Dramat na jeziorze Gardno: ostatni rejs

Dramat na jeziorze Gardno rozegrał się 75 lat temu – 18 lipca 1948 roku. Zatonęły dwie łodzie, na których pokładach znajdowały się 42 osoby. 25 z nich poniosło śmierć. Były to głównie harcerki, przebywające na letnim obozie w Gardnie Wielkiej. Niektórzy twierdzą, że to najbardziej tajemnicza tragedia w powojennej historii Polski. do czasu zatonięcia promu „Jan Heweliusz” była to najtragiczniejsza katastrofa w ruchu wodnym po II wojnie światowej w historii Polski, łącznie z morskimi. Jest to też najtragiczniejszy wypadek w całej historii polskiego harcerstwa.

15 Łódzka Żeńska Drużyna Harcerek im. „Zośki” przy Szkole Powszechnej nr 161 w Łodzi istniała już od dwóch lat, gdy dziewczęta wyprawiły się nad morze. Drużyna, nazwana „Małą Piętnastką”, składała się z około trzydziestu dziewczynek, podzielonych na trzy-cztery zastępy. W 1948 roku drużynową była Teresa Sass.

Piękne lato na Wybrzeżu, w miejscu gdzie rzeka Łupawa przedziera się do Bałtyku, kusiło wycieczkami i szukaniem nowych przygód. Jezioro Gardno to było wyzwanie. Dziewczyny z obozu w Gardnie Wielkiej nie mogły doczekać się wycieczki do Rowów, by za mierzeją zobaczyć morze. W niedzielę 18 lipca rano poszły do kościoła, a później pomaszerowały na brzeg. Czekały od rana do późnego popołudnia, a wiele z nich na własną śmierć.

Tragedia na jeziorze Gardno: nie pomogły ostrzeżenia

Dwie poniemieckie łodzie mogły pomieścić 22 osoby. Jednak wsiadło do nich 45 osób, w tym 36 dziewcząt. Przewoźnik nie miał koncesji. Do nikogo nie trafiały przestrogi miejscowych rybaków, że łodzie są przepełnione.

Na jeziorze większa łódź, która holowała mniejszą, zaczęła przeciekać. Stanął silnik. Motorówka nabierała coraz więcej wody. Nie wszystkie dziewczynki umiały pływać. Chwytały się rozpaczliwie, wciągając jedna drugą pod wodę. Szukały schronienia na mniejszej łodzi. Wybuchła panika. Echo roznosiło po jeziorze niesamowity krzyk, płacz, urywane słowa modlitwy, które tonęły razem z ofiarami. Otchłań wciągała coraz więcej osób.

Ocalonym z katastrofy udzielili pomocy mieszkańcy Gardny Wielkiej. Ciała ofiar wyłowiono. Dziewczynki, które jeszcze dawały oznaki życia, nie miały szans, bo wtedy nikt nie potrafił skutecznie udzielić pierwszej pomocy. Ułożono je w autobusie i przewieziono do Słupska. Tylko dwie harcerki trafiły do szpitala z niewielkimi obrażeniami i szczęśliwie wróciły do zdrowia.

Przebieg katastrofy

Łodzie miały do pokonania ponad siedem kilometrów do Rowów, przez jezioro Gardno na jego przeciwny, północno-zachodni kraniec. Większa łódź holowała mniejszą na łańcuchu o długości zaledwie dwóch metrów, co uniemożliwiało wykonanie sprawnego zwrotu. Od początku przeciążone łodzie silnie się kołysały. W trakcie rejsu dziewczynki podniosły alarm, że większa łódź przecieka i pod ich nogami zbiera się woda.

Druhny wyruszyły w rejs, a wraz z nimi właściciel łodzi i mechanik. Obaj zabrali ze sobą też żony. Spokojnie przepłynęli niemal całą trasę, chociaż stara płaskodenka co chwilę przechylała się raz na jedną, raz na drugą burtę. Z raportu starosty słupskiego z 1948 roku wynika, że problemy pojawiły się, gdy od brzegu dzieliło ich zaledwie półtora kilometra Dziewczęta już w trakcie rejsu stwierdziły, że motorówka przecieka i że woda w łodzi stale wzrasta. Przewoźnik, któremu na ten fakt zwrócono uwagę, zbagatelizował to, twierdząc, że to nic strasznego i nie ma podstaw do obaw. Gdy woda sięgała do połowy łydek, dziewczęta żądały zawrócenia – czytamy w raporcie starosty.

Wkrótce zgasł silnik i mechanik nie potrafił go uruchomić, a fale na jeziorze rozkołysały łodzie jeszcze bardziej. Przewoźnik i mechanik nie panowali nad sytuacją; próbowali wybierać wodę czerpakiem, a ich nerwowe rozmowy wywołały przerażenie dzieci. Przewoźnik zaczął przerzucać dziewczynki z przeciekającej motorówki do drugiej, mniejszej łodzi.

Tragedia na jeziorze Gardno: kilometr do brzegu

Gdy przerzucił ich kilka, mniejsza łódź, gwałtownie przeciążona, nabrała wody całą szerokością burty i błyskawicznie się przewróciła. Uderzyła rufą o dno, a podtrzymywany łańcuchem dziób pozostał na powierzchni; ostatnia z przenoszonych dziewczynek wpadła bezpośrednio do wody. Szarpnięcie tonącej łodzi, fale i miotanie się pasażerów spowodowały po chwili wywrócenie się do góry dnem większej, przeciekającej łodzi motorowej. Do wypadku doszło w odległości około kilometra od brzegu.

Na łodziach nie było środków ratunkowych. Z dziewczynek, wychowywanych w czasie okupacji i mieszkających w położonym z dala od dużych akwenów mieście, prawdopodobnie tylko dwie umiały pływać. Jedynym punktem oparcia była przewrócona do góry dnem łódź z silnikiem. Dziewczynki usiłowały więc wczołgać się na tę łódź, na której schronienie znaleźli też obaj mężczyźni.

Zofia Jackowska (wówczas Erdman), harcerka, która przy próbie przeniesienia jej do mniejszej łodzi wpadła bezpośrednio do wody, po wczołganiu się na przewróconą łódź motorową usłyszała od jednego z przewoźników, że przewrócona łódź też zatonie. Ponieważ dziewczynka trenowała pływanie sportowe, postanowiła sama popłynąć do brzegu. W tym czasie liczne dziewczynki szamotały się w wodzie wokół wywróconej łodzi, usiłując się jej złapać, przy czym łapały się wzajemnie i odruchowo wciągały pod wodę. Inna z harcerek zachowała zimną krew i widząc, co się dzieje wokół łodzi, desperacko odpłynęła. Mimo że w zasadzie nie umiała pływać, zdołała utrzymać się bez pomocy na wodzie i w ostatniej chwili, gdy już traciła siły, została uratowana.

Krzyki na jeziorze

Krzyki tonących niosły się po jeziorze i rybacy z Gardny Wielkiej, usłyszawszy je, natychmiast popłynęli na ratunek, biorąc wszelkie łodzie, jakie tylko znaleźli na brzegu. Jedną z pierwszych uratowanych była Zofia Erdman, która przepłynęła w kierunku brzegu znaczną część dystansu. Rybacy podejmowali z wody kolejne ofiary, dopóki starczyło miejsca w ich łodziach, a następnie transportowali je na brzeg. Tam zajmowali się nimi, przybyli na pomoc, mieszkańcy Gardny Wielkiej. W tym czasie nikt z ratujących nie znał zasad reanimacji – udzielający pomocy nie mieli pojęcia, jak przywrócić ofiarom oddech, co zapewne pozwoliłoby ocalić więcej harcerek. Ostatecznie udało się uratować 15 dziewczynek, które utrzymały się na wodzie lub na przewróconej łodzi oraz przewoźnika i mechanika. Śmierć poniosły 4 dorosłe kobiety i 21 dziewcząt.

Zwłoki dwóch najmłodszych dziewczynek (bratanic nauczycielki) wyciągnęli rybacy z kabinki wraku łodzi motorowej, nurkując. Ocalałe pamiętały, że Eugenia Leszewska utonęła, próbując wyciągnąć bratanice. Jezioro Gardno jest bardzo płytkie – maksymalna głębokość to zaledwie 2,6 m. Bez problemu tego samego dnia znaleziono ciała wszystkich ofiar oraz podniesiono i sprowadzono na brzeg obydwie przewrócone łodzie.

Dramat na jeziorze Gardno: śledztwo i proces

Niezwłocznie po katastrofie powołano dwie komisje do zbadania jej przyczyny. Jedną powołały władze Łodzi, drugą premier Józef Cyrankiewicz. Przeprowadzone śledztwo trwało krótko, bowiem okoliczności były oczywiste. Ocalałe harcerki na miejscu przesłuchano. Od dwóch z nich – Zofii Erdman i Barbary Wacek – pochodzą najdokładniejsze relacje z samego przebiegu zdarzenia, ale nie przesłuchiwano ratujących dziewczynki rybaków.

30 i 31 sierpnia 1948 przed sądem w Słupsku odbył się proces. Przewoźnik Wacław R. został skazany na 5 lat więzienia za spowodowanie katastrofy. Zabrał na łodzie nadmierną liczbę pasażerek, źle je rozlokował, doprowadził do wywrócenia łodzi, przy czym przeciekającą motorówkę zabrał z gospodarstwa rybackiego bez wiedzy zarządcy. Sam zarządca, Wacław T., został skazany na 2 lata więzienia za przyczynienie się do katastrofy. To on skierował opiekunkę harcerek w sprawie rejsu do przewoźnika, chociaż wiedział, że ten nie ma koncesji na przewóz ludzi łodziami; w ten sposób dopuścił do rejsu, który w ogóle nie powinien mieć miejsca.

Mechanik łodzi (mąż Haliny Kowal, która zginęła w katastrofie) nie stanął przed sądem, gdyż zbiegł podczas przewożenia go do aresztu w Słupsku[9]. Był on ukrywającym się pod fałszywym nazwiskiem (jako Józef Kowal) partyzantem antykomunistycznym poszukiwanym przez UB i obawiał się, że zostanie rozpoznany. Nigdy nie został ujęty. Po latach ustalono za sprawą krewnych, że zbiegł za granicę. Zginął w 1949 r. podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy do Polski. Chciał sprowadzić za granicę syna i teściową, matkę Haliny Kowal.

W 2009 roku, obok kościoła w Gardnie Wielkie,j odsłonięto obelisk upamiętniający dramat na jeziorze Gardno

tag: dramat na jeziorze Gardno

Źródło: wikipedia.pl, tvn24.pl, gp24.pl

Na zdjęciu: wspólna mogiła harcerek na Starym Cmentarzu w Łodzi. Fot. wikipedia.org