Erazm Czeczotka czyli krwawy burmistrz Krakowa

Erazm Czeczotka przez 40 lat był krakowskim radnym. Trzy razy zajmował fotel burmistrza miasta. W domu urządził łaźnie, w których odbywały się głośne na całe miasto orgie. Po publiczne pieniądze sięgał bez skrupułów. Do historii przeszedł jako morderca oraz gwałciciel.

Historia rozegrała się w XVI wieku, kiedy Kraków był stolicą imperium jagiellońskiego. Miasto stwarzało wówczas wiele okazji do zarobku i nie brakowało takich, którzy chętnie z nich korzystali. Na pierwszy plan wybija się wśród nich Erazm Czeczotka-Tłokiński – wieloletni radny, burmistrz, a także burgrabia, czyli szef miejskich służb porządkowych. Za zasługi dla kraju i miasta został nawet uszlachcony przez Zygmunta Augusta. Gdyby więc sądzić po pozorach, jego nazwisko należałoby zapisać w historii miasta złotymi literami. Zdarzyło się jednak tak, że zachowały się relacje naocznych świadków jego rządów. Ich treść spowodowała, że Czeczotka został zapamiętany pod dwoma przydomkami. Jeden z nich to „Krwawy burmistrz”. Drugi „Mały Borgia z Krakowa”.

***

Zwykle największe zainteresowanie wzbudzają historie o orgiach, które organizowano w Pałacu Czeczotki znajdującym się przy Rynku Głównym – na rogu ulic Wiślnej i św. Anny. Te były tak głośne, że zwróciły nawet uwagę krakowskiego biskupa. Tym był wówczas Filip Padniewski, który chcąc dowiedzieć się, w jaki dokładnie sposób burmistrz łamie przykazanie „nie cudzołóż”, wysłał na przeszpiegi księży parafialnych, którzy w raporcie szczegółowo opisali to, czego się dowiedzieli. Józef Muczkowski streścił relację w książce „Krwawy burmistrz. Kartka z dziejów mieszczaństwa krakowskiego w XVI wieku”, która jest najważniejszym źródłem wiedzy o Czeczotce. Zrobił to tak: „Burmistrz Czeczotka jawnie utrzymuje kilka nałożnic, płodząc z nimi dzieci i że w domu swem utrzymuje łaźnię, w której się z publicznymi dziewkami kąpie, nie pomnąc na wstyd i bojaźń pańską”.

Oddają się pijaństwu i haniebnej rozpuście

Krakowskich mieszczan nie poruszało to wtedy zbyt mocno. Na pewno nie na tyle, by utrudnić Czeczotce sprawowanie urzędu. Być może powodem było to, że w mieście królował renesans i jego motto, które brzmi „Nic co ludzkie nie jest mi obce”. A może to, że Kraków był wówczas miastem, w którym rozpasanie i bezprawie były tak duże, że lektura opisu ksiąg miejskich z okresu, jak pisał Muczkowski, „krew w żyłach ścina”. Narzekano szczególnie na szlachtę, studentów i radnych. Brać herbowa korzystała z przywilejów i regularnie wywoływała awantury.

Podobnie było ze studentami, którzy – opisywano – „są nadzwyczaj rozwiąźli, zuchwali, włóczą się po szynkach, oddają się pijaństwu i haniebnej rozpuście. Zabijaki, mordercy, skłonni do burd, zaczepiają mieszkańców Krakowa i osoby duchowne. Następstwem tego jest, że ludzie świeccy tych studentów ranią i zabijają. Studenci pieniądze dane im przez rodziców na naukę w sposób haniebny marnują, nie obracając ich na kupno książek, lecz albo na garbatki i strojne opończe i jedwabne barwne kaftany, albo też na wyuzdane rozkosze, albo wreszcie na kupno broni”.

***

Co do miejskich radnych to problemy były głównie z tym, że bez żadnych skrupułów wykorzystywali stanowiska i uszczuplali miejską kasę. „Nie lepiej dzieje się na ratuszu krakowskim. Warunki bezpieczeństwa w mieście są wprost okropne. Dniem i nocą powtarzają się gwałty, zabójstwa i mordy, a panowie rajcy nie tylko się o to nie troszczą, ale owszem ukrywają morderców przed okiem sprawiedliwości… Czują się oni bezpieczni na swych stanowiskach, gdyż p. starosta trzyma z nimi i otrzymuje od nich sute podarunki. To też nic dziwnego, że kradzież grosza publicznego, ściągniętego z nędzy i biedoty miejskiej jest na porządku dziennym. A godność miejska jest bardzo kosztowna, gdyż aby zostać burmistrzem lub innym dygnitarzem miejskim, trzeba się grubo opłacić; ale wydatek ten się sowicie zwróci z darcia skóry z mieszkańców” – pisał Józef Muczkowski, a świat, który przedstawiał może się wydać znajomy mieszkańcom niejednego polskiego miasta. Może dlatego, że kultura ma zdolność długiego trwania.

Mówiono, że trzy zbrodnie górują nad innymi: zdzierstwo, rozpusta i skłonność do rozlewu krwi.

Aby zostać burmistrzem trzeba się grubo opłacić

Erazm Czeczotka nie był więc wyjątkiem, kiedy chodzi o to, jakie prawa łamał. Wyróżniał go rozmach. O rozpuście już było. Doskonale radził sobie także z czerpaniem prywatnych korzyści z publicznego mienia. Zachowała się lista zarzutów wobec „Krwawego burmistrza”, którą jeden z radnych przedstawił królowi deklarując, że jeżeli się nie potwierdzą, to jest gotów odpowiedzieć głową. Na liście jest między innymi zbudowanie kramów, z których później sam ciągnął zyski. Także dzierżawa wsi Dąbie za 100 zł, która przynosiła rocznie 1 tys. zł zysku oraz dzierżawa wagi miejskiej, za którą zapłacił jedynie 80 zł, by później poddzierżawić dalej za 300 zł. 

Skarga przed królem upadła, ale wiemy, że w innych sprawach Czeczotka zapewniał sobie bezkarność, rozdając podarki z miejskiej kasy – o czym nieco dalej. Można więc przypuszczać, że i tym razem mogło być podobnie. Tym bardziej, że oskarżającego nie pociągnięto do odpowiedzialności. A „Mały Borgia” ciekawie rozporządzał też majątkiem szpitala św. Rocha, który został ufundowany dla ubogich studentów Akademii Krakowskiej. Zgodnie z wolą fundatora miejsc miało być w nim 80. Każdy chory powinien otrzymać 2 floreny tygodniowo na jedzenie oraz beczkę piwa. Muczkowski informuje jednak, że zamiast piwa dawano jedynie wodę, a na wikt przekazywano florena. Reszta pieniędzy miała zasilać prywatny skarbiec „Krwawego Burmistrza”.

Chcesz poznać dlaczego Erazm Czeczotka miał taki przydomek? Sięgnij po Detektywa 4/2021 (tekst Tomasza Borejzy pt. “Krwawy burmistrz”). Do kupienia TUTAJ.