Czarna wołga od kilku dziesięcioleci sieje strach i przerażenie. Kolejne pokolenia, szczególnie tych najmłodszych, dają wiarę w makabryczne niemal opowieści. Czy czarna wołga istniała naprawdę? Jak się narodziła ta opowieść? Jak to się stało, że przetrwała tyle lat?
Czarna wołga najczęściej pojawia się po zmroku, a w oknach ma białe firanki. Jeździ uliczkami i poluje na dzieci – gdy już któreś zostanie wciągnięte do środka, kończy marnie, a jego krew jest spuszczana jako lekarstwo dla bogatych, umierających na białaczkę Niemców.
Czarna wołga – symbol trwogi naszych dziadków i rodziców (chociaż legenda miejska z limuzyną tej marki w roli głównej funkcjonuje nieprzerwanie od lat 60.XX wieku w zasadzie do dziś, zmieniają się tylko związane z nią szczegóły).
Kto siedzi za kierownicą czarnej wołgi? Przez lata – poza wspomnianymi już niemieckimi nazistami – byli to: sataniści, działacze SB, wampiry, Żydzi, a nawet księża i zakonnice. Niektóre z podań wskazywały na brak tablic rejestracyjnych, inne zaś na to, że auto jeździ na białych oponach.
Powrót legendy
Zmieniona wersja legendy o czarnej wołdze powróciła na przełomie XX i XXI wieku – wówczas nadano jej aktualny wydźwięk: staromodną wołgę zamieniono na równie czarne BMW. W dodatku BMW wyjątkowe: z rogatkami zamiast bocznych lusterek i rejestracją składającą się z trzech szóstek. Brzmi niedorzecznie? A mimo to plotki o takim aucie wywołały niegdyś panikę w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie przekonywano, że czarnym BMW jeździ… szatan, który pyta napotkane osoby o godzinę, a następnie je zabija.
W Siedlcach zaś wspomniana legenda zyskała jeszcze inny wymiar: kierowca czarnego BMW miał tam jeździć po mieście i zabijać wyłącznie młode dziewczyny.
Kilka lat temu plotkowano, że po polskich ulicach jeździ czarna karetka. W tych opowieściach czasem zamieniała się w busa, a nawet w czarne BMW. Jeździła po polskich wsiach, miasteczkach i porywała ludzi, by wyciąć im narządy do przeszczepów. Czarną karetkę widziano wcześniej w Czechach, krążyła po Wielkopolsce, widziano ją podobno koło Szczecina.
Czarna wołga stała się w pewnym momencie znakomitym czynnikiem, który wykorzystywali dorośli do oddziaływania na dzieci. Mówili do nich: baw się blisko domu, pilnuj się, nie rozmawiaj z nieznajomymi, bo może przyjechać czarna wołga i cię porwie. Była dodatkowym narzędziem do dyscyplinowania dzieci w sferze emocjonalnej.
Czarna wołga i diabeł
O porwaniach przez czarną Wołgę mówiono i pisano, bo tak ludzie wyobrażali sobie zbrodnie. Tłumaczyli zaginięcia dzieci w najprostszy sposób: złoczyńcami są jacyś „oni”, których samochód podjeżdża i zaraz potem odjeżdża z dzieckiem. Miejska legenda głosiła, że po zmroku radzieckimi czarnymi limuzynami mającymi w oknach białe zasłonki poruszali się po kraju wszelkiej maści degeneraci.
W kwietniu 1965 roku w mieszkaniu pewnej rodziny na warszawskiej Pradze pojawiły się dwie kobiety, które porwały stamtąd 3-letnią dziewczynkę. Czarna wołga znowu wyjechała w miasto.
W toku śledztwa, dzięki informacjom będącym odzewem społeczeństwa na ogłoszenia w radio i gazetach, milicji udało się ustalić, że przy ul. Grochowskiej widziano dwie kobiety z dzieckiem, wsiadające do czarnej Wołgi. Odtąd była to nie tylko plotka, ale potwierdzona wiadomość: „Nie wypuszczajcie dzieci z domu od zmierzchu do świtu, bo przepadną w Wołdze czarnej jak sam diabeł”. Miały znikać na zawsze, tylko nie tym razem, ponieważ się odnalazły.
W PRL czarna Wołga ważąca półtorej tony, wielki czarny mercedes i beemka z rogami zamiast lusterek pełniły rolę odwracaczy uwagi od prawdziwych problemów PRL. Nie było mięsa, była Wołga. Przy brakach w dostawie wszystkiego, ze szczególnym uwzględnieniem papieru toaletowego, wypuszczano potwora na ropę, mającego niezależne zawieszenie przednie, poprzeczne wahacze resorowane sprężynami śrubowymi, teleskopowe amortyzatory hydrauliczne itp. cuda radzieckiej techniki. To wzrastało, to znów słabło zainteresowanie społeczeństwa marką, w której znikały dzieci porywane przez Żydów dla krwi na macę oraz przepadały urodziwe panienki uprowadzane przez alfonsów Komitetu Centralnego ku uciesze notabli.
Sprawa Bohdana Piaseckiego
Jak wskazuje Przemysław Semczuk w książce „Czarna wołga. Kryminalna historia PRL”, jedną z podstaw opisywanej legendy miejskiej mogły był autentyczne historie porwań dzieci, w tym 15-letniego Bohdana Piaseckiego. Był on synem Bolesława Piaseckiego, lidera przedwojennej faszyzującej organizacji Falanga oraz powojennego katolickiego Stowarzyszenia PAX.
Bohdan 22 stycznia 1957 r. wsiadł do taksówki z dwoma mężczyznami, którzy według relacji świadków pokazali mu jakiś dokument. Chłopak został zamordowany, a jego ciało zostało odkryte dopiero 8 grudnia 1958 r. Sprawa nie została rozwiązana, chociaż śledztwo toczyło się do początku lat 80. Wspomnianą taksówką była najprawdopodobniej czarna Warszawa.
Czarna Wołga została za to użyta przez porywaczki 3-letniej warszawianki Liliany Hencel. „Express Wieczorny” pisał:
„O uprowadzenie dziecka podejrzane są dwie kobiety, które w przeddzień widziane były w okolicy ul. Grochowskiej, a w dniu 3 kwietnia 1965 r. widziano je z dzieckiem około godziny 13 na rondzie przy al. Waszyngtona róg Grochowskiej wsiadające do samochodu Wołga koloru czarnego, który w to miejsce podwiózł mężczyznę w stalowym mundurze wojskowym […] Prokuratura Powiatowa dla Dzielnicy Warszawa Praga Południe w Warszawie zwraca się z apelem do społeczeństwa, w tym również do kierowcy czarnej Wołgi, o pomoc w zidentyfikowaniu kobiet opisanych w komunikacie”.
Dziewczynka na szczęście została odnaleziona. Została uprowadzona przez siostry, z których jedna chciała mieć zdrowe dziecko, ponieważ jej własne urodziło się niewidome.
Czarna wołga… i konkurencja
Po legendzie o czarnej wołdze, w latach 80., opowiadano o grupach, które porywały ludzi, by pozyskać ich nerki. Historia zaczynała się podobnie. Nasi studenci wyjeżdżali za granicę, po drodze spotykali sympatycznych ludzi, którzy mieli zabrać ich do Polski. Ci usypiali ich narkotykami, wycinali nerki. Takich dwóch studentów miał znaleźć polski kierowca. Jeden z nich nie żył, drugiego uratowano.
Zresztą historia przypominająca tę z czarną wołgą powróciła w 1999 r. Tyle że wołgę zastąpiło BMW, a jego kierowcą miał być… sam diabeł. Zatrzymywał się, pytał przechodniów o godzinę, o której potem mieli umrzeć… Opowiadano też o dziewczynie, która cudem przeżyła wypadek samochodowy. Kilka dni przed nim bawiła się w dyskotece. Podszedł do niej młody człowiek i zapytał o godzinę. Dziewczyna twierdziła potem, że zamiast stóp miał… końskie kopyta.
Na forach internetowych dyskutujących o miejskich plotkach jeden z młodych ludzi z przejęciem przekonywał na przykład, że faktem są historie o grupach przestępczych, które krążą po dyskotekach. Dosypują do drinków narkotyki, środki usypiające i wycinają ofierze nerkę.
Czarna wołga: jak to się zaczęło?
Czarna wołga zapadła wielu rodakom w pamięci. Można zadać sobie pytanie: dlaczego miejskie legendy są takie popularne? Przede wszystkim dlatego, że zapadają w pamięć – zazwyczaj robią na nas ogromne wrażenie: bawią, przerażają lub kuszą. Wiele tego rodzaju plotek powtarzamy, bo wydaje nam się, że historie w nich opowiedziane mogą przydarzyć się każdemu z nas. Co ważne, miejskie legendy zwykle wiążą się z „kolegą koleżanki”, przydarzyły się „przyjaciółce fryzjerki mamy” czy „mechanikowi, który naprawiał samochód bratu taty”. Czyli: ich bohaterami są ludzie z naszego otoczenia, znajomi znajomych.
Każdy z nas je zna, chociaż nie wiemy skąd. Ba! Nie wiemy nawet, czy są prawdziwe, mimo że funkcjonują w naszej świadomości od lat, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Część z nich przez lata ulega modyfikacjom, inne pozostają w niezmienionej, ale nieraz absurdalnej formie. Skąd się biorą legendy miejskie i czy wydarzyły się naprawdę?
Legenda miejska (ang. urban legend) wbrew swojej nazwie nie musi wcale dotyczyć wydarzeń rozgrywających się w mieście. Co więcej, zazwyczaj nie jest ściśle związana z żadnym konkretnym miejscem ani czasem. Rozprzestrzenia się spontanicznie, na ogół z ust do ust, a dzięki swojej nośności (dotyczy spraw makabrycznych, strasznych bądź wyjątkowych) szybko staje się popularną opowieścią, którą – z dreszczem na plecach – streszczamy kolejnym znajomym.
Legendy takie mają bowiem jedną ważną cechę wspólną: są opowiadane jako zdarzenia, które rozegrały się naprawdę. Często sięgają do korzeni lęków danej społeczności – przykładowo po drugiej wojnie światowej niektóre z urban legends wiązały się z niemieckimi nazistami, którzy podróżowali po Polsce czarną wołgą i zabijali niewinnych Polaków. Na podstawie tej – chyba najpopularniejszej w naszym kraju – legendy można też zaobserwować, jak bardzo ulegają one przez lata modyfikacjom.
Tymczasem za granicą
Mówi się, że największym powodzeniem urban legends cieszą się w Wielkiej Brytanii i USA, gdzie zamiłowanie do wyłapywania i obserwowania, jak ewoluują, stało się dla wielu osób rodzajem ekstrawaganckiego hobby. Więcej – Brytyjczycy i Amerykanie co roku wydają dziesiątki zbiorów opisujących najpowszechniejsze miejskie legendy. Wraz z rosnącą liczbą polskich emigrantów za granicą sądzę, że dochodzi też do ciekawej wymiany takich plotek, a wiele zagranicznych już zostało zaszczepionych na polski grunt.
Tropicieli miejskich legend w Polsce też nie brakuje. Chyba najbardziej znanym z nich jest doktor Filip Graliński, właścicieli portalu atrapa.net, który na swojej stronie zgromadził już setki przekazywanych z ust do ust opowieści.
Tak naprawdę trudno określić, kiedy zrodziła się legenda miejska. Mówi się, że ten termin wymyślił w 1968 r. amerykański folklorysta Richard Dorson. Ale takie opowieści istniały znacznie wcześniej. W Polsce wszystko zaczęło się na przełomie lat 40. i 50. ubiegłego wieku. Wówczas to władze rozpowiadały plotkę o stonce ziemniaczanej zrzuconej na polskie pola z amerykańskich samolotów. Wtedy jednak tej sprawy nie traktowano jako legendy miejskiej.
Źródło: polki.pl, biznes.se.pl, gazeta.pl, autokult.pl, dzienniklodzki.pl
Fot. pixabay.com