Jan i Władysław Lorantowie – szajka przestępcza

Na ich celowniku byli przede wszystkim najbogatsi, dobrze sytuowani mieszkańcy miasta. Bandyci wydawali się świetnie zorganizowani. Ktoś mógłby powiedzieć, że mieli fach w ręku… Działali według stałego schematu – z pewnością siebie i rewolwerem w dłoni, zasłonięci maską na twarzy, wkraczali do lokalu, terroryzując załogę. Ci, którzy stanęli im na drodze, tracili życie. Oni sami nie pozostawili po sobie żadnych śladów, genialnie maskując swoje miejsce pobytu. Liczne policyjne obławy na terenie całego powiatu kaliskiego, nie przynosiły żadnych rezultatów. Wraz z kolejnymi miesiącami, lista krwawych rabunków w Kaliszu i okolicach niebezpiecznie się wydłużała.

Pierwszym celem zuchwałej szajki był sklep Marszlowej przy ulicy Stawiszyńskiej. Do napadu doszło w grudniu 1931 roku. W godzinach wieczornych, do sklepu wtargnęło trzech bandytów. Sterroryzowali właścicielkę trzymanymi w dłoni rewolwerami. Ta, zachowując jednak zimną krew, zdołała wszcząć alarm. Oszołomieni takim rozwojem wydarzeń przestępcy, bez namysłu strzelili do kobiety, raniąc ją w ramię. Uciekli. Bez śladu. W mieście zapanował chwilowy spokój. Chwilowy, bo już dwa miesiące później, Kalisz obiegła wieść o krwawym napadzie na policjanta.

W nocy z 15 na 16 lutego posterunkowy Łuczyński robił obchód swojego rewiru. Około godziny 5 nad ranem jego drogi przecięły się z dwójką podejrzanych osobników, których postanowił wylegitymować. Zbliżając się do nich, usłyszał:

– Oto mój dokument.

Zamiast niego, bandyta wyjął jednak rewolwer i oddał serię strzałów.  Posterunkowy resztką sił zdołał zaalarmować okolicę, po czym stracił przytomność. Jak się później okazało, ofiara nie była jednak przypadkowa. Jakiś czas wcześniej posterunkowy Łuczyński zatrzymał jednego z bandytów i zabrał go do komisariatu, gdzie z innymi policjantami miał dopuścić się pobicia. Wołanie o pomoc mundurowego nie zatrzymało jednak przestępców. Uciekając z miejsca – dla pewności – oddali jeszcze jeden strzał z bardzo bliskiej odległości. Ten nie był jednak śmiertelny, a funkcjonariusz Łuczyński cudem ocalił życie. Sprawców brutalnego napadu nie odnaleziono.

Zbrodniarze na języki wszystkich wrócili, gdy na początku kwietnia 1932 roku przypisano im także napad na sklep Chilla Topcza przy ulicy Nowej 19. Bandyci nadal działali według ustalonego planu – każdy napad charakteryzowała wyjątkowa zuchwałość i pewność siebie. Każdy dokonywany był z bronią w ręku i zamaskowaną twarzą. Jednak i teraz zbrodniczej szajki nie udało się schwytać. To utwierdziło tylko bandytów w pewności, że są nie do złapania. Nie do zatrzymania. Działali więc dalej, obrabiając kolejne sklepy w mieście i okolicach. Kiedy niedługo potem Kaliszem wstrząsnął bestialski napad na plebanię, podczas którego zabito księdza, po raz kolejny zarządzono liczne obławy. Aresztowano dziesiątki podejrzanych. Wśród nich nie było jednak tych, którzy rzeczywiście powinni znaleźć się za kratami. Banda nie osiadła jednak na laurach i nie zaprzestała swojej działalności. Już wkrótce ich ofiarami padły kolejne osoby.

Jan i Władysław Lorantowie – szajka przestępcza. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 4/2024 (tekst Anny Rychkewicz pt. “Winien jestem, o Jezu!”. Cały numer do kupienia TUTAJ.