Elmyr de Hory – fałszerz, jakiego nie znał świat!

Elmyr de Hory – to jeden z bardziej świadomych fałszerzy obrazów.  Nie tylko posiadał odpowiednie kwalifikacje artystyczne i techniczne, ale również wyciągał wnioski na podstawie historii swoich poprzedników.

Elmyr de Hory urodził się w roku 1906 w Budapeszcie, tam też rozpocząl swoją drogę artystyczną na Akademii Sztuk Pięknych. Przyjęto go gdy miał zaledwie 16 lat, a to z uwagi na jego wyjątkowe zdolności. Elmyr miał wspaniałą wyobraźnię, zmysł obserwacji i był bardzo pracowity. Sporo pracował, marzył o wielkiej karierze, do zrobienia której miał odpowiednie warunki. Martwił się czy zdoła wypracować własny rozpoznawalny styl, który przyniesie mu nieśmiertelność.

Punktem zwrotnym w postrzeganiu malarstwa przez młodego Elmyra była Afera Wacker-van Gogh. Proces śledził malarz osobiście w Paryżu. Co zapamiętał młody Węgier z tej rozprawy? Między innymi to, że dobremu fałszerzowi  bardzo trudno jest, o ile nie niemożliwe udowodnić winę, zwłaszcza w sytuacji, w której sam nie będzie sprzedawał wyprodukowanych przez siebie obrazów.

Studiując malarstwo swoich ulubieńców, chodząc po wystawach, szczególnie upodobał sobie prace Picassa i Amadeo Modiglianiego. Myślał: „Przecież bez trudu mógłbym namalować coś podobnego”.

Najtrudniejszy pierwszy raz

Pierwszy podrobiony obraz sprzedał, żeby kupić chleb. Ale chciał też zakpić z bogatych snobistycznych kolekcjonerów, chcąc ich upokorzyć, wyśmiać, w zemście za to że posiadali pieniądze, których jemu tak brakowało. Poza tym chciał mieć tę satysfakcję, że ktoś pomylił jego obraz z arcydziełem.

Elmyr rozkoszował się chwilą, w której po raz pierwszy udało mu się ośmieszyć historyków sztuki i znawców. To oni określali jego własne prace jako dyletanckie, mało wartościowe czy złe, kiedy podpisywał się własnym nazwiskiem. Piali z zachwytu kiedy przedstawiał je jako prace wielkich mistrzów. Jego obrazy natomiast zbierały kurz w pracowni. Niestety nikogo nie zachwyciły, mimo że widziały je setki oczu. Na swoim nazwisku nie udało mu się zarobić nawet 100 franków.

Elmyr de Hory próbował swoich sił na wernisażach w Rio de Janerio czy w Nowym Jorku. Niestety, o ile wystawy były ogromnym sukcesem towarzyskim, o tyle dla Węgra okazały się finansową klapą. Nie sprzedal ani jednego swojego obrazu. Marnym pocieszeniem było to, że nawet Salvador Dali, który wystawiał swoje prace razem z nim, również nie sprzedał żadnej pracy. Znalazł się w biedzie.

W pierwszej kolejności opanował „rękę” Picassa i od sprzedaży jego rysunków wszystko się zaczęło. Następnie przerzucił się na Renoira i Matisse’a – dwóch wybitnych francuskich malarzy. Powodzenie w sprzedaży dzieł Picassa upewniło go o swoim talencie i łatwowierności zachłannych marszandów. Pewnego razu, właściciel galerii w Los Angeles, kupił od Węgra wszystko, co ten mu zaoferował. Całą kolekcję rozprowadził wśród hollywodzkich gwiazd i filmowców. Z pięćsetprocentowym zyskiem… Wnętrza ekstrawaganckich willi znanych gwiazd filmowych, najpopularniejszych aktorów i najbogatszych reżyserów wypełniły matisse’owskie barwy oraz delikatne akty Renoira, których autorem był Elmyr de Hory.

Aby udowodnić sobie, że naprawdę ma talent, postanowił spotkać się z właścicielem jednej z najważniejszych nowojorskich galerii. Zaproponować mu własnoręcznie wykonane dzieła hiszpańskiego kubisty. Wiedział że igra z ogniem, ale jeżeli człowiek, który od czterdziestu lat zajmuje się twórczością jednego artysty, uznałby jego prace za dobre, to oznaczałoby że Węgier technicznie dorównuje Mistrzowi. Znawca Picassa oraz wielki marszand dał się nabrać, wprawdzie nie od razu. Ostatecznie kupił proponowane mu 5 rysunków z okresu klasycznego za 50 tysięcy dolarów!

Elmyr de Hory: biznes na poważnie

Rozochocony swoim sukcesem, zajął się fałszerskim fachem na poważnie. Jak każdy wybitny w swojej dziedzinie fachowiec, podchodził do pracy ze szczególną rzetelnością. Stał się fałszerzem uniwersalnym. Potrafił namalować zupełnie nowy obraz jakiegoś mistrza, umiał stworzyć pastisz, nie wspominając o kopiach naśladujących oryginały – te wykonywał znakomicie. De Hory nie był fałszerzem tworzącym tylko kopie, lecz malował dzieła w duchu podrabianego malarza. Przypuszcza się, że około 1000 sztandarowych prac Picassa, Matissa, Gauguina, impresjonistow wyszło spod pędzla genialnego Węgra.

Prace jednych podrabiał lepiej, drugich gorzej. Miał też swoje osobiste preferencje, a wielką miłością darzył włoskiego malarza, którego naśladował najlepiej. Tym artystą był Amadeo Modigliani. „Nie byłem taki jak on, ale mu dorównywałem” – mawiał. Technikę Modiglianiego Elmyr szybko rozszyfrował i naśladował w sposób doskonały, zarówno prace z wczesnego okresu, jak i późniejszego, oleje i rysunki. Węgier podrabiał prace swojego ulubieńca dokładnie naśladując jego metodę.

Wykonywał on rysunki z natury na papierze. Przed wykończeniem podkładał pod nie kalkę oraz drugi arkusz papieru, przenosząc zarysy pierwotnego szkicu robił jego uproszczoną wersję. Podobnie naśladował technikę wykonania prac olejnych.  Mimo że Elmyr był w naśladownictwie doskonały,  zdawał sobie też sprawę, że po Włochu pozostaną wspaniale dzieła, a po nim nie zostanie nic, co świadczyłoby, że gdzieś żył i tworzył Elmyr de Hory.

Fałszerz i jego wspólnicy

Handlem jego płótnami zajmowali się dwaj marszandzi – Legros i Lessard. Spryciarze, którzy nie dość, że deprecjonowali oryginalną twórczość Węgra na rzecz wykonywania falsyfikatów, to jeszcze okradali Elmyra, inkasując większą część zysków pochodzących ze sprzedaży podróbek.

Szacuje się, że przynajmniej 2 tysiące obrazów namalowanych przez Węgra do dziś zdobi nie tylko prywatne kolekcje, ale i muzea państwowe. Najpłodniejszy i najdoskonalszy w dziejach historii sztuki fałszerz pracował dwadzieścia lat, zanim został zdemaskowan.

Zmarł w nędzy oszukany przez swoich współpracowników, którzy dodatkowo zniszczyli jego marzenia o oryginalnej, własnej twórczości. Jak na ironię po śmierci artysty ceny jego obrazów (tych oryginalnych) mocno poszły w górę. Same dzieła stały się eksponatami pożądanymi przez kolekcjonerów sztuki.

Źródło: zabytkoznawcy.wordpress.com

fot. pixabay.com