Dlaczego 14-letni Marcin zaczął zabijać?

Czternastoletni Marcin pochodzi z europejskiego kręgu kulturowego. Ściślej rzecz ujmując, jest narodowości polskiej, z matki Polki i ojca Polaka. Uśmiechnął się i zaczął zabijać. Czy był w tym momencie szczęśliwy i rozbawiony? A może jego uśmiech wyrażał rozpacz lub bezradność? O tym wie chyba tylko on sam…

25 stycznia 2020 roku, w Domu Kultury w Chełmie, odbywał się premierowy spektakl sztuki „Wszystko w rodzinie”, autorstwa brytyjskiego mistrza farsy Raya Cooneya. Wszystkie miejsca na widowni były zajęte. Ci, którzy nie kupili wcześniej biletu, teraz odchodzili od kasy z przysłowiowym kwitkiem.

W pewnym momencie, w foyer, pojawił się kilkunastoletni chłopak. Ruszył w kierunku kas, ale zaraz zawrócił. Kasjerka zwróciła uwagę na dziwny wyraz jego oczu. Było w nich coś, co budziło strach: jakaś silna determinacja, a jednocześnie udręczenie. Kobieta trochę się zaniepokoiła. Pomyślała, że może to jakiś narkoman na głodzie. Zastanawiała się, czy nie wezwać ochrony, jednak chłopak wyszedł na zewnątrz, chociaż w dalszym ciągu kręcił się w pobliżu Domu Kultury. Przechodnie, którzy go mijali i widzieli jego spojrzenie, odnosili podobne wrażenie jak kasjerka: coś jest z nim nie tak. Zauważono także, że chłopak miał rozciętą dłoń, z której kapała na chodnik krew.

Ludzie pytali go, czy nie potrzebuje pomocy, ale on nie był w stanie udzielić sensownej odpowiedzi, jedynie mamrotał coś niezrozumiale. Zbiegowisko na Placu Tysiąclecia zwróciło uwagę patrolu policji. Nastolatek został zawieziony na pogotowie, gdzie opatrzono mu pokaleczoną rękę, a policja następnie zabrała go do komisariatu. Chłopak powiedział, że nazywa się Marcin B. i ma 14 lat. Wyjaśnił, w jakich okolicznościach został zraniony. Policjantom zaparło z wrażenia dech.

Czuł, że trzeba zabijać

Tego samego dnia, mniej więcej o tej samej porze, mieszkająca w bloku przy ulicy Piastowskiej w Chełmie Barbara S. siedziała przed telewizorem, nie mogąc się doczekać prognozy pogody. Naraz ktoś zastukał do drzwi. Kobieta nie spodziewała się o tej porze gości. Zobaczyła w wizjerze Wiktorię H., 16-letnia córkę sąsiadów. Dziewczynka trzymała na ręku swoją małą siostrzyczkę.

– Co się stało? – spytała Barbara S., otwierając drzwi.

Wiktoria wsunęła się do przedpokoju. Nie wypuszczając siostrzyczki z rąk usiadła wraz z nią na podłodze. Wybuchnęła płaczem. Dopiero po chwili odpowiedziała.

– Mama… Dźgnął ją nożem. Ona upadła… Uciekłyśmy, niech nas pani ratuje…

Barbara S. niewiele zrozumiała z chaotycznego opowiadania dziewczynki. Ale to nie był czas na domyślanie się. Sąsiadka prawdopodobnie jest ranna. Pani Barbara sięgnęła po telefon i wybrała numer alarmowy. Pod wskazany adres wysłano karetkę reanimacyjną i policyjny radiowóz.

***

W mieszkaniu należącym do małżonków Waldemara i Izabeli B. przebywały dwie osoby: 39-letnia współwłaścicielka lokalu i jej 18-letni syn z pierwszego małżeństwa, Rafał H. Oboje byli ranni. Stan kobiety określono jako krytyczny. Zostali przetransportowani do szpitala. Izabela B. trafiła na oddział intensywnej opieki medycznej.

Po kilku godzinach kobieta zmarła na skutek odniesionych obrażeń. Miała m.in. przebite nożem płuca. Jej syn przeszedł operację dłoni. Oboje zostali zranieni przez chłopaka zatrzymanego pod Domem Kultury. Marcin B. był pasierbem Izabeli B.
oraz przyszywanym bratem Rafała, Wiktorii i 2-letniej Emilii. Waldemar B., mąż Izabeli B. i ojciec Marcina, był w tym czasie w pracy. Pracował w policji.

Problemy w domu lub w szkole. Dlatego zaczął zabijać?

W60-tysięcznym Chełmie zapanowały szok i przygnębienie. 14-letni chłopak zamordował przybraną matkę! Zadał jej kilka ciosów nożem. Próbował zabić syna kobiety. To nie mieściło się w głowie. Jak to możliwe?

Ciąg dalszy tej historii, a w zasadzie jej geneza, może prowadzić do dwojakiej konkluzji. Albo, że świat zmierza ku zagładzie i trzeba się z tym pogodzić. Albo, że można go uratować, ale należy zacząć od dzieci i młodzieży, chroniąc ich przed nimi samymi. Wszak to przyszłe pokolenia zdecydują co dalej.

Sąsiedzi z bloku uważali rodzinę B. za porządną i spokojną. Wiedziano, że Waldemar B.
pracuje w policji. Niektórzy wiedzieli też, że Marcin był jego synem z pierwszego małżeństwa.

– Ten chłopak był jakiś dziwny. Zawsze chodził sam, nie miał kolegów, na ludzi patrzył wilkiem. Niektórzy to się go bali. Miał dopiero 14 lat, ale takim wzrokiem spoglądał, że ciarki przechodziły. Dlaczego taki był, nie wiadomo. Może miał jakieś problemy w domu albo w szkole? – zastanawiali się ludzie.

***

Waldemar B. wiele lat temu rozszedł się z pierwszą żoną. Potem ożenił się powtórnie. Izabela B. też była wcześniej związana z innym mężczyzną. Miała z nim syna, który pod koniec 2019 roku skończył 18 lat i 16-letnią córkę, natomiast z Waldemarem 2-letnią córkę. Marcin mieszkał z nimi. Może brakowało mu biologicznej matki. Ojciec przyznał, że mogło tak być, chociaż nie zaniedbywał syna. Starał się wraz z żoną wychować go jak najlepiej. Wszystkie dzieci w domu traktowali tak samo. To, że ostatnio najwięcej czasu i uwagi poświęcali najmłodszej córce, to normalne. Miała dopiero 2 lata.

Chłopak miał problemy z nawiązywaniem kontaktów rówieśniczych. Często zmieniał szkołę. W ostatniej, do której uczęszczał od roku, koledzy i koleżanki próbowali go wciągnąć do klasowego środowiska, jednak Marcin nie miał ochoty na zawieranie przyjaźni. Dał się natomiast wszystkim poznać z nader mrocznej strony.

Planował masakrę w szkole

Marcin interesował się grami komputerowymi. Można powiedzieć, że to normalne w jego wieku. Lubił pograć w gry militarne, polegające na eliminowaniu jak największej liczby przeciwników. To także nie musi jeszcze oznaczać najgorszego. Wielu chłopaków wyrasta z takich fascynacji. Jednakże Marcin coraz bardziej pogrążał się w krwawych rozgrywkach. Spędzał przed ekranem komputera wiele godzin dziennie. Tak naprawdę, bardziej żył w wirtualnym świecie niż w rzeczywistym.

Kilkanaście lat temu brytyjscy naukowcy z uniwersytetu w Yorku, powołując się na przeprowadzone badania, stwierdzili, że nie ma bezpośredniego związku między graniem w gry komputerowe, nawet te militarne, gdzie zabija się na ekranie, a poziomem agresji w realnym świecie. Przeciwnego zdania są m.in. psychologowie z Amerykańskiej Akademii Pediatrycznej. Niezależnie od tego jak jest w rzeczywistości – zapewne trudno tutaj o jednoznaczne wnioski, bo przypadek przypadkowi nierówny – wielogodzinne przesiadywanie przed komputerem czy konsolą męczy wzrok, wywołuje niepokój ruchowy, niekiedy prowadzi do bezsenności i depresji. W połączeniu z innymi negatywnymi bodźcami i czynnikami, może to być mieszanka wybuchowa…

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 3/2021 (tekst Karola Rebsa pt. “Zabijał z uśmiechem na twarzy”). Cały numer do kupienia TUTAJ.