„Essex” – jego marynarze przeżyli na Pacyfiku piekło

Ogromny wieloryb zaatakował dwukrotnie. Najpierw uderzył łbem w lewą burtę, później staranował dziób. Statek zaczął nabierać wody i jasnym było, że niebawem zatonie. Dla wracających z polowania wielorybników widok tonącego statku był przygnębiający. Nawet nie przypuszczali, że to, co ich czeka, może być dużo bardziej przerażające…

W XIX wieku Stany Zjednoczone miały chyba największą flotę statków wielorybniczych na świecie. Jednostki te pływały po Atlantyku i Pacyfiku, siejąc spustoszenie wśród stad kaszalotów, waleni, płetwali i morświnów. Jedną z takich jednostek był zbudowany w 1799 roku trójmasztowy „Essex”. Jak na statek wielorybniczy był on stosunkowo mały. Miał prawie 27 metrów długości oraz 7 szerokości i wyposażony był w cztery łodzie wielorybnicze oraz dodatkową, ukrytą pod pokładem. Zbudowany w Amesbury, z białego dębu uchodził za statek solidny, szybki i szczęśliwy. Przez 20 lat służył wielorybnikom z powodzeniem i nie zdarzyło się, by zawiódł. Z każdego rejsu wracał z pełną ładownią i tak też było podczas trzeciej z kolei wyprawy. Połów był tak obfity, że kilku marynarzy awansowano. Liczący zaledwie 28 lat George Pollard został kapitanem statku, zaś Owen Chose, mając 23 lata, awansował na pierwszego oficera.

„Essex” – polowanie

W kolejny rejs „Essex” wyruszył z uważanego za wielorybniczą stolicę Stanów Zjednoczonych portu w Nantucket 12 sierpnia 1819 roku. Wyprawa trwać miała dwa i pół roku i prowadziła do łowisk u zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej. Załoga statku liczyła 21 osób, z czego 9 marynarzy pochodziło z Nantucket, resztę zaś stanowili ludzie, którzy wcześniej z połowami morskimi niewiele mieli do czynienia. Mimo to wszyscy byli dobrej myśli. Uważali, że dzięki wyprawie szybko się wzbogacą, jednak już 3 dnia ich zapał nieco ostygł. „Essex” wpadł w szkwał Prądu Zatokowego i niewiele brakowało, by zatonął. Statek stracił jeden z żagli i dwie łodzie wielorybnicze, a mimo to pod naciskiem Owena Chase’a, kapitan Pollard zgodził się kontynuować rejs.

Na pierwszego wieloryba natknęli się dopiero u wschodnich wybrzeży Argentyny, jednak polowanie zakończyło się niepowodzeniem. Gdy harpunnik na jednej z łodzi składał się do rzutu, inny waleń zaatakował wielorybników i ci musieli się wycofać. Pomimo drugiej z rzędu wpadki, załoga „Essexu” kontynuowała rejs i w styczniu 1820 roku, po kilku miesiącach żeglugi dotarła do przylądka Horn. Nastroje wśród załogi były fatalne. Ładownia była pusta, statek wymagał szeregu napraw, lecz kiedy dopłynęli do łowisk ciepłych wód południowego Pacyfiku, optymizm wrócił. Nieopodal wybrzeży Peru załodze „Essexa” udało się złowić kilka wielorybów.

***

Polowali podzieleni na cztery grupy. Gdy pierwsza, trzyosobowa pilnowała statku, trzy pozostałe, sześcioosobowe, obsługiwały trzy nadające się do użytku łodzie wielorybnicze. Dowódcą pierwszej był kapitan Pollard, drugiej pierwszy oficer Chase, trzecią zaś dowodził drugi oficer Joy. Tak było do września 1820 roku, ale kiedy statek dotarł do Atacames, zdezerterował marynarz Henry DeWitt i kapitanowi przybył kolejny kłopot. Podczas polowania na pokładzie „Essexa” pozostawały tylko dwie osoby, a to było za mało, by dobrze manewrować statkiem. Mimo to Pollard był optymistą. Od łowiących w pobliżu wielorybników dowiedział się o nowym, dopiero co odkrytym łowisku. Położone było w odległości ponad 2500 mil morskich od wybrzeży Peru i Ekwadoru. Kapitan chciał tam płynąć, ale część załogi wahała się. Słyszeli, że znajdujące się tam wyspy są pełne kanibali. W końcu dali się przekonać.

„Essex” ruszył na północ, odwiedzając po drodze Wyspy Galapagos. Na jednej z nich załoga przeprowadziła konieczne naprawy na statku, po czym przystąpili do uzupełniania zapasów. Zabrali sporą ilość wody, schwytali też 350 gigantycznych żółwi, uznali bowiem, że ich mięso będzie doskonałym pożywieniem podczas planowanego długiego rejsu. Załoga trzymała je żywcem na pokładzie, bez żadnego pożywienia, uważano bowiem, że żółwie te są w stanie żyć bez wody i pokarmu miesiącami.

***

Do nowo odkrytych i rzekomo obfitych łowisk oddalonych o wiele mil od zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej dotarli w listopadzie 1820 roku. Przez wiele dni wypatrywali zdobyczy, jednak daremnie. Choć wytężali wzrok, żadnego wieloryba nie dostrzegli i Chase miał pretensje do kapitana, że nalegał na tę wyprawę. Oskarżał go o lekkomyślność i brak rozwagi, szczęściem jednak 20 listopada dostrzegli pierwszego kaszalota. Spuścili łodzie i przygotowali się do polowania, gdy nagle wieloryb wynurzył się pod łodzią Chase’a i poważnie ją uszkodził. Jej osada musiała wrócić na pokład „Essexa”, by dokonać napraw, a w tym czasie ludzie Pollarda i Joya oddalili się od statku, by kontynuować polowanie.

Prace przy naprawie łodzi Chase’a szybko posuwały się naprzód. Wszyscy, którzy byli na statku pracowali bez wytchnienia, gdy nagle dostrzegli w oddali wielkiego samca kaszalota, zwabionego odgłosem uderzeń młotków i siekier. Wieloryb był ogromny. Miał około 85 stóp długości, czyli prawie tyle, co „Essex”. Kaszalot obserwował ich z oddali przez chwilę, po czym ruszył w kierunku statku z dużą prędkością.

Najpierw uderzył łbem w lewą burtę, by po chwili wynurzyć się po przeciwnej stronie statku. Wieloryb zamarł, jakby ogłuszony uderzeniem, odpłynął na odległość kilkuset metrów, zawrócił i ponowił atak. Tym razem uderzył łbem w przednią część statku, pchnął go do tyłu, po czym odwrócił się i odpłynął. Uszkodzony „Essex” zaczął przechylać się na dziób i coraz bardziej nabierał wody. Było jasne, że statek zatonie.

Marynarze z „Essexu” przeżyli na Pacyfiku piekło, ale morza nie porzucili.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 4/2022 (tekst Pawła Pizuńskiego pt. Zemsta Moby Dicka). Cały numer do kupienia TUTAJ.