Interesy z Gruzinami. W pomieszczeniach, gdzie miano produkować chaczapuri i chinkali, policjanci znaleźli 3 sztuki broni palnej, towar pochodzący z napadu na kierowcę tira. A także trochę sprzętu fotograficznego i złotych wyrobów, które później rozpoznano, jako pochodzące z włamań do mieszkań.
Prowadzenie biznesu gastronomicznego nigdy nie było łatwe, ale od czasu ograniczeń związanych z pandemią Covid-19 i późniejszych perturbacji stało się jeszcze trudniejsze. Janusz W., pomimo przeżycia 50 lat, z czego przez 30 trudnił się gastronomią w K., nie pamiętał, aby kiedykolwiek było tak wiele kłopotów. Najtrudniejsza była walka o klienta, czyli o zapewnienie zbytu, bo wyprodukować i to dobrej jakości towar potrafił z łatwością. Najgorsze czasy zaczęły się, kiedy tuż obok jego pierogarni pojawiły się aż dwa lokale z kebabami. Na dodatek usytuowane przy ulicy, a jego przybytek był, niestety, trochę w głębi.
Przez jakiś czas uważał, że stali klienci nieodmiennie przyjdą na pierogi do niego, a część sprzedaży i tak odbywała się z dostawą do domu, więc to nie powinno mieć znaczenia. Ale po kilku miesiącach zauważył spory spadek sprzedaży, właśnie tej bezpośredniej na miejscu. Po prostu przychodziło do niego coraz mniej ludzi. Nie składał od razu winy na kebabowe sąsiedztwo, pomyślał, że po prostu, ot są trudne czasy w gastronomii i tyle.
Interesy z Gruzinami
Jednak pewnego dnia, podjeżdżając do swojej pierogarni zauważył, że przechodnie omijają to miejsce, schodząc nawet chwilami na jezdnię. Najwyraźniej nie chcieli przechodzić zbyt blisko grupy przesiadujących przy stolikach obcokrajowców, chyba Turków czy Tunezyjczyków. Zwłaszcza kobiety były wyraźnie zaniepokojone przechodząc obok. Nikt ich nie zaczepiał, ale po prostu bały się młodych śniadych mężczyzn, bezczelnie obmacujących je wzrokiem. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji nie zachodziły do pierogarni.
Janusz w. zauważył, że mężczyźni ci siedzieli przy stolikach wystawionych przed lokalami z kebabem i niekoniecznie coś spożywali. Najczęściej oglądali coś w smartfonach lub przez nie rozmawiali. Niestety, wejście do jego pierogarni znajdowało się akurat pomiędzy tymi punktami sprzedaży kebabów. Coraz częściej krzesła i stoliki przesuwano na teren tego właśnie przejścia. Nie przypuszczał, aby robiono to celowo, ale był przekonany, że mocno to zniechęca i ogranicza wizyty klientów w pierogarni. Zwrócił na to uwagę pracownikom obu kebabów i zagroził wezwaniem straży miejskiej. Po jego interwencji grzecznie pokiwali głowami, odsunęli trochę stoliki i krzesła od przejścia, ale następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Jego ponowna interwencja spotkała się z bezradnym rozłożeniem rąk i wyjaśnieniem łamaną polszczyzną, że to klienci przesuwają te stoliki, aby przy nich usiąść. A pracownicy kebabów są zbyt zajęci, aby wychodzić na zewnątrz i pilnować stolików na chodniku. Kiedy mają wolną chwilę, to wychodzą i ustawiają je porządnie, ale tych wolnych chwil mają mało.
Interesy z Gruzinami
I rzeczywiście właściciel pierogarni mógł tylko z rosnącą zazdrością obserwować kolejki po kebaby. Życzyłby sobie takich po pierogi, ale z tym było coraz gorzej.
W maju 2022 roku, czyli w prawie 2 lata po pandemii Covid-19, Janusz W. stwierdził, że musi coś zmienić, bo z jego pierogarnią jeszcze nigdy nie było tak źle. Dochody od kilku miesięcy nie pokrywały kosztów, a jemu właśnie kończyły się pieniądze na dokładanie do interesu. Wielokrotnie bił się z myślami o zwolnieniu części z 12 zatrudnionych osób albo o przeniesieniu pierogarni w inne miejsce. I oba rozwiązania były trudne do zaakceptowania. Pracowników miał dobrych, zżytych z firmą od wielu lat, a lokal dość tani i tak przestronny, że mogłoby w nim pracować dwa razy tyle osób zwiększając produkcję nawet o 100 procent. Tylko ta sprzedaż, zwłaszcza na miejscu, beznadziejnie spadła od czasu, kiedy zamiast kwiaciarni i sklepu z odzieżą dziecięcą wprowadzili się Kurd i Syryjczyk ze swoimi kebabami.
Na próbę
W tej sytuacji Janusz W. przypomniał sobie, że w ostatnich latach przychodziły do niego różne osoby z propozycją wspólnego interesu w oparciu o jego lokal, który łatwo można byłoby podzielić na dwa niezależne. Za każdym razem odmawiał pewny, że skoro do tej pory sobie poradził bez żadnych wspólników to i nadal tak będzie. Jednak lato w 2022 roku okazało się tak trudne, że zaczął po cichu żałować, że odrzucał te propozycje. Kiedy w lipcu 2022 roku już przeglądał wizytówki osób, które kiedyś proponowały mu współpracę, do pierogarni przyszło małżeństwo obcokrajowców. Mówili trochę po polsku i przedstawili się, jako Zurab A. i Marina A. z Gruzji. Oboje mieli około 50 lat, spokojni, wzbudzali zaufanie. Zaproponowali współpracę. Oni zajmą część lokalu, gdzie będą robić swoje narodowe wyroby, takie jak chaczapuri, czy podobne do polskich pierogów – chinkali. Zapłacą za podnajem, a ich zdaniem współpraca powinna wszystkim przynieść korzyść. Polacy kupujący pierogi zobaczą ich wyroby, a ci, którzy przyjdą po gruzińskie przysmaki kupią też polskie pierogi.
Janusz W. szybko przeliczył wszystkie za i przeciw, i zgodził się na udostępnienie części lokalu, który dla niego i tak był za duży, przy obecnym poziomie sprzedaży. Podpisali umowę na próbę na pół roku z deklaracją przedłużenia, bo Gruzini nie mieli pewności jak to im wyjdzie.
Interesy z Gruzinami
Trochę chytrze, dopiero wtedy powiedział im o problemach z kebabiarzami. Zurab spokojnie pokiwał głową, powiedział, że zwrócił na to uwagę. Potem tak jakoś dziwnie stwierdził, że ma dużą rodzinę w Polsce. Janusz W.
nic z tego nie zrozumiał, ale był zadowolony, że podpisał umowę i przynajmniej przez 6 miesięcy jego biznes finansowo będzie się spinał.
Gruzini bardzo szybko zorganizowali się w nowym miejscu. Przy produkcji dań o dziwo pracowały nie tylko kobiety, ale także dwóch mężczyzn. Zurab i Marina pokazywali się na początku trochę, a potem już wcale. Choć początkowo sprzedaż gruzińskich wyrobów szła słabo, później szybko się rozkręciła. Okazało się, że właściciele biznesu współpracują z gruzińskimi restauracjami, do których wożą swoje produkty, gdy obsada restauracji nie nadąża z wyrobami, lub z założenia jest tylko podgrzewalnią.
Przy tej okazji Janusz W. też skorzystał i udało mu się rozpocząć w ten sposób sprzedaż polskich produktów. Potem, zeznając w komendzie, żona Janusza W. Krystyna opowiadała policjantom:
– Z początku było dobrze, choć trochę się niepokoiłam. Oni rozmawiali ze sobą tylko po gruzińsku i czasem miałam wrażenie, że się z nas wyśmiewają. No i cały czas do pracy przychodziły różne osoby, zmieniali się jak na karuzeli. A przecież są przepisy, sanepid wymaga badań itp., a tu o tym nie było nawet mowy. Jak im o tym mówiliśmy to odpowiadali, że to ich problem, a przecież przy jakiejś wpadce to sanepid zamknąłby całą firmę. W ogóle nie przejmowali się tym, co mówiłam i co więcej zaczęłam się ich bać. To jacyś tacy dziwni ludzie, każdy facet nosi przy sobie nóż i to takie jakieś zakrzywione bandyckie noże w pochwach przy pasku. Pytałam ich, po co im te noże, to odpowiadali, że do obrony.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 2/2025 (tekst Dariusza Gizaka pt. Interesy z Gruzianami. Cały numer do kupienia TUTAJ.