Ewa Wołyńska: bardzo zagadkowe zaginięcie

Ewa Wołyńska: tej sprawy do tej pory nie rozwikłano, mimo wielu apeli i publikacji prasowych. Sprawy zaginięć dzieci należą do najbardziej delikatnych i bolesnych. Ciężko wyobrazić sobie tragedię rodziców, którzy tracą swoją pociechę nie wiedząc, jaki spotkał ją los. Tak potężny cios może doprowadzić do rozsypania wielu życiorysów. Jedną z najbardziej tajemniczych spraw w XXI wieku jest zaginięcie Ewy Wołyńskiej z Karlina na Pomorzu

Jak wynika ze statystyk policji, co roku w Polsce ginie ok. 7 tys. dzieci. Większość zaginionych zostaje odnaleziona w ciągu pierwszych 14 dni po zaginięciu. 95 proc. dzieci w ciągu pierwszych 7 dni z powrotem trafia do swoich domów, jednak 5% z nich nie udaje się odnaleźć. Strach pomyśleć, ile maluchów znika bez śladu na całym świecie.

Ze statystyk polskiej policji wynika, że większość zaginięć stanowi niepełnoletnia młodzież, która celowo ucieka z domu rodzinnego. Co z resztą? Na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat niektóre z dziecięcych porwań zyskały medialny rozgłos, głównie ze względu na tajemnicze okoliczności zniknięcia i brak tropów prowadzących do rozwiązania zagadki.

Ewa Wołyńska znikła w jednej chwili sprzed własnego domu na spokojnej willowej uliczce w Karlinie. Bez jednego śladu, jakby rozpłynęła się w powietrzu.

Dziwny sen

Adam, starszy o półtora roku brat Ewy Wołyńskiej, miał dziwny sen. Mama, Grażyna Wołyńska, opowiada: – Byłam wtedy w ciąży z Weroniką. Krzątałam się w sypialni syna, a ten się obudził i mówi: „Śniło mi się, że nasza Ewka zginęła i szukali jej strażacy w czarnych i czerwonych mundurach”. Aż mnie ciarki przeszły po plecach. Z ciekawości spytałam: – I co, znalazła się w tym twoim śnie? „Tak” – powiedział. „Przyszła sama. Miała długie włosy i ubrana była na niebiesko”. Żartowałam wówczas: – Coś ci się pokręciło, strażacy nie noszą takich mundurów. A nasza Ewcia lubi krótkie włosy i nie cierpi niebieskiego…

Przypomniała sobie ten sen po dwóch latach. Stała w pokoju przy stole. Obok niej dwóch mężczyzn. Jeden w kombinezonie czarnym, z ratownictwa drogowego. Drugi w czerwonym, z ratownictwa specjalnego. Ewa w chwili zaginięcia ubrana była cała na niebiesko i miała długie włosy…

Skąd się wzięła Ewa Wołyńska?

Piątek, 5 kwietnia 2002 roku, tuż po wczesnej Wielkanocy. Od rana czarne chmury przesłaniały niebo i ziąb przenikał do kości. Nawet psy chowały się przed zimnem. Ewa wróciła ze szkoły około 14.00. Nie przejawiała zdenerwowania, smutku czy ekscytacji, np. z poznania kogoś lub czegoś nowego. Była w czwartej klasie, koleżanki ją lubiły, uczyła się świetnie. Rodzice na półrocze dostali list gratulacyjny ze szkoły.

Po obiedzie bawiła się w swoim pokoju lalkami. Lubiła szyć im nowe ubranka. Potem poszła do koleżanki na tej samej uliczce. Rówieśnice, znały się od piaskownicy. Ganiały z Magdą po dworze. Wróciła, kiedy leciał Teleexpress. Rodzice i kuzyn pili kawę i zerkali na telewizor. – Mamo, to ja jeszcze wyjdę! – zawołała. Matka nie chciała się zgodzić, bo zimno. Ewa, bez dyskusji, pod niebieskie dżinsy włożyła rajstopy, pod niebieską kurtkę wełniany bordowy sweter ze szlaczkiem. Na nogi szaroniebieskie kozaczki do kostki. Długie włosy związała w kitkę. Założyła czapeczkę. Sprawiała wrażenie, że bardzo jej na tym wyjściu zależy.

Teleexpress się skończył. Kuzyn się pożegnał i pojechał do domu. Ojciec wrócił do pracy. Matka zaczęła usypiać małą Weronikę, w salonie na kanapie. Spojrzała w ogromne okno. Zobaczyła Ewę z nieznaną dziewczynką. Szły uliczką, obok siebie, ale w pewnej odległości, jakby dopiero się poznawały. Żuły chipsy. Ewa je trzymała. Rozmawiały. Nieznajoma dziewczynka była nieco niższa od Ewy. Czarne spodnie, czarna kurtka ozdobiona czerwonymi trójkątami na ramionach. Matce rzuciły się w oczy jej bardzo czarne włosy. Karnacja jasna, widziała kawałek profilu. Co to za dziewczynka, skąd ona się tu wzięła? – pomyślała matka i poszła do kuchennego okna, bo bardzo chciała zobaczyć jej twarz.

Dlaczego Ewa Wołyńska nie wróciła do domu?

Dojrzała już tylko plecy dziewczynek. Znikły jej z oczu w głębi uliczki, na wysokości domu sąsiadów. Spojrzała na zegar na ścianie. Była za dwadzieścia szósta.

O szóstej na cichej zazwyczaj uliczce, położonej tarasowo na zboczu, trzy obce samochody pędziły jak szalone. Na dół i pod górę. Ten niezwykły ruch zdziwił Grażynę. Obawiała się, że hałas może zbudzić dopiero co uśpioną Weronikę.

Ewa Wołyńska zawsze wracała przed 19.00. Przepadała za kreskówkami i żadna siła nie zatrzymała jej na dworze, gdy w telewizji szła dobranocka. Tym razem nie wróciła i rodzice trochę się zaniepokoili. Pomyśleli jednak, że jest u Magdy. Zostawili na stole kartkę i pojechali z Adasiem i Weroniką na zakupy. Wrócili około 21.00. Ciemno, pusto. Zdrętwieli ze strachu. Ojciec pobiegł do sąsiadów i koleżanek córki. Matka dzwoniła po rodzinie i znajomych. Nikt Ewy nie widział. Poza jej kolegą, który odrabiał lekcje przy oknie i zobaczył jak szła z nieznajomą dziewczynką. Ale wtedy było jeszcze widno…

Policja uczepiła się rzeki

O 22.00. zgłosili zaginięcie córki. Policja natychmiast postawiła na nogi wszystkie służby w powiecie. Ogłoszono alarm dla straży pożarnej. Skrzyknęli się sąsiedzi. Przyjechały dwa plutony wojska. Z Gdańska grupa specjalnego ratownictwa. Ewy szukało kilkaset osób i psy – tropiące i poszukujące. Przeczesywano miasteczko metr po metrze. Teren nad rzeką Parsętą prześwietlono kawałek po kawałeczku. Psy kręciły się w kółko. Łapały ślady Ewy świeże i dawniejsze. Na drodze do szkoły, na podwórkach koleżanek, w ogródku sąsiadki, także na rozległym terenie nad Parsętą. – Pies tropiciel biegał śladem córki, ale nie dochodził do samej rzeki – opowiada ojciec. – Gdyby się utopiła, to stanąłby nad wodą i ujadał tak zajadle, że trudno byłoby go uspokoić… Ale policja uczepiła się rzeki. Rozpatrywali różne hipotezy – porwanie dla okupu, porwanie dla innych celów, jednak utonięcie uznali prawie za pewnik…

Nurkowie przeszukali rzekę kilkakrotnie. Ojciec przez kilka miesięcy, dzień w dzień, przy pomocy czterech mężczyzn na kajaku i pontonie, prawie po centymetrze badał rzekę. Sprawdzali każdy załomek, zakole, mieliznę, aż do samego jej ujścia w Kołobrzegu. Wyciągali worki z psami, kotami, dziką zwierzynę, różne dziwne przedmioty… – Przecież bym coś znalazł… Bucik, czapeczkę, cokolwiek… – łamie mu się głos.

Bóg zakpił sobie z jasnowidzów

W sobotę rano Grażyna była już w Człuchowie u najlepszego z jasnowidzów – Krzysztofa Jackowskiego. W pierwszej wizji zobaczył jakieś miasto. Powiedział: – Ewę wciągnął do samochodu mężczyzna z wąsikiem, przystojny, śniady. Auto białe. Nie, nie wiem. Jakaś czarna ściana przede mną… Zniecierpliwił się. W drugiej wizji ujrzał, jak poślizgnęła się na kamieniu i wpadła do wody. Potem zobaczył zakole rzeki. Trzy dęby, kamienie… Wszystko się zgadzało. Przyjechał osobiście. Wskazał miejsce utonięcia. Ratownicy szukali, bez rezultatu.

Inny jasnowidz, kobieta, dokładnie opisała krajobraz widoczny z kuchennego okna Wołyńskich. Brzoza, wierzby, studzienka sąsiada, stos drewna. Kazała w nim szukać. Nic tam nie było. Ściągali radiestetów, odwiedzili chyba każdego z jasnowidzów w kraju, pisali do ukraińskiej szeptuchy. Skorzystali z pomocy blisko 50 osób.

– Jasnowidze mieli rację w stu procentach – mówi Grażyna. – Ale Bóg sobie z nich zakpił… Widzieli miejsca i wszystko się zgadzało, tylko opisywali nam przeżycia córki, z którymi związany był stres. Przypomniałam sobie, jak chodząc za kwiatkami, spadła z kamienia i zamoczyła się do kolan. Przechodziła kiedyś koło tego stosu drewna, za którym czaił się groźny wilczur…

Jasnowidzka, którą policja wykorzystała do tropienia mordercy generała Papały, opisała dom, w którym przebywa Ewa, i porywaczy – mężczyznę i kobietę. Dostali za porwanie 5 tysięcy złotych. Według niej, Ewa jest więziona przez człowieka z tatuażem na lewym przedramieniu. Traktuje ją jak córkę, ale lubi patrzeć na cierpienie. Dom z kolumnami stoi na polanie.

Astrolog wskazał na Hamburg

Przez zakonnicę, misjonarkę, dotarli do Alvaro, znanego astrologa w Urugwaju. Zafundowali mu podróż i gościł u nich kilka dni. Na podstawie układu planet wykreślił graficzne horoskopy rodziców i córki. Zaznaczył miejsca, w których ich losy się łączą. Zapewnił, że Ewa żyje. Przemieszcza się z południa na północ Niemiec. Wskazał na Hamburg i dzielnicę nad Łabą. Ojciec z kolegami, w oznaczonym terminie, przez tydzień chodzili ulicami tej dzielnicy. Osiągnęli tyle, że policja niemiecka wpisała zaginioną Ewę na listę Interpolu. Zaraz też przysłała meldunek, że widziano dziewczynkę o tym rysopisie ze śniadym mężczyzną, który podawał się za biznesmena. Dziewczynka mówiła po niemiecku ze wschodnim akcentem i wyjaśniała, że uczy się języka, a jej rodzice wkrótce dojadą. Legitymowano ich na granicy, kilka miesięcy wcześniej. Wtedy jednak nie było powodu do ich zatrzymania.

W tej sprawie zbadano każdy, nawet mało wiarygodny trop. Policja odnalazła też jedno auto widziane tamtego dnia obok domu. Znaleziono w nim 80 różnych włosów, które przebadano genetycznie, z negatywnym skutkiem. Sprawa jest ciągle otwarta.

Ewa Wołyńska nadal figuruje w kartotekach osób zaginionych.

Źródło: gk24.pl, stylzycia.polki.pl

fot. policja.pl