Jerzy Gadaj: zagadkowe zabójstwo kolejarza

Jerzy Gadaj od lat mieszkał samotnie przy ulicy Tetmajera w Rydułtowach. Dom otrzymał w spadku po rodzicach. 53-letni mężczyzna był typem samotnika. Nie utrzymywał bliższych kontaktów z innymi osobami, poza jednym wyjątkiem. Regularnie odwiedzała go jego siostra. Zamordowano go w 2004 roku. Wprawdzie sprawę kilkukrotnie przedstawiano w mediach, to jednak do tej pory zabójca/zabójcy pozostają na wolności.

Jerzy mieszkał sam, nie utrzymywał zażyłych kontaktów z sąsiadami, ani nie miał przyjaciół. Sporadycznie odwiedzała go tylko siostra. Jerzy codziennie robił to samo, wstawał, szedł dwadzieścia minut na dworzec kolejowy w Rydułtowach, pociągiem dostawał się do Rybnika, tam zaczynał pracę.

Po skończonej zmianie wracał pociągiem do rodzimego miasta i szedł prosto do górniczego baru “U Hajera” na kilka piw. W pracy zawsze był trzeźwy, a koledzy i przełożeni mieli o nim dobre zdanie. Był człowiekiem, na którym można było polegać. Przy czym pozostawał skryty i odsunięty od reszty załogi, co nikomu szczególnie nie przeszkadzało. Samotność i rutyna były dla niego czymś normalnym.

Jerzy Gadaj: wzorowy maszynista

 Mężczyzna był maszynistą w PKP Cargo. Miał opinię dobrego i solidnego pracownika. Codziennie dojeżdżał do Rybnika, gdzie zaczynał pracę, tam też ją kończył. Potem wracał już jako pasażer pociągiem do Rydułtów i zaczepiał o swój ulubiony bar piwny „U Hajera”, który znajdował się niedaleko stacji. Tu miał kilku kumpli od kufelka. Nikogo jednak nie zapraszał do domu, sam też nigdzie nie bywał.

Choć wizyta w barze była obowiązkowym przystankiem po pracy, Gadaj zawsze stawiał się w niej trzeźwy. Wypijał kilka piw i szedł w stronę domu. Jeśli następnego dnia szedł na wieczorną zmianę, w barze siedział nieco dłużej. W pracy zawsze był trzeźwy, a koledzy i przełożeni mieli o nim dobre zdanie. Był człowiekiem, na którym można było polegać

Zwyczajny dzień

10 listopada 2004 roku pracował od rana. Do pracy w Rybniku pojechał jak zwykle pociągiem. Tego dnia jeździł elektrowozem po całym Śląsku. O 17:02 wrócił pociągiem do Rydułtów i swoje krok skierował prosto do baru. Tam spotkał się z dwoma kolegami.  

Wypił kilka kufli piwa, coś przegryzł. Około 19:30 opuścił bar. Koledzy Jerzego, zeznali potem, że maszynista wypił trochę za dużo i miał problemy z chodzeniem. Pozostało mu przemierzyć półtora kilometra dzielące go od domu. Nigdy tam nie dotarł.

Jak zeznali potem na policji współbiesiadnicy, Gadaj już się zataczał. Znaleziono również dwóch świadków, którzy pili niedaleko baru w „U Hajera” i widzieli pracownika PKP oddalającego się od baru. Jerzy Gadaj do domu miał zaledwie 500 metrów.

Do domu szedł zawsze tą samą trasą. Kryminalnym nie udało się do tej pory ustalić, dlaczego mężczyzna zboczył z doskonale znanej sobie trasy i co robił do godziny 24.00. Przez te 3,5 godziny był widziany tylko przez jednego mężczyznę, który potem zeznał, że widział Gadaja leżącego na ścieżce w połowie jego drogi do domu. Z uwagi na późną porę i panujące ciemności, świadek nie zauważył, że maszynista miał obrażenia i był zakrwawiony.

Znaki zapytania

Przechodzień uznał, że na ścieżce leży pijak, któremu nie trzeba pomagać.

– Skoro leży, to wstanie – pomyślał. Nie wezwał policji, ani pogotowia. Jak się później okazało, najprawdopodobniej Jerzy Gadaj jeszcze wówczas żył i można go było uratować.

Gdy mężczyzna leżał na ścieżce, nie było koło niego jego torby-jamnika, z którą zawsze wyruszał do pracy. Miał w niej zazwyczaj elektryczną maszynkę do podgrzewania wody, termos i ubranie robocze.

 Znaleziono przy nim za to jego portfel, w którym było 80 złotych. Przy mężczyźnie leżał również zakrwawiony telefon komórkowy, świadczący o tym, że przed śmiercią mężczyzna próbował telefonować i wzywać pomoc. Nie ustalono jednak, dlaczego ofierze nie udało się z nikim połączyć.

Górnik znalazł zwłoki

Po kolejnych sześciu godzinach, ścieżką, na której leżał maszynista, na poranną zmianę szedł górnik. To on znalazł Gadaja i powiadomił policję. Na miejsce wezwano pogotowie, jednak maszyniście nie można było już pomóc. Lekarz stwierdził zgon.

Obecny na miejscu prokurator zarządził sekcję zwłok. To rutynowe działanie przy tego rodzaju zdarzeniach. Ta wykazała, że mężczyzna posiadał pięć ran głowy. Były zadane tępym narzędziem. Do dziś nie ustalono jakim. Sekcja wykazała, że zgon nastąpił pomiędzy godziną pierwszą a drugą w nocy.

Jerzy Gadaj: co się zdarzyło?

Policjanci przyjęli trzy możliwe scenariusze. Pierwsza to ta, że zabójstwa mogli dokonać ludzie z jego otoczenia, z którymi pił w barze.

 Druga wersja zdarzeń zakładała, że mordu mogli dokonać tzw. węglarze, czyli osoby dokonujący usypów węgla na pobliskich torach. Jerzy Gadaj miał z nimi na pieńku wykonując zawód maszynisty. Często wiózł węgiel, który tamci próbowali ukraść.

Trzecia, zdaniem policji najbardziej prawdopodobna, to ta, zakładająca, że zabójstwa mogła dokonać grupa młodych mężczyzn. Już wcześniej była widziana w okolicach ulicy Tetmajera, gdzie zaczepiała przechodniów. Być może zawiany Jerzy Gadaj zwrócił ich uwagę, jako łatwy przeciwnik. Może liczyli, że w torbie jest coś cennego.

Jeśli to oni byli sprawcami śmierci kolejarza to można zadać kolejne pytanie. Dlaczego jednak nie wzięli portfela ani komórki? Pytań w tej zbrodni jest więcej. Policjanci nie mają wątpliwości, że po wyjściu z baru mężczyzna musiał jeszcze z kimś spożywać alkohol. Do dziś nie udało się ustalić kto to był. Być może to kluczowa dla sprawy osoba.

Od tamtych zdarzeń minęło 18 lat. Sprawa jest nierozwiązana. Może ktoś coś kojarzy, może coś wie. Każdy – nawet niepozorny szczegół – może pomóc w jej rozwikłaniu.

Źródło: nowiny.pl, wykop.pl, angora.pl

Fot. materiały policyjne