to wszystko bujda na kółkach. A w ogóle, to narodu jest prawie czterdzieści milionów i nawet, jakby rzeczywiście parę tysięcy zachorowało, to co z tego? I bez tej zarazy ludzie umierają każdego dnia.

Swoje teorie na temat nieszkodliwości koronawirusa Krystyna Marczakowa wygłaszała wszędzie gdzie się zjawiła: pod kościołem, w supermarkecie i na targu. Gdy ktoś z nią polemizował, kobieta nie dawała się zbić z tropu. Wiedziała swoje – ten chiński zarazek to kompletna bzdura.

Nie zamierzała też w najmniejszym stopniu stosować się do zaleceń higienicznych ani nakazu ograniczenia kontaktów międzyludzkich. Nie po to jeździła do Ameryki ciężko harować, chcąc zarobić forsę na swój ukochany pensjonat z restauracją, by teraz – z powodu jakiejś wymyślonej zarazy – świecił pustkami!

Covid ale pazerność górą

Jak zwykle pensjonat Marczaków miał zarezerwowane wszystkie pokoje na kilka najbliższych tygodni. Zaraz po wprowadzeniu ograniczeń epidemicznych rozdzwoniły się więc telefony. Przy pierwszym telefonie prawa ręka Krystyny Marczakowej, syn Zbigniew, kiwał ze zrozumieniem głową, wysłuchując narzekań klienta, który miał zarezerwowany weekend dla najbliższej rodziny z okazji rocznicy ślubu. Syn i wspólnik właścicielki pensjonatu zapraszał klienta w przyszłości, gdy tylko znikną restrykcje – co zdenerwowało jego matkę do tego stopnia, że musiała zażyć waleriany.

– Czyś ty zgłupiał ze szczęścia? – napadła na syna, gdy poczuła się nieco lepiej. – Brzeziński to stały klient! Co by się stało, jakby sobie tu kilka dni poimprezowali? Na pewno wirusa by nam nie przywieźli, a u nas też go nie ma. Jak będą dzwonić inni, to sama z nimi pogadam!

– Mama to tylko jedno ma w głowie – ile na tym można zarobić! Tylko niech mama pamięta, że za przyjmowanie klientów w tej sytuacji można zapłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych kary i w dodatku przenieść się na tamten świat – zdenerwował się Zbigniew Marczak.

– E, ty mnie karami nie strasz. Komunę przetrzymałam, to i teraz dam sobie radę. Najważniejsze, to po cichu robić swoje i ludziskom w oczy nie leźć. Nasza posesja  jest na uboczu, kto nie potrzebuje, to nie zachodzi. Miejscowi i tak się u nas nie stołują, a jak kto obcy zajedzie, to trudno wypatrzeć. Żywopłot wysoki, z szosy nie widać, czy ktoś parkuje, czy nie.

– Przecież zatrudniamy tutejszych ludzi. W mig się rozniesie, że nie przestrzegamy restrykcji. A jak się rozniesie, to na pewno ktoś doniesie co się u nas dzieje. Sanepid wlepi karę i tyle na tym zyskamy!

– Pomocników jeszcze dziś wyślemy na bezpłatny urlop. No to nikt nie doniesie, nie bój się.

– To nie w porządku. Nasi ludzie są w gorszej sytuacji niż my, bo stracą jedyne źródło dochodów. Masz przecież oszczędności i powinniśmy im płacić chociaż trochę, nie uważasz?

– Filantrop się znalazł z cudzej kieszeni! Nic nikomu nie jestem winna – nie ma pracy, nie ma płacy i już. Tak jest na całym świecie.

***

– To jak sobie mama wyobraża prowadzenie interesu we dwoje? Rozdwoimy się, czy jak! – młody Marczak wkurzył się nie na żarty.

– Po pierwsze: klientów będzie trochę mniej. Po drugie: twoja żona weźmie się wreszcie do roboty. Przecież do pracy w bibliotece teraz nie chodzi? Jak obierze warzywa, chwyci za odkurzacz czy zmieni pościel w numerach, korona jej z głowy nie spadnie Po trzecie: sprowadzę do pomocy Helenkę. Siostra dzwoniła, że dziewczyna została bez pracy, a kredyt spłacać musi. No to twoja kuzynka sobie u nas zarobi i z jej pomocą jakoś damy radę.

– Mama nie da się przegadać. No trudno, będzie jak sobie mama życzy. Tylko obawiam się, że mocno tego będziemy żałować! – syn wyszedł na taras zapalić papierosa trzaskając głośno drzwiami.

Wirusowa „premia”

Tak jak Marczakowa przypuszczała, część klientów nie zamierzała stosować się do ograniczeń mających zmniejszyć rozprzestrzenianie się covid-19. To wystarczało w zupełności, by jej biznes się kręcił i przynosił dochód.

Jako pierwsza z prośbą o zarezerwowane miejsce w pensjonacie upomniała się Barbara Zaleska, która już wcześniej gościła u Marczaków. Kobieta nieśmiało zapytała, czy w drodze wyjątku nie dałoby się jednak przyjąć dwu osób? Zapewniała, że nie będą wybrzydzać na kuchnię, bo wiadomo – z zaopatrzeniem i pełnym menu restauracyjnym może być problem. Sytuacja była jednak bardzo delikatna, przyjaciel już wziął urlop, przyjeżdża do niej za kilka dni… W swoim domu nie może go, niestety, przyjąć i pensjonat Marczakowej byłby dla niej jedyną deską ratunku.

Krystyna Marczak w mig wyczuła okazję. To na kilometr pachniało romansem, który jej klientka starała się utrzymać w tajemnicy. To okazja w sam raz. Zakochana kobieta nie liczy się z forsą.

– W drodze wyjątku… No cóż, zrobię to dla pani, ale to nie takie proste. Trzeba by utrzymać ogrzewanie całego pensjonatu, bo inaczej się nie da, przygotować cały serwis. Pracować musiałaby obsługa, nie mówiąc o kuchni, bo coś musicie państwo jeść…

– Tak, rozumiem, że to jest problem. Ale bardzo zależy mi na kilku spokojnych dniach z dala od ludzi. Jestem przemęczona i bardzo potrzebuję odpoczynku. Będę oczywiście przygotowana na wyższe koszty, jeśli to konieczne…

Covid – można zarobić

Tego dnia Marczakowa zasypiała w błogim przeświadczeniu, że życie jest piękne, a ten wymyślony wirus-covid niech straszy ludzi jak najdłużej: bo dzięki niemu ponosząc mniejsze koszty, zarobi więcej… Chociaż powieki jej się kleiły do snu, liczyła w kółko, ile zarobi: zgodziła się na początek przyjąć gości do czterech 2-osobowych pokoi. W sumie – to tylko 8 osób, ale biorąc pod uwagę tańszą obsługę, menu zredukowane do jednego zestawu obiadowego i „covidowy dodatek”, zarobi na tym tyle, jakby miała 20 klientów.

Nie był to oczywiście koniec zysków. Po odesłaniu pracowników na bezpłatny urlop znów pojawił się niezły dochód, bo przecież ani synowa, ani Helenka, nie będą pracować na umowę o pracę. Wystarczy im dać gotówkę do ręki i tyle. Zaraz, ale właściwie to ile? Syn ze swoją młodą żoną i tak mają u matki utrzymanie, no to się im trochę dorzuci. Zresztą, z synowej – bibliotekarki – pomocy będzie niewiele. A Helenka? Za bardzo się na niej nie oszczędzi, bo siostra będzie gderać i obmówi przed całą rodziną. Ale Helenka silna i zdrowa, to we wszystkim będzie można się nią wyręczyć. 

– Taki interes to rozumiem… – mruczała właścicielka pensjonatu przewracając się na drugi bok.

Cisza przed burzą

Powolutku, po cichutku, kręcił się interes Marczaków, ku zadowoleniu seniorki rodu i utrapieniu syna i synowej. Oboje mieli matce za złe chciwość, jednak otwarcie sprzeciwić się jej nie śmieli. To ona zarobiła pieniądze na wymarzony pensjonat, kierowała jego budową, a następnie zarządzała firmą. Ona wybudowała dla syna dom, wyprawiła mu huczne weselisko i namówiła jedynaka do udziału we wspólnym biznesie. Syn, chociaż formalnie właściciel restauracji, zależny był jednak zupełnie od despotycznej matki.

Młodzi wpadli więc w wielką rozpacz, gdy po krótkim okresie wytchnienia, jesienią 2020 roku, covid uderzył ze zdwojoną siłą, a w ślad za tym zaczęły obowiązywać jeszcze surowsze ograniczenia. Krystynie Marczakowej bowiem za nic nie udawało się wytłumaczyć, że pandemia nie jest żadnym wymysłem, a realnym zagrożeniem…

Znów, nie licząc się z żadnymi ograniczeniami, cichcem umawiała się z turystami i znów zadzwoniła do siostry, by podesłała jej do pomocy Helenkę. Z miejscowymi wolała się nie umawiać – niektórzy robili uwagi wskazujące na to, że jej pensjonat jest na celowniku nieżyczliwych sąsiadów. Raz nawet pojawił się u Marczaków posterunkowy, ale kobieta nie wpuściła go nawet na teren posesji.

– Widać macie coś do ukrycia – stwierdził policjant.

– Ja tylko wiem, co się przynależy według prawa. Jak nie ma nakazu, to nie będziecie u mnie węszyć – odgryzła się Marczakowa i zatrzasnęła przed posterunkowym bramę.

Jak grom z jasnego nieba

Szczęśliwie dla Marczaków minął stary rok, ale styczeń nowego roku nie był już tak łaskawy. Nie wiadomo, kto przywiózł covid do Marczaków: czy to była Helenka, która sylwestra spędzała u znajomych w Krakowie, czy któryś z zapalonych narciarzy? Tego nie sposób było dociec, bo zdarzenia w pensjonacie potoczyły się lawinowo.