Czesław Kowalczyk: ofiara Temidy. Niesłusznie skazany

Za kratkami spędził 12 lat, 3 miesiące i 9 dni życia, z czego 5 lat w całkowitej izolacji, uznany za więźnia szczególnie niebezpiecznego. Na wolność wyszedł w 2011 roku, a w sierpniu 2012 roku. W rezultacie został prawomocnie uniewinniony.

Czy nazwiemy go szczęściarzem? Bardziej osobą, której pomógł czysty przypadek. Prawdziwi sprawcy zabójstwa zaczęli obciążać się nawzajem w zupełnie innej sprawie. Okazało się, że niewinna osoba odsiaduje wyrok pozbawienia wolności, podczas gdy prawdziwy morderca cieszy się bezkarnością.

W takiej sytuacji „bezkarny” nie pozostał jednak wymiar sprawiedliwości. Czesław Kowalczyk ubiegał się o należne mu odszkodowanie i zadośćuczynienie od Skarbu Państwa. Dlatego wniósł pozew o zasądzenie 15 mln zł, a przyznano mu 2,7 mln zł.

Jest 12 stycznia 1999 roku. Czesław Kowalczyk jedzie z narzeczoną i synem do przychodni. Okazuje się, że nie wzięli książeczki zdrowia. On wraca do domu. Wchodzi do salonu, w tym momencie dzwoni stojący na parapecie telefon. Rozmawia i nagle z niedowierzaniem patrzy, jak przez płot przeskakują zamaskowani, uzbrojeni ludzie. Antyterroryści. W szoku coś krzyczy, podnosi ręce i już po chwili jest w kajdankach.

Stoi w jednym rzędzie z kilkoma mężczyznami w pomieszczeniu z lustrem fenickim. Widział podobne sceny w filmach, stąd domyśla się, że bierze udział w tak zwanym okazaniu. Przez mikrofon słychać polecenia: „Obróć się w prawo, w lewo, przejdź się po sali”.

 Jest pewien, że za chwilę usłyszy od śledczych słowa przeprosin. Śmieje się w duchu z policjantów: „Co to za głupota? Jak można było mnie aresztować?”. Uśmiech znika, gdy okazuje się, że wraca do aresztu, bo świadek wskazał na niego jako na sprawcę morderstwa. Uginają się pod nim nogi.

Można powiedzieć, że po wyjściu z więzienia zaczęło się twoje drugie życie? – pytała go w 2018 roku dziennikarka „Gazety Wyborczej”

– Tak, to nowe życie i inny człowiek. Więzienie skutecznie mnie zresetowało. Gdy zacząłem się ubiegać o odszkodowanie za pobyt w areszcie, prokurator wysłał mnie na skomplikowane badania psychiatryczne i psychologiczne. Okazało się, że pobyt w więzieniu mnie zmienił, nie zniszczył mi psychiki, ale nie da się zaprzeczyć, że po 12 latach w więzieniu jestem innym człowiekiem. Mój przyjaciel, który mieszka w Stanach – wyjechał tam jeszcze przed moim aresztowaniem – twierdzi, że zacząłem się nawet inaczej wysławiać. Nie lepiej czy gorzej, po prostu inaczej. Więc jeśli pytasz o to, czy się zmieniłem, powiem: tak, jestem nowym człowiekiem.

Gdy mnie zakuli w kajdanki, myślałem, że to zły sen. Wierzyłem, że szybko wyjdzie na jaw prawda – że uzbrojeni antyterroryści w kominiarkach zatrzymali niewinnego chłopaka. Ale następnego dnia na policyjnym okazaniu wskazała mnie partnerka zabitego. Zostałem oskarżony o zabójstwo na zlecenie.

Dlaczego akurat ciebie połączono z tym morderstwem?

– Zleceniodawca był moim znajomym, z którym w tamtym okresie prowadziłem interesy. Pomyłki się zdarzały. Cały ówczesny wymiar sprawiedliwości to była fabryka wyroków. Kafka w pełnej krasie. Podobnie było przecież w przypadku Tomasza Komendy, którego zamknęli dokładnie w tym samym czasie, co mnie.

Chcesz powiedzieć, że padłeś ofiarą fabryki wyroków?

Raczej ofiarą motywacyjnego systemu pracy w policji, prokuraturze i sądach. Trzeba było szybko znaleźć winnego morderstwa i go osądzić. Liczba kilerów w więzieniu musiała się zgadzać. Obowiązywało wszechobecne parcie na wynik. I jestem przekonany, że takich historii jak moja czy Tomasza Komendy jest więcej, dużo więcej. Mnie pokazowo przewożono konwojem składającym się z siedmiu policyjnych aut na sygnałach. Miał być show. Dzięki temu ludzie czuli się bezpieczniej.

Jak przekonać prokuratorów i sędziów, że nie popełniło się przestępstwa, za które dostało się już wyrok?

– Nie da się. Trzeba mieć szczęście. Albo musi się zdarzyć cudowny przypadek.

Ty miałeś jedno i drugie.

Pomógł mi przypadek. Prawdziwi sprawcy w całkiem innej sprawie kryminalnej zaczęli obciążać się nawzajem, aż Adam S., oskarżony o pomoc w zabójstwie, które mi zarzucono, postanowił opowiedzieć, jak było naprawdę. Przyznał, że nie ja zabiłem. Zrobili to dwaj inni mężczyźni. Jeden niewinny morderca w więzieniu to jeden bezkarny na wolności. Społeczeństwo traci podwójnie. A do tego nakręca się spirala bezkarności. Gangsterzy, którzy zabili Adama K., podczas gdy ja siedziałem w więzieniu, napadali na banki, tiry, a zaczęło się od zwykłego napadu na listonosza.

Usłyszałeś „przepraszam”?

Nie. Najwyraźniej nikt nie czuje się winny, że niewinnie przesiedziałem kawałek życia. Zaraz po wyjściu na wolność, siedem lat temu, chciałem się spotkać z prokuratorem, który mnie oskarżał i który tak bardzo zabiegał, żeby mnie skazać. Nie zgodził się. Nie miał nawet chęci ani odwagi. Powiedział, że to jeszcze nie czas.

Kiedy wychodziłeś na wolność, dostałeś 12 złotych.

Przepisy mówią, że człowiek, który opuszcza więzienie, musi dostać pieniądze na dojazd do domu. Dali mi więc 12 złotych na SKM-ę z Gdańska do Gdyni. Pojechałem do mieszkania siostry, bo mój dom zajęli bezdomni i kompletnie go zniszczyli. Co ciekawe, jeszcze do więzienia dostawałem z urzędu miasta monity, żebym ten dom posprzątał, bo tonie w śmieciach. Odpisałem, że pierwsze wyjście mam zaplanowane na 2040 rok, więc dopiero wtedy będę mógł się tym zająć. I miasto posprzątało mi posesję. Dopiero po trzech miesiącach od wyjścia na wolność byłem gotów, żeby pójść zobaczyć mój zdewastowany dom. Ruina. Firma, która zajmuje się takimi rzeczami, wywiozła z niego kilka ciężarówek śmieci.

Omylność i popełnianie błędów to przypadłości nie tylko polskiego wymiaru sprawiedliwości. Poza naszym krajem dochodziło do wielu skazań niewinnych osób. Stany Zjednoczone – kraj, który uchodzi za państwo praworządne i ostoję sprawiedliwości, widział już kilka takich sytuacji.

Jedną z nich jest sprawa Fredericka Weichela. W 1980 został oskarżony i skazany za zabójstwo Roberta LaMoniki. W więzieniu spędził w sumie 36 lat. Weichel utrzymywał od początku, że jest niewinny. I jest o tym wciąż przekonany. Otrzymał on prawo do ponownego procesu. Stało to się choć- według sądu – jego obrona nie otrzymała raportu policyjnego, który sugerowałby, że zbrodnię popełnił ktoś inny. W kwietniu opuścił więzienie za kaucją.

53-letni mieszkaniec Los Angeles Kash Delano Register 34 lata życia spędził w więzieniu. Ostatecznie Został skazany za morderstwo, jednak w 2013 roku sędzia unieważnił wyrok. W 1979 sędziowie byli pewni: Kash Delano Register zabił 78-letniego Jacka Sassona. Został skazany na karę dożywotniego więzienia z możliwością wyjścia najwcześniej po 27 latach. Po 34 latach okazało się, że podczas rozprawy prokuratorzy powoływali się na fałszywe zeznania. Policja nigdy nie znalazła narzędzia zbrodni, a odciski palców znalezione w samochodzie ofiary nie należały do skazanego.

Anthony Hinton spędził blisko 30 lat w celi śmierci. Do więzienia trafił jako 29-latek. W 1985 roku został uznany za winnego napadu na restaurację i zabójstwa dwóch osób. Policja nie miała niezbitych dowodów, proces był poszlakowy. Brakowało odcisków palców, a żaden ze świadków nie potwierdził, że widział Hintona na miejscu zbrodni. Sprawa została umorzona i w 2015 roku mężczyzna wyszedł na wolność.

130 lat – taki wyrok usłyszał w 1982 roku Alan Crotzer. Sąd w Miami skazał go za uprowadzenie i zgwałcenie dwóch kobiet. W więzieniu spędził 24 lata. W 2006 roku ponownie zbadano ślady DNA – tym razem okazało się, że Crotzer jest niewinny. Dlaczego w 1982 roku został skazany? Metody badania DNA była wtedy nieznana. Przyznano mu 1,25 mln dolarów zadośćuczynienia.

Źródło: wroclife.pl, gazeta.pl, onet.pl, detektywonline.pl

Fot.pixabay.com