Człowiek z lodu i jego patologiczna natura

Człowiek z lodu. Urodził się w Jersey City, w ubogiej irlandzko-polskiej rodzinie. Richard K. był jednym z trójki dzieci Stanleya i Anny K. Jego patologiczna natura doszła do głosu już we wczesnych latach młodzieńczych.

Chłopak, w wieku 10 lat, największą przyjemność czerpał z maltretowania zwierząt. Wieszał koty na sznurze do bielizny, związując je za ogony. Obserwował jak walczą o życie. Te, które przetrwały – wrzucał do pieca. Pierwszego zabójstwa dokonał w wieku 14 lat. Wraz z wydłużającą się listą ofiar, zmieniał taktykę działania. „Cel” wiązał i rzucał na pożarcie szczurom albo strzelał mu w głowę. Tak, by pocisk odbił się od czaszki i siejąc spustoszenie w środku, nie brudził otoczenia. Inne ofiary truł, a po wszystkim mroził ciała. W prasie nazywano go „Człowiekiem z lodu”. Richard K. był jednym z najbardziej brutalnych morderców w historii. Mówił, że to jego hobby. Zapytany, czy podczas mordowania odczuwał przyjemność, odrzekł: „Nie sądzę. Byłem tylko lekko podekscytowany”. Szacuje się, że podczas 30-letniej działalności pozbawił życia około 200 osób. W pracy był bezwzględny, jednak zawsze trzymał się sztywnych zasad – przyjmował zlecenia jedynie na mężczyzn.

Nie tylko Człowiek z lodu

Dziś kupić można niemal wszystko. Przedmiotem obrotu często jest także ludzkie życie. Nie chcąc brudzić sobie rąk, można wynająć płatnego mordercę. Specjalistę, profesjonalistę, eksperta w każdym calu. Bezlitosnego i bezdusznego. Zorientowanego na cel. Skutecznego, jak nikt inny. Bo przecież zabijanie to jego praca. Zawód – zabójca do wynajęcia. Pojawia się znienacka, zawsze zostawiając po sobie śmierć. W jednych budzi odrazę, innych fascynuje. Jednak bez względu na uczucia, jakie budzi, stał się stałym i nieodłącznym elementem ziemskiego krajobrazu.

Celem była jedna i ta sama osoba. Zlecenie na nią – przekazywane z rąk do rąk. Płatni mordercy zatrudniali siebie nawzajem. Nadawcą dyspozycji był Tan Youhui, chiński przedsiębiorca, który chciał pozbyć się swego konkurenta. Wynajął więc płatnego zabójcę. Ten nie chciał jednak brać całej odpowiedzialności na siebie. Stawkę zaniżył, a do wykonania zadania zatrudnił podwykonawcę. I tak jeszcze trzy razy. Z każdym kolejnym zleceniem, cena egzekucji malała. Ostatni zleceniobiorca uznał jednak, że ta jest zbyt niska i nie warta ryzyka. Postanowił oszukać system i dogadać się ze swoim „celem”. Dzieląc koszty, zaproponował mu mistyfikację jego śmierci. W ten sposób jedno życie zostało ocalone. Pięć kolejnych miało skończyć się w więzieniu. Niekiedy jednak wystarczy jedno zlecenie. Jeden killer. Jeden strzał, by wyrok został wykonany.

***

Zabójcy do wynajęcia są profesjonalistami skoncentrowanymi na wykonaniu zadania. Ich specjalnością jest zabijanie, a naturalnym środowiskiem – wbrew pozorom – nie tylko porachunki gangsterskie. Zatrudniani są także przez biznesmenów czy prywatne osoby chcące zlikwidować na przykład współmałżonka czy niewygodnego kochanka. Metody ich pracy różnią się w zależności od zadania. To zleceniodawca decyduje, czy ciało ma być łatwe do odnalezienia czy może zniknąć bez śladu. W ofercie jest także podłożenie bomby lub oddanie serii celnych strzałów. I choć zawodowi egzekutorzy nieustannie udoskonalają techniki swojej pracy, większość z tych zbrodni łączy jedno – zwieńczenie dzieła musi nastąpić na terenie ofiary. Ale to podnosi cenę…

Chcesz poznać więcej podobnych spraw? Sięgnij po Detektywa 4/2023 (tekst Anny Rychlewicz pt. Zabójca do wynajęcia, czyli egzekucje na zamówienie). Cały numer do kupienia TUTAJ.