Grzegorz Mańkiewicz zaginął w Radziszowie

Grzegorz Mańkiewicz zaginął w 2007 roku. Choć w ostatnich latach wielokrotnie temat ten powracał w różnych publikacjach to w sprawie nie pojawiły się nowe tropy. Powracamy do niej nieprzypadkowo. Zaginięcie nastolatka jest trochę podobne do równie zagadkowej sprawy Fabiana Zydora. Ten ostatni przez wiele lat uchodził za zaginionego, od kilku dni – wszystko na to wskazuje – padł ofiarą zabójstwa. Może z pomocą naszych Czytelników uda się pomóc w rozwikłaniu sprawy Grzegorza Mańkiewicza?!

– Był bardzo skryty. Zamknięty w sobie. Miał zawsze spuszczoną głowę, nie odzywał się. Przed zaginięciem uciekł z domu, ale po dwóch dniach się znalazł – opowiadał jeden z mieszkańców Woli Radziszowskiej.

Czy ten charakter mógł być przyczyną zaginięcia?

Wola Radziszowska, 19 maja 2007 roku, ciepły sobotni poranek. Grzegorz Mańkiewicz wyrusza z domu do jednego z gospodarzy, gdzie czasami dorabia sobie rąbaniem drewna. Tak przynajmniej mówi matce. W rzeczywistości odwiedza na chwilę mieszkającą niedaleko ciotką, potem na moment wpada do sklepu w pobliskim Radziszowie. I tyle, więcej już go nigdzie nie widziano.

Cofnijmy się kilkanaście lat wstecz.

Grzegorz Mańkiewicz: i wszelki ślad zaginął

Grzegorz Mańkiewicz. Miły, dobry chłopak. Tak go zapamiętali ci, którzy go znali. Grzegorz nie miał łatwo w życiu – ojciec zmarł, wychowywała go matka. Gdy miał 16 lat, w marcu 2007 roku trafił do domu dziecka w Krakowie z powodu kłopotów rodzinnych. To jedna z wersji. Wedle innej powodem miała być rzekoma próba samobójcza w listopadzie 2006 r.

Z akt sądu rodzinnego wynika, że trafił do szpitala tuż po tym, jak oznajmił matce, że wypił rozpuszczoną w wodzie trutkę na myszy. Badania w szpitalu nie stwierdziły jednak zatrucia. Ze szpitalnego łóżka trafił na oddział psychiatryczny dla dzieci i młodzieży, a stamtąd wprost do domu dziecka. Tym bardziej że matka skarżyła się na kłopoty wychowawcze z synem.

“Trafił w złe towarzystwo, wagarował, miał problemy w nauce. Chciałam go uchronić” – tłumaczyła później dziennikarzom.

Jednak w “bidulu” Grzesiek nie sprawiał kłopotów. Lubił przebywać z młodszymi kolegami – grał z nimi w piłkę, czytał im książki. Ze starszymi wychowankami nie znalazł wspólnego języka. Z nikim się nie przyjaźnił, był raczej samotnikiem. Był bardzo spokojny – określali go wychowawcy.

Zawsze brał winę na siebie

Psycholog z poradni psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży:

– Zawsze brał winę na siebie. Obwiniał się nawet o to, że jego młodszy brat nie mieszka w domu, tylko u dziadków, że jego ojciec pił alkohol i kilka lat temu “zadławił się nim na śmierć”. Dwa dni przed zaginięciem przeszedł na spotkanie wyjątkowo zdołowany. Mówił, że za kilka dni matka wyjeżdża na rok do pracy w Anglii. Przyznał, że nawiązał kontakt z babcią, choć matka i dziadek mu tego zabraniają. Stwierdził nawet: “Boję się, że dziadek mnie powiesi, jak się dowie o tym”. Chłopak miał stan depresyjnego załamania.

Nie umiał się odnaleźć w nowym miejscu zamieszkania. Tęsknił za rodziną, bliskimi, przyjaciółmi.  Na początku załatwiał sobie przepustki, żeby przyjeżdżać do domu na jeden dzień, bez spania. Potem miał już przepustki weekendowe, mógł spędzać w domu pół piątku aż do niedzieli wieczorem.

Próbował zarabiać. – W domu dziecka uczestniczył w zbiórkach w hipermarketach właśnie na te domy. Część pieniędzy przypadała kwestującym wychowankom. Grzegorz oddawał je matce – opowiadał przed kilku laty oficer krakowskiego Archiwum X prowadzący sprawę. – Gdy przyjeżdżał do Woli na weekendy, pracował u ciotki mieszkającej w sąsiedniej wiosce. Kilka kilometrów piechotą. Właśnie tam był widziany po raz ostatni.

Grzegorz Mańkiewicz: dzień zaginięcia

20 maja 2007 roku, w sobotę, wyszedł z domu rodzinnego tuż po godz. 8 rano. Poszedł do ciotki pracować, wyszedł od niej o godz. 13 i wracał pieszo do domu. Był ubrany w czarny T-shirt z napisem “puma”, szare bojówki długości 3/4, miał też brązowy plecak i stary telefon nokia, sklejony brązową taśmą. Ślad po nim zaginął.

Matka zgłosiła zaginięcie Grzegorza. Wielicka prokuratura wszczęła śledztwo. Policja przeczesała wtedy m.in. pobliskie lasy. Znalazła w nich spalone kości.

– Są jednak tak zniszczone, że do dziś nie możemy dowieść nawet tego, czy były to kości ludzkie czy zwierzęce. Nie mówiąc już o identyfikacji DNA – mówił oficer Archiwum X.

Policjanci przesłuchali całą rodzinę Grzegorza, nie natrafili jednak na żaden ślad prowadzący do chłopaka (lub do jego ciała). Dowiedzieli się jedynie, że babcia Grzegorza chciała go wziąć do siebie.

Śledczy eliminowali powoli kolejne hipotezy. Najpierw hipotezę samobójstwa.

– Grzesiek w następną sobotę, 27 maja, miał iść na zbiórkę pieniędzy do hipermarketu, bardzo się z tego cieszył i planował. To był jeden z kontrargumentów.

Z podobnego względu odpadła wersja wypadku czy też ucieczki z domu. Co prawda zdarzały mu się czasem ucieczki, lecz jedynie w czasie awantur domowych. Zawsze jednak wracał. A 20 maja nie miał z sobą nic, nawet ubrań na zmianę, wszystko zostało bowiem w domu.

Niespodziewanie na działce należącej do rodziny chłopaka (leży na trasie, którą szedł feralnego dnia) znaleziono brązowy plecak Grzegorza. Odkryto go przy okazji koszenia trawy. Działka długo stała odłogiem, zarośnięta. Kryminolodzy badają go pod kątem śladów daktyloskopijnych, biologicznych i innych, które mogłyby naprowadzić policjantów na trop, jaki pozwoli im znaleźć ciało.

Trzeba szukać mordercy?

Policjanci – przynajmniej nieoficjalnie – od kilku lat szukają mordercy.

Niespodziewanie po upływie 7 lat na terenie działki należącej do rodziny zaginionego natrafiono na plecak, który przypominał ten należący do Grzegorza. Ten sam, który chłopiec mia ze sobą w dniu zaginięcia. Jednak mimo nowych dowodów w sprawie nie nastąpił przełom…

Sprawa Fabiana Zydora. Czytaj TUTAJ

Interwencja.polsat.pl, dziennikpolski24.pl, krakow.naszemiasto.pl, se.pl,

Fot. policja.pl