Dewiant seksualny m.in. krzywdził kobiety i dzieci

Władysław H. urodził się w 1965 roku w Nowym Sączu w Mało-polsce, wychowywał się w dobrych warunkach. Zdobył zawód elektromontera, założył rodzinę i doczekał się trójki dzieci. Wtedy dopiero obudziło się w nim to coś, co potem medycy zdiagnozowali jako osobowość psychopatyczną z pogranicza, tzw. typ bordeline. Władysław H. miał wtedy nieco ponad 20 lat. Wówczas wydawało się jeszcze, że będzie jednak pędził normalne, spokojne życie i doczeka czasów, gdy jego córki wejdą w dorosły świat i założą swoje rodziny. Nic z tego. Coś w nim pękło i zaczął traktować kobiety jak rzeczy. A z rzeczami, jak wiadomo, można zrobić wszystko…

Po raz pierwszy zdecydował się na taki desperacki krok w 1987 roku i trafił wówczas za kratki za gwałt na młodej dziewczynie. Postanowił ją wykorzystać seksualnie, bo miał na to ochotę i ofiarę potraktował instrumentalnie. Byle tylko zaspokoiła jego żądze. Czy spełniła jego oczekiwania natury erotycznej? Można wątpić, bo Władysławowi H. bardziej spodobało się to, że mógł robić z nią wszystko, na co miał ochotę i używać jej niczym przedmiotu.

Była to jego pierwsza w życiu odsiadka, pobyt w celi i poznanie realiów więziennej egzystencji. Wyrok Sądu Rejonowego w Muszynie, w 1988 roku, był jakby nieśmiały. Ledwie 2 lata za gwałt. Wiadomo, wcześniej nie był karany, obiecywał poprawę, przeprosił. Dobry adwokat sprawił, że sąd w drugiej instancji karę Władysławowi H. złagodził do 1,5 roku. Wyszedł warunkowo, przedterminowo zwolniony, 30 listopada 1988 roku.

Nie minęło kilka miesięcy, gdy kolejna kobieta stała się rzeczą, z którą można zrobić wszystko. Władysław H. niedługo więc cieszył się wolnością, ale tym razem za kolejny gwałt zajął się nim Sąd Rejonowy w Nowym Sączu. Przewodnicząca składu orzekającego i ławnicy oglądali oskarżonego niczym egzotyczne zwierzę, bo takiego zboczeńca tam nie widziano. Lekarze sądowi i seksuolog w swojej opinii napisali bowiem, że cierpi na raptofilię, czyli odmianę sadyzmu.

„Badany osiąga satysfakcję seksualną tylko wtedy, gdy gwałci swoje ofiary” – napisali biegli. Wyrok za drugi gwałt – 3 lata więzienia. Tyle za kratkami jednak nie spędził, bo w jego życiorys wkroczyła wielka polityka i doszło do wolnych wyborów, upadku komunizmu i zmian ustrojowych. Był 1989 rok, ogłoszono amnestię dla skazanych i darowano mu połowę kary. Ponownie ulitował się nad nim wymiar sprawiedliwości i mężczyznę warunkowo przedterminowo zwolniono
21 kwietnia 1990 roku. Chociaż w akcie oskarżenia opisano jego konkretną ofiarę, która miała imię i nazwisko to Władysław H. tego nie pamiętał. Dlaczego? Bo to nie są wcale istotne detale w sprawie „rzeczy”. A tak przecież potraktował kobietę, gdy ją seksualnie wykorzystał.

Władysław H. był grzeczny aż do 1993 roku, ale wtedy usłyszał kolejne wyroki za groźby karalne i uszkodzenie ciała. 3 lata z tych obu skazań odsiedział w całości, potem była wolność i znowu powoli budziło się w nim to „coś”, ale siłą woli natrętne myśli stłamsił w zarodku. Wyszedł w 1997 roku. Dobrze funkcjonował w rodzinie, wychowywał dzieci, pracował. Był nawet na wizycie u psychiatry, ale nie spodobało mu się, że musi się zwierzać ze swoich intymnych spraw. Więcej nie powtórzył tego „błędu”.

Pilnował się jakiś czas, ale nie wytrzymał, gdy został sprowokowany przez „obiekt w spódnicy”. W 1999 roku przytrafił mu się kolejny gwałt, było to przestępstwo w recydywie i kobieta w todze sędzi nie miała dla niego litości – piąty wyrok w życiu: 3 lata odsiadki. Za kratkami prześladowali go inni osadzeni, bo wiedzieli z jakiego paragrafu siedzi. Gwałciciele nie są mile widziani w zakładach karnych. Jakoś przetrwał.

W 2004 roku, tym razem Sąd Rejonowy w Gorlicach, zajął się jego następną sprawą o charakterze seksualnym. Władysław H. daleko nie chciał szukać nowej ofiary. Wtedy przekroczył kolejną granicę. Lekarze napisali o nim sążnistą opinię, z której wniosek był jeden: podejrzany to nie tylko gwałciciel, ale i pedofil. Za seksualne wykorzystywanie przez 2 tygodnie swojej nieletniej córki sąd skazał go na 4 lata więzienia. To był już szósty wyrok w jego życiu. Żona wzięła z nim rozwód po tych wydarzeniach. Nie chciała mieszkać pod jednym dachem z „potworem”, jak o nim mówiła. Tym bardziej, że mieli jeszcze inne córki i nie było gwarancji, że i one nie staną się ofiarami ojca.

Władysław H. nie próżnował za kratkami. Dużo czytał, przeglądał prasę z anonsami towarzyskimi. Z celi korespondował z wieloma kobietami z całego kraju, nawiązywał znajomości. Z nudy i wyrachowania wymyślał różne wersje życiorysów i zauważył, że jego kłamstwa wywołują u pań silne emocje. Przysyłały mu swoje zdjęcia, wyznawały uczucie, obiecywały, że chętnie go ugoszczą, gdy zechce ułożyć sobie z nimi życie już poza więziennym murem. W listach zapewniał, że zechce.

Wyszedł na wolność 29 marca 2008 roku.

– Do zobaczenia – rzucił mu klawisz w bramie zakładu karnego w Nowym Sączu.

Gwałcicielowi ręki jednak nie podał, ale zaraz zadzwonił do swojej dziewczyny, by od dziś uważała na siebie po zmroku.

– Wypuściliśmy bestię – ostrzegł ją.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 2/2025 (tekst Marcina Grzybczaka pt. Dręczyciel kobiet). Cały numer do kupienia TUTAJ.