Greta Drawska i jej czerwone oleandry

Greta Drawska i jej nowa książka: Czerwone oleandry.
Mam na imię Weronika. Czasem budziłam się w nocy wdzięczna za to, że życie podarowało mi premie. Tak to nazywałam. Miałam przystojnego i zaradnego mężczyznę, który mnie kochał – premia numer jeden. Urodziłam zdrową i śliczną córeczkę – premia numer dwa. Lubiłam swoją pracę, nawet jeśli nie zostałam fotografką światowej sławy – premia numer trzy.

Czasem budziłam się w nocy przerażona, że życie podarowało mi premie. Prześladowały mnie koszmary, w których wszystko traciłam. Rano wstawałam i z uśmiechem zaczynałam kolejny dzień, nieświadoma, że proces utraty już się rozpoczął. Premie od życia zamieniły się w nieprawdy, a moja rzeczywistość w koszmar. Byłam jak dziecko błądzące we mgle. Osaczały mnie pytania. Paraliżowała rozpacz. Mam na imię Weronika. Życie, zostaw mnie w spokoju. Nie chcę już od ciebie żadnych premii. Chcę tylko odzyskać moją córkę.

Greta Drawska powraca z niepokojącym thrillerem psychologicznym, w którym nie zadaje łatwych pytań i perfekcyjnie myli tropy. To opowieść o morderstwie, zaginięciu i zdradzie, ale też historia o tym, ile tak naprawdę wiemy o sobie i swoich bliskich. Czy jesteśmy gotowi zrezygnować ze złudzeń, aby poznać prawdę? Greta Drawska– pseudonim literacki Małgorzaty Hayles, autorki bestsellerowej trylogii kryminalnej, której akcja dzieje się na Pojezierzu Drawskim. Trwają prace nad ekranizacją serii.

Fragment książki

Ręce mi się trzęsą, gdy siostra idzie otworzyć bramę i na podjazd wtacza się wóz transmisyjny z talerzem antenowym wielkości małego UFO. Wyskakuje z niego ładna kobieta i zanim zdążę odskoczyć, łapie mnie za ręce, po czym przyciska je mocno do serca, a w oczach ma łzy, które szybko znikają, jakby zostały wessane do środka. Ustala z dryblasowatym facetem w ciemnej koszuli, że nagrają materiał w naszym salonie. Po chwili dom znowu wypełnia się obcymi ludźmi, którzy przestawiają meble i wnoszą sprzęt, a reporterka zapewnia, że mój apel zostanie wyemitowany w najlepszym czasie antenowym, a następnie w skróconej wersji pojawi się także w wieczornych wiadomościach, co oznacza, że przechwycą go wszystkie krajowe media.

 – Ma pani jakieś zdjęcie całej rodziny?

– Mam, ale niestety nie jest aktualne. Tosia ma na nim trzynaście lat. Zrobiliśmy je podczas ostatnich wspólnych wakacji. – Nic nie szkodzi. Proszę je przynieść.

Jednak to nie zdjęcie w ramce przyciąga mój wzrok, tylko inne, z pierwszego dnia Tosi w podstawówce. Pamiętam dokładnie moment, kiedy zostało zrobione, bo była z nami moja mama, która trzymała aparat. Tosia wyszczerza się do obiektywu najszczerszym ze szczerbatych uśmiechów siedmiolatki, a obok niej stoi Łukasz. Serce mi się kraje, gdy na nich patrzę, bo są tak bardzo do siebie podobni. Dalej stoję ja, ale nie trzymamy się z Łukaszem za ręce. Między nami jest szczelina, w której z powodzeniem mogłaby się zmieścić Kamila. Czy on już wtedy z nią sypiał? Siedem lat temu?

Zostawiam to zdjęcie na szafce, a reporterce wręczam inne, znad chłodnego Bałtyku, i fotografia ląduje na stoliku widocznym zza kanapy. Kobieta prosi operatora kamery, żeby nie zapomniał zrobić zbliżenia. Tłumaczy mi przepraszającym tonem, że trzeba zagrać na emocjach ludzi, jeśli chcemy, by zaangażowali się w poszukiwania Tosi. „To narracja”. Mówi jak Patrycja, gdy robiłam z nią ślubne zdjęcia.

– Byłoby też dobrze, gdyby się pani przebrała w coś bardziej oficjalnego. – Reporterka wiedzie oczami po moim wymiętym dresie, a ja posłusznie wracam do sypialni. Otwieram szafę i przeglądam ciuchy wiszące na wieszakach. Ostatecznie decyduję się na czarne dżinsy i ciemną koszulę, której nie trzeba prasować. Chce mi zrobić makijaż, ale zgadzam się tylko na odrobinę pudru, który podkreśla moje zmarszczki, i na jej prośbę przejeżdżam szczotką po włosach. Skóra mnie swędzi od tych przygotowań. Chcę, żeby jak najszybciej nagrali materiał, a potem zostawili nas w spokoju.

Podczas gdy dryblas manewruje przy mojej bluzce, by przyczepić mikrofon, reporterka robi serię dziwnych min, które, jak przypuszczam, mają rozluźnić jej twarz, zanim wejdzie na wizję. Za to ja cała jestem spięta, ale nie chodzi o obecność kamery, tylko o Ewę. Nie spuszczam wzroku z mojej siostry, która palcami obu dłoni nadal szybko przesuwa po ekranie komórki. Co tam się stało? Do kogo ona pisze? Coś w głębi serca mówi mi, że chodzi o Tosię, ale gdyby ją znaleźli, to chyba natychmiast przerwałaby ten medialny cyrk?

– Pani Ewo! – woła ją dziennikarka. – Czy mogę prosić o to najbardziej aktualne zdjęcie Tosi? Zgadza się. To, które zostało rozwieszone w setkach egzemplarzy w Świebodzinie i okolicznych wioskach.

Ewa podchodzi do swojego prowizorycznego biura poszukiwań Tosi, czyli do kąta w kuchni, w którym leży jej laptop i kilka teczek z różnymi wydrukami. Wyjmuje ze stosu fotkę dużo lepszą od tej, którą na samym początku przekazałam policji. Moja córka wyjątkowo patrzy na niej w obiektyw i się uśmiecha. Gęste włosy podpięła z jednej strony spinką, ciemne skrzydełko grzywki opada jej ukosem na czoło. Jest taka śliczna.

– Proszę mówić z serca, to najważniejsze – zwraca się do mnie reporterka, starając się dodać mi otuchy, zanim zapali się czerwona lampka. – Niczego nie będziemy reżyserować ani upiększać, bo widzowie są na to wyczuleni.

Widzę, jak daje palcami znak dryblasowi i z miejsca przybiera zatroskany wyraz twarz.

– Niesłysz – mówi, patrząc bez mrugnięcia w kamerę. – Jezioro, które nocą z niedzieli na poniedziałek niczego nie widziało i niczego nie słyszało.

Dalej maluje nieskazitelną postać poznańskiego biznesmena, który pochodził ze Świebodzina i niedawno wrócił w rodzinne strony, by zaopiekować się ciężko chorą matką, ale ostatecznie matka wyzdrowiała, za to jego spotkała tu okrutna śmierć. Robi długą pauzę i patrzy na mnie sugestywnie, czekając, aż się odezwę, ale słowa grzęzną mi w krtani. Kobieta rzuca mi linę w postaci pomocniczego pytania i od tego momentu wszystko dzieje się bardzo szybko. Nie mam pojęcia, czy to, co mówię, ma sens, ale chyba tak, bo ona kiwa głową i przechodzi gładko do kolejnego pytania. Ten schemat powtarza się kilka razy, aż w końcu pyta, czy jest coś jeszcze, co chciałabym na zakończenie przekazać widzom programu, o coś może do nich zaapelować.

Unoszę zdjęcie Tosi do kamery i staram się nie rozpłakać, podczas gdy reporterka prosi, by widzowie dobrze zapamiętali, jak wygląda Tosia, bardzo zdolna rysowniczka, obiecująca młoda artystka, mądra i cudowna czternastolatka, zaginiona po morderstwie jej ojca. Patrzę na Ewę, która stanęła obok operatora kamery, i wyobrażam sobie, że mówię do niej. To pomaga.

– Jeśli ktoś ma jakąkolwiek informację, która może pomóc w odnalezieniu Tosi, proszę o kontakt z najbliższym posterunkiem policji lub ze specjalną infolinią – podaję numer przekazany mi wcześniej przez Macieja. – Proszę, oddajcie mi ją – jąkam się – a sprawcę… sprawcę tego okropnego czynu trzeba oddać w ręce sprawiedliwości. Tosieńko, kochana, wróć do mnie. Czekam na ciebie. Bardzo cię kocham.

Mam dość, trzęsę się, gdy czerwone światełko nagrywania się wyłącza i ekipa sprawnie pakuje ekwipunek do samochodu. Reporterka na pożegnanie mówi, że wszystko świetnie wypadło i wierzy, że teraz poszukiwania Tosi nabiorą tempa. Chce mnie przytulić, ale tym razem robię unik.

Gdy Ewa zamyka za nimi drzwi, w pokoju zostaje już tylko zapach kwiatowych perfum i potu kamerzysty. Siostra podaje mi kubek gorącej herbaty, a z bliska widzę, że ma rozmazany tusz.

– Jestem pewna, że teraz wreszcie się uda! Ktoś musi się zgłosić. Twój apel był ludzki, szczery, emocjonalny. Nie ma w tym kraju kobiety, która nie wyobrazi sobie, że to samo i ją mogłoby spotkać.

– Nie sądzę, by ten apel wzruszył mordercę, jeśli on… Jeśli to on…

– Przestań, nie wolno ci tak myśleć!

Coś się stało. Ona coś wie. Włącza komórkę, którą wyciszyła, kiedy był nagrywany program, i od razu odzywa się melodia, rozpoznaję fragment kompozycji Glassa do filmu Godziny. Moja siostra odrzuca połączenie i znika z telefonem w łazience, a ja namolnie idą za nią i zaczynam bębnić w drzwi.

– No więc Daniel – mówi Ewa, wpuszczając mnie wreszcie do środka. Zdjęła bluzę i jest w samym T-shircie, a jej ciemne włosy, jak u naszej mamy, zlewają się z czarnym materiałem. Tylko ja się wyrodziłam, ruda, podobno, po rodzinie naszego ojca.

Kręcę głową.

Czerwone oleandry, Greta Drawska (Wydawnictwo Prószyński i S-ka) – już w sprzedaży!