Nie zabijał dla samego zabijania, nie rabował dla samego rabowania. Nie dbał o bogactwo. Gardził przepychem, a napadów dopuszczał się tylko wtedy, gdy kończyły mu się środki na życie. Dążąc do społecznej sprawiedliwości, zabierał bogatym i dawał biednym. Przez miejscową ludność nazywany był rozbójnikiem i małopolskim Janosikiem. Edmund Zarzycki, z jednej strony zapisał się na kartach historii jako bezwzględny morderca, z drugiej – wrażliwy łaskawca.
Niezdów, niewielka wieś położona w województwie małopolskim, w gminie Dobczyce. W okresie międzywojennym uważana była za idealne miejsce do życia. Mieszkańcy wsi wiedli spokojny żywot, wolny od jakichkolwiek bójek i zatargów. Darzyli się ogólnym szacunkiem, zawsze mogli na siebie liczyć. Na uboczu wsi, niedaleko rzeki Raby, znajdowało się gospodarstwo rodziny Goldfingerów, właścicieli młyna. Pod jednym dachem żyło 5 członków rodziny – 64-letni Markus Goldfinger, czyli pan domu, jego żona 52-letnia Tauba, dwie córki – 24-letnia Estera oraz 26-letnia Regina i syn, 30-letni Mayer.
Dodatkowo posiadłość zamieszkiwały dwie niespokrewnione z rodziną osoby – 20-letnia Anna Szczygieł zatrudniona w charakterze gosposi oraz 17-letni parobek Franciszek Piech. Dom Goldfingerów, jak na panujące wówczas warunki międzywojnia, wyróżniał się na tle innych jedno lub dwuizbowych domostw. Składał się z długiej sieni prowadzącej do dużej kuchni oraz trzech dodatkowych pokoi. Goldfingerowie, w społeczności uchodzili za rodzinę majętną, żyjącą – jak na tamte czasy – w prawdziwych luksusach. Jednocześnie cieszyli się doskonałą opinią wśród mieszkańców.
Głowa rodziny, Marcus Goldfinger był Polakiem pochodzenia żydowskiego. Choć w II RP narastał problem antysemityzmu, a Żydzi musieli stawiać czoła ogromnej wrogości żywionej przez Polaków, rodzina Goldfingera mogła żyć spokojnie. Marcus uważany był za jednego z najsympatyczniejszych mieszkańców wsi. W sąsiedztwie miał wielu przyjaciół, ze wszystkimi żył w zgodzie i zawsze był chętny do pomocy. Gdy wiedział, że komuś we wsi wiedzie się gorzej, przyjmował zboże na przemiał, nie oczekując niczego w zamian. Wystarczyło mu jedynie dobre słowo.
Wsi spokojna, wsi wesoła
12 września 1936 roku spokój Niezdowa został zburzony. Na miejscową karczmę napadło wówczas dwóch zamaskowanych sprawców. Ich celem miał być dzienny utarg. Ci nie spodziewali się jednak, że miejscowa ludność stojąca w obliczu uzbrojonych agresorów, zjednoczy siły, by ich przepędzić. Mieszkańcy wsi byli pewni, że napadu nie dokonał nikt mieszkający w okolicy. Mogli więc odetchnąć z ulgą i nadal cieszyć się spokojnym życiem. Po przepędzeniu bandytów, szybko wrócili do swojej codzienności. Już tydzień później jej spokój ponownie został zakłócony.
19 września 1936 roku rodzina młynarza przygotowywała się do zakończenia dwudniowego Szabatu oraz zakończenia żydowskiego Nowego Roku. W domu panowała spokojna i radosna atmosfera. Na zegarze niedawno minęła godzina 20. W kuchni krzątała się pani domu, przygotowując kolację. Franciszek wraz ze służącą siedzieli przy stole. Córki gospodarzy zwijały w tym czasie wełnę. Ponieważ czas świąt dobiegał końca, stary Goldfinger wziął swojego syna na rozmowę, by ustalić plan pracy na najbliższy tydzień. Po uzgodnieniu wszystkich kwestii, obaj panowie pochylili się nad Talmudem, oddając się modlitwie. Wtedy na posesji Goldfingerów pojawili się dwaj nieznani mężczyźni. Początkowo przybysze nie wzbudzili niepokoju gospodarzy. Okoliczni mieszkańcy doskonale wiedzieli, że jest to czas świąt żydowskich, więc młyn wówczas nie pracował. Mimo to, podczas Szabatu bardzo często na posesji Goldfingerów pojawiali się ludzie, pozostawiając worki ze zbożem na przemiał. Ta wizyta była jednak zupełnie inna…
Edmund Zarzycki
Estera, będąc pewną, że to kolejni chłopi, którzy chcą poinformować o pozostawionych pod młynem workach, wyszła im na spotkanie. Gdy tylko stanęła z nimi twarzą w twarz, jeden z mężczyzn wyciągnął rewolwer oddając dwa celne strzały w okolice serca dziewczyny.
– Było kilkanaście minut po ósmej. Siedzieliśmy przy stole – ja, syn i córki. Syn pochylony był nad Talmudem, a córki zwijały wełnę. Wtem usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk. W kuchni, gdzie była żona i służba, otworzyły się drzwi i ktoś krzyknął: „Ręce do góry”, a potem padł strzał. Jeden, dwa, trzy i coraz więcej – relacjonował Markus podczas wywiadu udzielonego pewien czas po tragedii.
Hałas w sieni zaalarmował pozostałych domowników.
– Syn porwał się z miejsca, córki wbiegły do kuchni i chciały iść do matki. Ja stałem jak oniemiały. Do pokoju wpadł wysoki zbir, drugi – nieco niższy – stał w drzwiach, w kuchni. Wysoki przebiegł przez mieszkanie, z pokoju do pokoju, wrócił do kuchni i wbiegł z powrotem do pokoju. Ręce miał wyciągnięte przed siebie i strzelał na lewo i prawo – opowiadał właściciel młyna.
Jedna z córek chwyciła ciało matki w szaleńczym uścisku. Tuląc ją do siebie, została kilkukrotnie postrzelona w plecy. Do ucieczki rzucili się Franciszek wraz z Anną. Chłopaka trafiła jednak kula. Dziewczynie natomiast udało się zachować zimną krew, a uciekając z kuchni, chwyciła gorący jeszcze pogrzebacz. Ukryła się z nim za drzwiami, w ciszy czekając na napastnika. Gdy jeden z nich przekroczył próg, otrzymał celny cios w głowę i zakrwawiony osunął się na ziemię. Kobiecie nie udało się jednak przetrwać… Po chwili dosięgła ją kula wystrzelona przez drugiego bandytę.
Edmund Zarzycki
W pokoju przy kuchni ukrył się Markus wraz ze swoim synem Mayerem. Po chwili, gdy stanął twarzą w twarz ze zbrodniarzem, rzucił się do ucieczki. Co ciekawe, wówczas napastnik nie oddał żadnego strzału. Gospodarz doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie jest już w stanie pomóc swojej rodzinie, postanowił uciec przez okno. W momencie, gdy stał już na parapecie, napastnik oddał serię strzałów.
– Przysunąłem się do okna, otworzyłem je i usiłowałem wyskoczyć. Wtedy począł strzelać do mnie. Trafiły mnie trzy kule w plecy. Upadłem na podwórze i uderzyłem się głową o kamień. Zerwałem się natychmiast. Nic nie pamiętam, tylko w jednym momencie usłyszałem głos mej żony – opowiadał ocalały Goldfinger.
W ślad za ojcem usiłował ruszyć Mayer, jednak śmiertelne strzały dosięgły go w momencie, gdy wdrapywał się na parapet.
Ranny Markus ostatkami sił dostał się do domostwa sąsiadów, których poinformował o rodzinnej masakrze. Po pewnym czasie wrócił na miejsce tragedii wraz z sąsiadami. Według jego późniejszej relacji, w środku nadal było słychać odgłosy plądrowania, więc nikt z przybyłych nie miał odwagi wejść do domu. Sprawcy uciekli, pozostawiając za sobą obraz totalnej masakry. Po chwili Markus wszedł do domu wraz z policjantami.
Kim był Edmund Zarzycki. Chcesz poznać historię zbrodniarza? Sięgnij po Detektywa 5/2024 (tekst Anny Rychlewicz pt. W walce o społeczną sprawiedliwość). Cały numer do kupienia TUTAJ.