Gdy  szaleje czerwony kur. Wielkie pożary

W niektórych regionach, także na Opolszczyźnie, wizerunki św. Floriana były zastępowane przez… koguta. Kogut swoim pianiem oznajmiał wschód słońca i tak jak dzwony kościelne budził ludzi do pracy. Uważany był za ptaka nie tylko czujnego, lecz także przewidującego, np. pianie koguta w progu oznaczało przybycie gości, zaś jego trzykrotne pianie mogło wróżyć śmierć lub pożar. Przepowiadał też pogodę, a raczej wieszczył jej zmianę. W przewidywaniu pogody pomagała obserwacja obracającego się na dachu blaszanego kurka wskazującego kierunek wiatru. Stąd mówi się o kimś, kto często zmienia zdanie, że obraca się jak kurek na wietrze albo z której strony wiatr zawieje, taką opcję przyjmie.

Ognisty czerwony grzebień i połyskujące w świetle pióra sprawiły, że kogut stał się symbolem płomieni, pożaru i błyskawic jako czerwony kur. Z drugiej jednak strony przypisywano mu zdolność do pokonywania złych mocy – jego pianie odwracało zło, nieszczęście lub niebezpieczeństwo.

Informacja o pożarze hali targowej Marywilska 44 w Warszawie wpłynęła do straży pożarnej w niedzielę 12 maja 2024 roku, o godzinie 3.30 nad ranem i już 10 minut później na miejscu pojawiły się pierwsze wozy strażackie. Strażacy rozpoczęli walkę z żywiołem, jednak największe w stolicy centrum handlowe spłonęło doszczętnie.

Pożar hali przy Marywilskiej był jednym z kilku, które wybuchły w naszym kraju w maju 2024 roku. Zaalarmowały one opinię publiczną i postawiły na nogi wszystkie służby. Poza centrum handlowym w Warszawie spłonęło wszak jeszcze wysypisko śmieci przy ulicy Bananowej, w Grodzisku Mazowieckim zapalił się dach budynku szkoły, w której akurat trwała matura, w Siemianowicach Śląskich poszło z dymem składowisko odpadów chemicznych, a w Bytomiu 11 autobusów w miejscowej zajezdni.

Serię pożarów trudno było przypisać przypadkowi, nic więc dziwnego, że z mediów natychmiast wylała się fala komentarzy. Jak zwykle w takich przypadkach jako pierwsi zareagowali politycy i kibicujący im dziennikarze. Swoim zwyczajem szybko zaczęli oni szukać winnych i niebawem ich znaleźli. Kryli się zarówno w kraju, jak i poza granicami. To nie pierwszy taki przypadek w przeszłości. Analogie łatwo znaleźć.

Reakcje polityków na większość tragicznych zdarzeń bardzo przypominają dziecięcą zabawę w Złego Luda. Gdy w przedszkolu źle się dzieje, winnych zawsze szukają wśród tych, którzy coś nabroją lub coś źle powiedzą. Zabawa ta modna była już w starożytności. Kiedy w lipcu 64 roku n.e. wielki pożar strawił większą część Rzymu, Neron na swój sposób to wykorzystał. Obarczany przez pospólstwo winą za podłożenie ognia cesarz, zwalił odpowiedzialność na chrześcijan, po czym zaczął ich prześladować, by położyć kres temu, jak to określił, „szkodliwemu zabobonowi”. Naziści w 1933 roku postąpili podobnie. Winę za pożar parlamentu zwalili na komunistów.

Wieczorem 27 lutego 1933 roku, przechodzący obok budynku Reichstagu zecer Werner Thaler, usłyszał brzęk rozbijanej szyby, później dostrzegł cień czyjejś postaci wchodzącej do gmachu przez okno, a zaraz po tym, w jednym z pomieszczeń, pojawił się ogień. Zecer natychmiast zawiadomił policję, lecz straży pożarnej nie udało się uratować siedziby parlamentu. Salę plenarną i większość pozostałych pomieszczeń strawił ogień.

Rządzący wtedy w Niemczech naziści winnych bardzo szybko znaleźli. Orzekli, że za wszystkim stoją komuniści i socjaldemokraci, którzy byli wtedy drugą siłą polityczną w kraju. Dziwnym trafem niedługo po tym policja ujęła nawet jednego z rzekomych podpalaczy. W spustoszonym przez pożar budynku zatrzymano zagorzałego komunistę, 24-letniego Marinusa van der Lubbe. Niemal niewidomy, a do tego niestabilny psychicznie bezrobotny Holender przyjechał do Niemiec, by zaprotestować przeciwko przejęciu władzy przez Hitlera i jego stronników.

Naziści wykorzystali pożar Reichstagu dla wzmocnienia swej władzy. Bezwzględnie rozprawili się ze swoimi przeciwnikami politycznymi, przede wszystkim z socjaldemokratami i komunistami. Niedługo po tym znieśli większość praw i wolności obywatelskich, a zarządzenie „o ochronie narodu i państwa” wprowadzało de facto w Niemczech stan wyjątkowy we wszystkich częściach państwa.

Czy obecni politycy wykorzystają serię pożarów dla rozstrzygnięcia swych sporów? Wątpliwe. Polscy politycy od tak dawna obrzucają się błotem, że na niewielu robi to jeszcze wrażenie. Może dlatego Złego Luda znaleziono za granicą. Kiedyś, za PRL-u, był nim imperialista z Bonn lub Waszyngtonu, dziś jest to despota ze Wschodu.

Pożar Reichstagu miał wyłącznie negatywne dla świata konsekwencje. W Niemczech na stołkach wygodnie rozsiedli się ludzie, którzy dla dobra swojego i garstki wybranych skłonni byli podpalić cały świat. Co innego pożar Rzymu w 64 roku n.e. Wprawdzie w pożodze zginęło wtedy wielu ludzi, to jednak miasto odrodziło się w nowej, dużo lepszej formie. Odtąd w wypalonym Rzymie stawiano wyłącznie budynki z cegły lub kamienia, a do tego poszerzono ulice. Dzięki temu tragiczne dla miasta pożary wybuchały tam dużo rzadziej.

Chcesz dowiedzieć się więcej o największych pożarach nie tylko w ostatnich latach, ale w dziejach ludzkości? Sięgnij po tekst Pawła Pizuńskiego „Kiedy szaleje czerwony kur”. Czytaj TUTAJ