Edmund Krynicki: kto zabił radnego z Podlasia?

Do zabójstwa doszło 24 marca 2004 roku. Znalazła go żona. Wróciła około godziny 18 z pracy i zobaczyła. Ciało leżało twarzą do dołu. Wszędzie pełno krwi. Zabili go w biały dzień, w jego własnym domu.

– To musiał być jakiś znajomy – mówili mieszkańcy podbiałostockich Chodor w rozmowach z dziennikarzami. Niemal wszyscy byli zszokowani.

– To był szok. Taki dobry człowiek i tak zginął.

 – Miły, towarzyski. A jak kogoś lubił, to i wódkę postawił, można było z nim nawet wypić – mówili sąsiedzi…

– Zabili go chyba młotkiem. Miał związane ręce i nogi. Był cały zalepiony taśmą. Nieżywego rzucili go w kąt…

Edmund Krynicki miał 69 lat. Był radnym gminy w Turośni Kościelnej nieopodal Białegostoku. Uchodził za zamożnego. We wsi miał kurzą fermę, ubojnię i sklep, który prowadziła jego żona. A kolejne sklepy jeszcze w Białymstoku i Łapach.

Policję zawiadomił zięć. Kryminalni zabezpieczyli mnóstwo śladów. Narzędzia zbrodni jednak nie odnaleziono.

Ponad wszelką wątpliwość motywem zbrodni  na pewno były  pieniądze. Bo szafa pancerna, która znajdowała się w domu, była otwarta. Rodzina zeznała, że zniknęło z niej około 100 tysięcy złotych. Edmund Krynicki miał je tam trzymać, bo za dwa dni chciał zapłacić gotówką za paszę dla kur. Pieniędzy nikt nie widział. Ale o tym, że są w sejfie, wiedziało sporo osób.

Z szafy pancernej sprawca bądź sprawcy oprócz pieniądzy zabrali także zeszyt z rozliczeniami z pracownikami. Bandyci nie tknęli jednak dwóch dubeltówek, sztucera i amunicji. Z domu zginęła również słuchawka bezprzewodowego telefonu.

Pan Edmund przed śmiercią zatrudniał w swojej firmie około 20 osób. Jedną z nich był Viktor L. z Białorusi. Od roku mieszkał w barakowozie na posesji pana Edmunda. W dniu zabójstwa mężczyźni mieli odbyć ze sobą poważną rozmowę. To właśnie na niego padły pierwsze podejrzenia.

Pokrzywdzony miał się z nim rozliczyć, zaproponować mu gorsze warunki pracy, on się na to nie zgodził. Miał sprzeczkę z pokrzywdzonym i wyjechał na Białoruś.

Pracownicy, którzy go widzieli w tym czasie, mówili, że ten mężczyzna właśnie w tym czasie był, jak użyli  takiego sformułowania:  dziwny, zdenerwowany.

W chwili zabójstwa oprócz Viktora L., na posesji była jeszcze jedna osoba: pracująca dla pana Edmunda pomoc domowa. W czasie morderstwa gotowała obiad w budynku obok,  ale jak twierdzi, nie widziała ani nie słyszała niczego podejrzanego.

Według biegłego Edmund Krynicki zmarł między 10:30 a 13. A żona właściciela zeznała, że Viktor przyszedł do niej do sklepu około ósmej. Wziął dwa piwa. Miał po nie wysłać właściciel fermy, żeby wspólnie wypić. Podobno wtedy L. negocjował z szefem podwyżkę.

Z zeznań pracowników wynika za to, że po raz ostatni widzieli Viktora L. w południe. Był wtedy w roboczym ubraniu, zdenerwowany, zmęczony i jakiś – jak to określano – „dziwny”. Mężczyzna mówił, że jest po rozmowie z właścicielem. Twierdził, że już nie będzie u niego pracował, bo 15 złotych za dzień to za mało. Wyjeżdża na Białoruś.

I tak zrobił. Od jednej z pracownic pożyczył rower. Mówił, że chce pojechać po piwo do sklepu w pobliskich Rynkach. To dziwne tłumaczenie, bo mógł je kupić w sklepie u żony Krynickiego, tuż obok kurników.

Od tego czasu nikt go już nie widział. Nie znaleziono również roweru. Policjanci ustalili, że tego samego dnia, około 16, przekroczył granicę w Kuźnicy Białostockiej. Dojechał tam samochodem z przygodnie poznanymi Białorusinami.

Kryminalni dotarli do nich. Białorusini zeznali, że Viktor prosił, by jego paszport podać na końcu. W trakcie kontroli przestawił swoją torbę do bagaży już sprawdzonych. Dzięki temu nikt nie przejrzał jej zawartości. A po przekroczeniu granicy od razu przesiadł się do innego auta. Do Polski już nie wrócił.

Viktor to mężczyzna o wątłej posturze. Mógłby sobie nie poradzić z ważącym ponad 100 kilogramów Krynickim. Dlatego kryminalni podejrzewali, że robotę mógł zlecić komu innemu. Tym bardziej że w noc przed zabójstwem do Viktora przyjechał znajomy z Białorusi. Sprzedał mu przywiezione ze sobą papierosy.

Viktor mógł mu powiedzieć o pieniądzach w sejfie. A 100 tysięcy padło przecież łupem mordercy…

Śledczy zdecydowali o przedstawieniu Viktorowi zarzutów. Wydali za nim także list gończy.

Kilka tygodni później policjanci i prokurator pojechali w tej sprawie na Białoruś. Przedstawili Viktorowi zarzuty i przesłuchali. L. oczywiście się nie przyznał do zabójstwa, ale za to złożył ciekawe wyjaśnienia.

Viktor stwierdził, że oddał pożyczony rower. A ludzi, z którymi przekraczał granicę, poznał i przysiadł się do nich w Białymstoku, na dworcu kolejowym. Mówił też, że na Białorusi był już o 13. A w tym czasie prawdopodobnie doszło do zabójstwa.

To nie wszystko. Viktor powiedział, że w dniu morderstwa, około 8.40, wyszedł od szefa, z którym się wtedy rozliczył. Wtedy spotkał dwóch mówiących po polsku mężczyzn. Ci zapytali go o właściciela fermy.

Przesłuchany został również kolega Viktora. Jednak rozmowa z nim nie wniosła nic do sprawy.

Śledztwo zostało skierowane na inne tory. Wszystko wskazuje na to, że sprawca nie działał sam, najprawdopodobniej miał wspólnika lub wspólników. Zabójcy znali rozkład pomieszczeń domu, w którym doszło do zbrodni, oraz zwyczaje tam panujące.

Edmund Krynicki był wobec obcych nieufny. Nie zapraszał takich osób do domu, żeby załatwić z nimi interesy prywatne czy służbowe.

– Cudzy do niego by nie przyszedł. Nie wpuściłby go. Przecież żonka w sklepie naprzeciwko stała. Zobaczyłaby – mówią miejscowi.

Dlatego na celowniku kryminalnych znalazły się przede wszystkim osoby, które utrzymywały kontakty towarzyskie z Krynickim oraz robiły z nim interesy.

Na pomoc przyszedł im telewizyjny „Magazyn Kryminalny 997” Michała Fajbusiewicza. Niestety, nie przełożyło to się na przełom w sprawie.

Kilka lat temu sprawa trafiła do białostockiego „Archiwum X”. To również nie przełożyło się na rozwikłanie sprawy.

Zabójstwo gminnego radnego i zasłużonego strażaka-ochotnika  nadal jest wyzwaniem dla podlaskich śledczych. Do tej pory rodzina nie poznała odpowiedzi na pytania: kto i dlaczego zabił ukochanego męża, ojca i dziadka. Pomimo upływu lat, najbliżsi nadal wierzą, że sprawca w końcu stanie przed wymiarem sprawiedliwości.

Licząca 136 mieszkańców wieś Chodory (stan z dnia 1.01.2013 r.) jest niewielką miejscowością w powiecie białostockim w gminie Turośń Kościelna. Chodory leżą 25 km na południowy zachód od Białegostoku, w kierunku południowym od Turośni Kościelnej (6 km) oraz na północny wschód od Suraża (10 km). Wieś sąsiaduje z miejscowościami: Dołki, Czaczki Wielkie, Czaczki Małe i Rynki (z kościołem NMP Częstochowskiej). Wieś jest minimalnie rozproszona – mniejsza część mieszkańców mieszka w tzw. koloniach. Przez kolonię przebiegają szlaki turystyczne: Podlaski Szlak Bociani i Dolina Narwi

Źródło: kurierporanny.pl, polsat.pl, gazeta.pl

Na zdjęciu: Chodory, gmina Turośń Kościelna, województwo podlaskie. Fot. Krzysztof Kundzicz, wikipedia.org