Kara śmierci zamieniona na 25 lat więzienia

Kara śmierci zamieniona na 25 lat więzienia. Rodzicom Michała nie podobało się, że syn zamiast ustatkować się zajmuje się podbojami miłosnymi, spotyka się z kolejnymi narzeczonymi. Staje się bawidamkiem, a nie odpowiedzialnym mężczyzną. Najnowsza sympatia nie przypadła im do gustu. Nie rozumieli takiego pośpiechu. Otwarcie mówili, że nie takiej synowej oczekiwali i na żaden ślub i na wesele się nie wybierają.

Sprawnie przeskoczył przez tory kolejowe, i gdy znalazł się na poboczu szosy, nadjechał żuk wiozący robotników po pierwszej zmianie do Skierniewic. Michał nie zdążył machnąć ręką, a samochód zatrzymał się tuż przy nim.

– Idź do chłopaków na pakę, miejsce się znajdzie – zadecydował kierowca. – Tylko za mocno się nie rozkręcajcie, bo mam zaraz jechać po wyroby na święta.

– Dzięki. Nie jestem rozrywkowy, dobrze będzie. Zresztą mam inne sprawy… – nie dokończył, bo jego rozmówca włączył silnik i gotowy był do dalszej jazdy.

Pogadał z chłopakami, wspomniał nawet o swoim ślubie. Usłyszał parę kawałów o teściowej, pośmiał się z nimi i razem ze wszystkimi, nieopodal przystanku autobusowego odsuwając plandekę, zeskoczył na ziemię. Pomachał kierowcy i dziarsko ruszył przed siebie.

Kara śmierci zamieniona na 25 lat więzienia

Narzeczona poczęstowała go herbatą, zjadł dwie kanapki i z przyszłym teściem wyruszył w miasto, po drodze zabrał swoich dwóch kumpli.

Kelnerowi w „Ratuszowej” oznajmił, że to jego ostatnie dni wolności i właśnie dzisiaj żegna kawalerski stan. Kelner parę razy biegał do nich z tacą zapełnioną kieliszkami z najdroższą wódką.

Jak przystało na pana młodego, zapłacił za rachunek, a następnego dnia wybrał się z Elą na zakupy do Warszawy. Obrączki kosztowały 2 tys. zł, biała koszula 550 zł, buty kozaczki prawie tysiąc i czarny garnitur 1840 zł.

W monopolowym zamówił 10 litrów spirytusu, po 280 zł za litr, który później mieszał z przegotowaną wodą oraz sokiem wiśniowym i przelewał do pustych butelek. Pożyczone od teścia 500 zł przekazał wcześniej jako zaliczkę kierownikowi orkiestry. Wędliny, ciasto, dania gorące były po stronie rodziców narzeczonej. Wszystko było zaplanowane. Mógł się szykować do jednego z najważniejszych dni w życiu.

Zabiły kościelne dzwony

Drugiego kwietnia, w niedzielne przedpołudnie, kończącego się 13 tygodnia 1972 roku, wziął ślub cywilny, a następnego dnia, w wielkanocny poniedziałek, ksiądz pokropił młodą parę i wszystkich weselników święconą wodą. Kościelne dzwony biły na nową drogę życia, wikariusz mówił, że na niej mogą spotkać światła i mroki, jak i szczęście jasne bądź czarny smutek.

W chwili gdy ustawiła się kolejka do składania życzeń młodożeńcom, w kościele po drugiej stronie miasta, wynoszono trumnę z ciałem wieloletniej naczelniczki Urzędu Pocztowo-Telekomunikacyjnego w pobliskim Bełchowie, 52-letniej Jadwigi K. Sam proboszcz żegnał parafiankę, wspominał, że przez 26 lat służyła mieszkańcom, ciesząc się ich szacunkiem, zaufaniem swoich przełożonych i podwładnych. Uhonorowano ją pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Pogrzeb bestialsko zamordowanej pracownicy poczty zgromadził kilka tysięcy ludzi manifestujących swój żal. Oburzenie oraz potępienie ohydnej zbrodni dokonanej na znanej i szanowanej kobiecie. Ktoś przywołał, że w Wielki Czwartek, w dniu pojednania z grzesznikami, gdy na uroczystej mszy Wieczerzy Pańskiej, biły wszystkie dzwony, to w tej samej chwili lekarz zajmujący się ranną kobietą oznajmił:

– Pani Jadwiga odeszła od nas, nie potrafiliśmy jej uratować. Obrażenia głowy okazały się śmiertelne.

– Jak to się stało? – dopytywali się żałobnicy. – Taka porządna kobieta. Komu zależało na jej śmierci?

– Jak to komu? Była sama w budynku. Bandyta zamroczył ją, zabrał pieniądze i uciekł. Ot i wszystko.

Listonosz Gajda, kiedy wrócił z rejonu, punktualnie o godzinie 14.30, znalazł naczelniczkę, leżącą obok biurka. Całą głowę miała we krwi, zresztą krew była wszędzie. Nie dotykając mebli, kontuaru zawiadomił telefonicznie pogotowie ratunkowe i dyżurnego komendy.

Bandyta nie okazał litości

Przybyły lekarz usiłował ją ratować, założył opatrunki i na sygnale odjechali do Łowicza. O godzinie 16 ranna kobieta była już w szpitalu i mimo wysiłków lekarzy, pielęgniarek, o godzinie 20.05 zmarła. Ani na moment nie odzyskała przytomności. Nie podała, rzecz jasna, kto na nią napadł.

– Czaszkę miała strasznie pogruchotaną od uderzeń jakimś twardym przedmiotem – rozpowiadał jeden z bardziej wtajemniczonych żałobników. – Ponoć lekarz, gdy wysiadł z karetki i spojrzał na nią, machnął ręką, wiedział, że nie przeżyje. Bandyta nie okazał jej odrobiny litości.

– A mało takich chodzi po ziemi? Cóż to dla nich zamordować człowieka, wsadzić nóż w serce albo uderzyć kamieniem w głowę.

– Teraz, najważniejsze czy drania złapią i wsadzą do  więźnia. Tam jest miejsce tego bydlaka.

Sekcja zwłok wykazała wielokrotne złamanie podstawy czaszki spowodowane uderzeniem tępym narzędziem. A charakterystyczne obrzeża ran przemawiały za użyciem młotka, klucza francuskiego lub czegoś podobnego.

Podczas oględzin pomieszczeń i pobliskiego terenu nie natrafiono na narzędzie, którym posłużył się sprawca.

Kara śmierci zamieniona na 25 lat więzienia. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 3/2023 (tekst Jerzego Kirzyńskiego pt. Dzwony biły ofierze i zabójcy…). Cały numer do kupienia TUTAJ.