John Louis Evans, który na swoim koncie zgromadził między innymi kilkadziesiąt rabunków, kilka porwań, wymuszenia i zabójstwo. Przed sądem nie wyraził skruchy, a osobom, które zasiadły na ławie przysięgłych, zagroził śmiercią. Jednak to on sam usłyszał wyrok śmierci.
Egzekucję zaplanowano na 22 kwietnia 1983 roku. Evans zasiadł na tym samym krześle elektrycznym, które ze względu na zawieszenie orzekania i wykonywania kary śmierci, nie było używane od 1965 roku. Po pierwszej dawce prądu, z elektrody przyczepionej do nogi skazanego zaczęły lecieć iskry i pojawiły się płomienie. Po chwili zaczęło płonąć także jego ubranie. Lekarze orzekli wówczas, że Evans wciąż żyje. Konieczna była kolejna dawka prądu, po której spod maski zakrywającej twarz Evansa buchnął ogień. Świadkowie egzekucji wstrząśnięci takim obrazem i swędem palonego ciała, zaczęli mdleć. Lekarze jednak oświadczyli, że serce Evansa nadal bije. Dopiero trzecia wiązka prądu zwieńczyła wyrok śmierci, którego wykonanie trwało ponad 20 minut.
Chcesz poznać inne spartaczone egzekucje sięgnij po Detektywa nr 5/2021 (tekst Anny Rychlewicz pt. Spartaczone egzekucje). Do kupienia TUTAJ.