Czarna wdowa z Olkusza. Przez cztery dni zwłoki mężczyzny leżały na podłodze obok wersalki, na której spała kobieta. Doszło też do tego, że głodny pies Doroty G. zaczął zjadać fragmenty ciała. Sprawa wyszła na jaw, gdy olkuscy policjanci, w połowie maja 2009 roku, zostali wezwani przez pracowników spółdzielni mieszkaniowej, których mieszkańcy bloku poinformowali, że na klatce schodowej jest straszny fetor wydobywający się z jednego z mieszkań. Drzwi otworzyła funkcjonariuszom niziutka, chuda, siwa, z workami pod oczami Dorota.
Dorota nie miała łatwego dzieciństwa. Wychowywała się w rodzinie, której szybko przyczepiono łatką „patologiczna”. Dorastającą dziewczynką zajmowali się głównie dziadkowie. Matka znikała na całe dnie, a ojciec bardziej kochał alkohol niż własne dziecko. Gdy był „pod wpływem” jego metody wychowawcze polegały na stosowaniu przemocy z użyciem paska lub buta. Skarcić córkę pod byle pretekstem przychodziło mu bardzo łatwo, gorzej było z okazywaniem dziecku miłości czy dbaniem o to, by Dorota miała dobre wyżywienie czy zajęcia pozalekcyjne. Ojciec zamiast tego zabierał ją na spotkania z kolegami, gdzie była świadkiem libacji lub seksualnych orgii.
Z powodu takich relacji rodzinnych dorastająca Dorota raczej nie rozpaczała, gdy najpierw zmarła matka, a potem ojciec. Odziedziczyła po nich mieszkanie. Nie licząc pamiątek i zdjęć, była to jedyna dobra rzecz, która jej pozostała po rodzicach.
Śmiertelny cios w serce
Niska, szczupła brunetka – Dorota G. lubiła ten swój niewielki azyl: przedpokój, kuchnia, pokój, kwiatki na parapecie i zielone zasłonki w oknach. Niestety po ojcu i doświadczeniach z dzieciństwa nie stroniła od mocniejszych trunków. Z biegiem czasu zaczęła zapraszać do siebie przygodne osoby. Jedno piwo, drugie, potem zakąska i robiła się taka impreza, jakie obserwowała w szkolnych latach, towarzysząc ojcu w jego wędrówkach po melinach.
Na swój sposób szukała szczęścia w życiu. Wreszcie związała się na stałe z nieco starszym mężczyzną. Okazało się, że do siebie pasują. Pobrali się z Markiem i byli ze sobą przez długich 27 lat. Dzieci nie mieli, chociaż intensywnie się o nie starali. Utrzymywali się z zasiłków. Na wódkę i trochę zakąski gotówki zawsze im starczyło. Małżeństwo przerwała śmierć… W 1998 roku Dorota zabiła swojego męża. Miała wtedy 47 lat.
– Ja tylko się broniłam przed jego atakiem, bo był bardzo agresywny – tłumaczyła potem na przesłuchaniu przed prokuratorem.
Cios zadany nożem kuchennym w serce mężczyzny okazał się śmiertelny. Sąd Wojewódzki w Krakowie skazał wtedy Dorotę na 8 lat więzienia. Za dobre sprawowanie kobieta wyszła na wolność już po 5 latach, pod koniec 2003 roku.
– Skruchy w tamtym procesie żadnej nie okazała – przypominał sobie po latach Jerzy G., brat zamordowanego Marka, szwagier kobiety.
Czarna wdowa
Zapamiętał, że oskarżona ze swojej zbrodni tłumaczyła się przed sądem ciężkim dzieciństwem i trudnymi warunkami w jakich się wychowała.
– Mówiła, że ojciec alkoholik był agresywny i stale ją bił. Na jej zachowanie, jak przekonywała, mogły także mieć wpływ dramatyczne przeżycia, czyli pięć poronień – opowiadał mężczyzna.
Dorota G. po opuszczeniu więzienia wróciła do swojego mieszkania, w którym doszło do mężobójstwa. Nie pracowała, utrzymywała się z renty i pomocy opieki społecznej. Dzięki wsparciu znajomych na krótko wyjechała do pracy w Niemczech, ale spędziła tam ledwie kilka tygodni. Praca sprzątaczki i opiekunki starszych osób niezbyt jej odpowiadała. Nie znała języka i źle znosiła pobyt w obcym kraju. Wróciła do Polski i znowu szukał męskiego wsparcia, by jakoś związać koniec z końcem. Panów odstręczała od niej zła sława „Czarnej wdowy”, czyli tej, która zabiła swojego męża. Z mieszkańcami bloku w Olkuszu rzadko się kontaktowała. Z sąsiadami nie utrzymywała żadnych bliższych relacji. Oni zwyczajnie się jej bali. Pociechę miała w psie, którego wzięła ze schroniska, to był taki czarny, chudy kundel.
Z czasem związała się z 57-letnim Mieczysławem S. 12 maja 2009 roku i jego pozbawiła życia.
– To był człowiek spokojny, uczynny, taka złota rączka. Znał się na wszystkim – opowiadał w śledztwie i w procesie Doroty G., sąsiad zamordowanego, 71-letni emeryt Alfred S.
***
Mężczyzna znał Mieczysława S. od 15 lat, wielokrotnie rozmawiali o życiu, kłopotach, a nawet o sprawach damsko-męskich. Mieli do siebie zaufanie, które wynikało z wieloletniej znajomości.
– Wiedziałem, że Mietek w pewnym momencie swojego życia rozstał się z żoną i związał z Dorotą G. Zapytałem go kiedyś czy nie chce wrócić do małżonki, ale on odparł, że u Doroty G. jest weselej oraz, że bardzo często jest tam fajne towarzystwo – zeznawał świadek.
Słyszał też, jak mężczyzna czule wyrażał się o Dorocie G. słowami „kochanie”. Gdy raz zapytał Mieczysława S., czy nie boi się mieszkać z kobietą skazaną za zabójstwo, mężczyzna odpowiadał: „Fred nie bój żaby, nie ma obawy”.
– Umiał naprawić każdą rzecz, był niezwykle pracowity, ale wszystkie zarobione pieniądze i tak przepijał. Zdradzał tę biedną żonę od zawsze, ale czemu wybrał sobie morderczynię za kochankę, tego nie potrafiłam zrozumieć – z kolei dziwiła się sąsiadka kobiety, Mariola K.
Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 2/2023 (tekst Marcina Grzybczaka pt. Czarna wdowa z Olkusza). Cały numer do kupienia TUTAJ.