Historie strażników hitlerowskich skarbów

Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów. Fragment książki.

ROZDZIAŁ XI

Niemiecka żona

Polacy lubią grzebać się w przeszłości, zamiast patrzeć w przyszłość.

1

Ktoś błędnie może sądzić, że wszyscy ludzie podążający za tajemnicą są w jakimś stopniu szaleni. I że ja również jestem częścią tego szaleństwa, bo gonię za czymś, co być może nie istnieje. Prawdę mówiąc, już dawno odkryłam, że skarbami są ludzkie historie. Za każdym przedmiotem kryje się człowiek. Bez człowieka nie istniałaby żadna tajemnica.

W Sobótce u stóp Ślęży mieszka Stefania Wróbel. To Niemka, która została na Dolnym Śląsku po II wojnie światowej. Koleżanki mówią do niej Steffi. Ta przystojna kobieta wydaje się pamiętać niemal każdy szczegół ze swojej młodości. Jest moją jedyną szansą, żeby zrobić kolejny krok, bo była córką ostatniego niemieckiego leśniczego, który opiekował się Ślężą. Jeżeli ktokolwiek cokolwiek wie o tej górze, to może być już tylko ona. Przecież musi wiedzieć, co stało się z rodziną leśniczego z przełęczy Tąpadła.

W drodze do Sobótki zatrzymuję się w Rogowie Sobóckim – tam, gdzie w 1945 roku spłonęła wieża kościoła. W tutejszej piekarni, której sława dorównuje skarbom Ślęży, kupuję jabłecznik i dzierżąc paczkę z ciastem, stawiam się pod drzwiami mojej rozmówczyni.

***

Wita mnie pokój pełen zdjęć wnucząt, dzieci i zmarłego męża. Nastawiam się na długą rozmowę, chcę dowiedzieć się jak najwięcej. Wpierw omawiamy problemy z pocztą i służbą zdrowia. Steffi mówi, że Polacy „lubią grzebać się w przeszłości, zamiast patrzeć w przyszłość”. To daje mi okazję, żeby ze wstępu przejść do jej własnych wspomnień. Pani Wróbel robi mi kawę, podaje własne ciasto (prosi, żebym to kupione wzięła sobie do domu, bo niepotrzebne) i z precyzją szwajcarskiego zegarka wraca do szczegółów z przeszłości. W 1945 roku miała 16lat i, co widzę dzisiaj na jej twarzy, musiała być śliczną dziewczyną.

– Pochodzę z rodziny leśników – mówi. – Pradziadek był leśnikiem, dziadek był leśnikiem, ojciec też i mój mąż również był leśnik. Urodziłam się w Dąbrówce, w powiecie opolskim. Do leżących pod Ślężą Sulistrowiczek przyjechaliśmy w 1936 roku. Tu urodzili się mój brat i siostra, a po wojnie moje córki, a mam ich pięć.

***

Cały czas odwlekam najważniejsze pytanie. To od odpowiedzi na nie zależy, czy moja historia nie pęknie jak mydlana bańka.

– Czy znała pani leśniczego z Tąpadeł?

– Mój ojciec Konrad Fuhrmann miał pod opieką jedynie fragment Ślęży. Górą opiekowało się czterech leśniczych, Tąpadła nie były w jego rewirze. Tam był taki Hermann, który miał synka i dwie córki. Starsza z nich miała lekki motorek, na którym jeździła do Mirosławic na lotnisko i tam w czasie wojny pracowała w biurze. Miała na imię Friedl. Ale nie mieliśmy dużego kontaktu, każda leśniczówka stała gdzie indziej.

– Podobno ich cała rodzina została zamordowana.

– Zamordowana? Co też pani mówi! Gdyby doszło do takiej tragedii, słyszelibyśmy o tym.

– Jest pani pewna, że byście wiedzieli?

– Proszę pani, jak tylko wybuchła wojna, Hermann poszedł do wojska, bo brał już udział w I wojnie światowej, był oficerem i miał te wszystkie przeszkolenia. Dlatego mój ojciec mógł zostać i zastępował między innymi Hermanna. Kto niby miał go zamordować?

– Różnie mówią. Że swoi albo że Rosjanie.

– Nie zamordowali go Rosjanie, nikt go nie zamordował, o czymś takim byśmy wiedzieli, on nie zniknął, tylko wrócił z wojska, ale nie mam pojęcia kiedy. Nie wiem też, kiedy oni wyjechali i jak wyjechali. Naprzeciw leśniczówki stoi dom, to było schronisko myśliwskie, taka restauracja zbudowana w 1938 roku, jej właściciel zdążył ją spłacić do 1939 roku, tylu ludzi tam przyjeżdżało i taki miał zysk. I on wyjechał dopiero w 1946, jeszcze od niego dostawaliśmy listy. Gdyby stało się coś tak strasznego Hermannom, tobyśmy się od niego dowiedzieli.

***

Moja bańka napręża się, ale jeszcze nie pęka. Może wyciągnę ze starszej pani jakąś tajemnicę, może powie mi coś, co posunie mnie o krok w moim śledztwie? Podobno przeszkody motywują, ale ze mnie powoli zaczyna uchodzić powietrze.

– A co działo się na Ślęży pod koniec wojny?

– Tam było wojsko i na początku wojny wybudowali wieżę obserwacyjną.

– Pani tato bez problemu chodził po górze?

– A dlaczego miał mieć z tym kłopot? Każdy tam mógł wejść. Ludzie takie głupoty opowiadają, że mi się chce śmiać. Tam nie było nigdzie żadnych szlabanów. Jak taki jeden dziennikarz napisał, że w Sulistrowiczkach, tam, gdzie jest teraz ośrodek Caritasu, był ośrodek rasowy, w którym pracowali nad wyższą rasą, to się bardzo zdenerwowałam. Nawet ksiądz się w tym artykule wypowiadał, a po co w takie głupoty Pana Boga mieszać? To przecież wszystko wyssane z palca, przecież my tu mieszkaliśmy, znaliśmy tu wszystkich.

***

No tak, pojawia się kolejny wątek. Sensacyjny. Podawany z ust do ust z powołaniem się na „absolutnie sprawdzonych świadków”. Chodzi o Lebensborn, „Źródło Życia”, o którym zdążył mi już wspomnieć Karol Sawiak podczas wyprawy na Ślężę. Plany Himmlera, Reichsführera SS, przewidywały jak najszybszą „hodowlę” ludzkich rezerw potrzebnych w przyszłości między innymi do realizacji polityki kolonizacyjnej. Dlatego w 1936 roku utworzono sześć ośrodków, tak zwanych Lebensbornów, a do nich werbowane były dziewczęta, które miały rodzić dzieci członków SS. Nadzór nad tymi ośrodkami pełnili lekarze SS, ojciec dziecka musiał być esesmanem. Kobiety miały spełniać określone kryteria rasowe, koniecznością była przynależność do rasy germańskiej. Dzieckiem z takiego związku, niemieckiego żołnierza i Norweżki, jest na przykład Anni-Frid Lyngstad z zespołu ABBA(to ta brunetka), której matka miała 19 lat, gdy urodziła córkę. Anni-Frid poznała swojego ojca po 30 latach, ale to zupełnie inna historia.

Plany dotyczące Lebensbornów posunęły się tak daleko, że powstał pomysł, by każda kobieta, która do trzydziestki nie urodzi dziecka, zgłaszała się w takim ośrodku i wybierała na ojca jej dzieci jednego z trzech przedstawionych jej członków SS. Po cichu mówiono, że Lebensborny to domy publiczne dla SS.

Karol Sawiak zamieszcza na forum przyszloscwprzeszlosci.pl krótką informację:

„Wczoraj nocowałem w Caritas w Sulistrowiczkach – dawnym ośrodku Lebensborn. Jej celem była produkcja nadludzi rasy aryjskiej. Do naszych czasów dotrwał budynek, gdzie opiekowano się noworodkami spłodzonymi w tym ośrodku. Dzisiaj należy do Caritas Archidiecezji Wrocławskiej. Pokoiki rzeczywiście małe i co pierwsze mi na myśl przyszło, to że są to pokoiki jak w burdelu. Obsługa i kierownictwo wie o historii tego miejsca niewiele, są to ludzie, którzy są tam od kilku lat”.

***

Stefania Wróbel łapie się za głowę.

– Przecież to wszystko jakieś bzdury – mówi. Tylko skąd się wzięły?

Skąd biorą się te wszystkie opowieści o tajemnicach Ślęży?

Schreck pisze, że na Ślęży był 20 stycznia 1945 roku. W lutym do domu Stefanii Wróbel zapukała żandarmeria wojskowa z pytaniem: „Co wy tu jeszcze robicie?”. Mama Steffi zdążyła zabrać najważniejsze dokumenty, kawałek chleba i rodzina wyjechała do Jeleniowa koło Kudowy. Ojciec zgłosił się do wojska, do saperów, bo nie chciał iść do Volkssturmu. Niemcy rozstrzeliwali swoich. Pani Wróbel mówi, że pokaże mi łąkę w pobliżu, gdzie leżą mężczyźni, którzy nie chcieli walczyć.

– Ta łąka falowała tak po wojnie, wie pani, o co chodzi.

***

Wiem, płytko pogrzebane ciała „pracują” podczas procesu rozkładu.

– Front cały czas leżał między Rogowem a Sobótką. Jak idzie linia kolejowa. Ruscy z Rogowa strzelali w kierunku Sobótki i Ślęży. W Rogowie na wieży kościoła był ruski snajper, wykończył wielu ludzi. Było mnóstwo postrzelanych drzew. Weszli do Sobótki dopiero ósmego maja, a dziewiątego był koniec wojny. Im nie zależało na tej Ślęży, bo tu nie było żadnych obiektów. Oni się tutaj zatrzymali, żeby iść dalej na Berlin. Tu nie było nic, a ludzie szukali złota, którego nie było.

– A kiedy zaczęli szukać?

– Zaraz po wojnie, z takimi szpikulcami chodzili. A w latach siedemdziesiątych pracowałam w tartaku i tam był taki Czesiu, który ciągle mówił, że na Ślężę wjechał zestaw wagonów ze złotem z Wrocławia.

– A nic tam nie ma?

– Proszę pani, tam była taka jedna kopalnia w pobliżu leśniczówki, jeszcze wózki w sztolni stały i to wszystko.

Stefania Wróbel nie wie, że pod koniec wojny w Śląskich Zakładach Przeróbki Rud Magnezytu, w szybie Eva (był to obiekt o kryptonimie „Seehund”) produkowano elementy do ciągników artyleryjskich, a w kopani Else w Sobótce-Strzeblowie wały korbowe do samolotów.

***

[1] Królewiec.

[2] Brzeg.

[3] Placówka Służby Bezpieczeństwa Reichsführera SS w Opolu.

[4] Chodzi o lotnisko w Mirosławicach, których prawidłowa niemiecka nazwa brzmi Rosenborn.

[5] Wrocław.

[6] Sonderzug – pociąg specjalny.

[7] Fremdarbeiter – pracownik cudzoziemiec.

[8] Zobten Am Berge to Sobótka pod górą Ślężą, tutaj autor listu popełnił błąd, prawidłowo powinno być Zobten am Berge.

[9] Zobtenberg to Ślęża.

[10] Einsatzgruppen– grupy operacyjne hitlerowskiej policji bezpieczeństwa (Sipo) i służby bezpieczeństwa (SD) działające w czasie II wojny światowej, a organizowane przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA). Ich zadaniem była działalność na zapleczu, znane były z wyjątkowej brutalności i stosowania terroru.

[11] Zelt– namiot.

[12] Glassmine to mina przeciwpiechotna zbudowana w większości ze szklanych elementów. W latach 1944 i 1945 wyprodukowano ich 11 milionów.

[13] Spinnwebe– pajęczyna.

[14] Jest tu błąd. Chodzi prawdopodobnie o zbitkę dwóch słów –Sprengstoff (ładunek wybuchowy) i Minen (miny).

[15] Świdnica.

[16] Sonderführer(pol.dowódca specjalny) – stopień specjalistyczny w III Rzeszy (zarówno w Wehrmachcie, jak i w Schutzstaffel). Sonderführer nie miał przeszkolenia wojskowego na poziomie wymaganym dla oficera lub podoficera, jednak wyróżniał się kompetencjami niezbędnymi do przydziału etatowego np. w jednostkach medycznych czy propagandowych.

[17] Zagórze Śląskie.

[18] Nie wiadomo, o co chodzi, nie ma takiego stanowiska.

[19] Grodno.

[20] Prawdopodobnie chodzi o Gniechowice, których poprawna niemiecka nazwa brzmi Altenrode.

[21] Kąty Wrocławskie.

[22] Dzierżoniów.

[23] Wałbrzych Dziećmorowice.

[24] Hauptfinanzamt – Główny Urząd Skarbowy, takiego urzędu w III Rzeszy nie było.

[25] Tu jest pies pogrzebany.

Fragment książki: Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów, Joanna Lamparska.