Karol Kot: sympatyczny „wampir z Krakowa”

Karol Kot nie wyglądał na swój wiek. Mając niespełna dwadzieścia lat, nadal przypominał aniołka o nieco zbyt pucułowatej twarzy. Za subtelnym wyglądem skrywał się jednak zwyrodniały, sadystyczny przestępca. Na swoim sumieniu miał dwa morderstwa i przynajmniej dziesięć prób zabójstw, a także cztery podpalenia. Mordował, gdyż jak wyznał przed sądem, lubił „pić ludzką krew”.

Choć milicja działała w tej sprawie niezwykle opieszale, latem 1966 roku aresztowano w końcu seryjnego mordercę Karola Kota. Chłopak dopiero co zdążył zdać maturę. „Wampir z Krakowa”, który przez blisko dwa lata terroryzował rodzinne miasto, został skazany na karę śmierci. W ostatnim wywiadzie wyznał, że żałuję jedynie tego, iż tak wielu jego ofiarom udało się przeżyć…

„W mieście wybucha panika. Liczba ofiar nożownika rośnie do kilku. Na milicję zgłaszają się przerażone kobiety, które twierdzą, że w ostatnich dniach ktoś im groził. Wiele w desperacji próbuje się zabezpieczyć. Pod płaszcze zakładają zawieszone na sznurku pokrywki od garnków, które mają osłaniać plecy” – pisze w książce „M jak morderca. Karol Kot – wampir z Krakowa” Przemysław Semczuk.

W tym opisie nie ma żadnej przesady. Rzeczywiście jesienią 1964 roku w Krakowie nieznany sprawca zaczyna napadać na kobiety. Atakuje je od tyłu, z zaskoczenia, wbija ostrze noża i ucieka.

Karol Kot urodził się 18 grudnia 1946 roku w Krakowie, z którym związany był przez całe życie. Również tam dokonywał swoich brutalnych napaści. Pierwszą próbę podjął jako niespełna osiemnastolatek.

21 września 1964 roku zaatakował kobietę, którą dźgnął nożem w kościele. Gdy ta klękała do modlitwy, wbił nóż w jej plecy, jednak udało się jej przetrwać atak. Nieudaną próbę podjął również dwa dni później, kiedy zaatakował inną kobietę. W tym przypadku cios także powędrował w plecy ofiary, kiedy ta wchodziła po schodach do mieszkania. Obie poinformowały policję o młodym napastniku.

Potem napadał na kolejne kobiety, a następnie na dzieci. To właśnie zabójstwo 11-letniego chłopca (13 lutego 1966 roku), który wyszedł z domu pozjeżdżać na sankach, a potem próba zabójstwa 7-letniej dziewczynki, sprawiły, że Karol Kota został wreszcie zatrzymany.

„Wampir z Krakowa” był tak bezczelny w swoich poczynaniach, że o wszystkim opowiadał koleżance – Danucie. Ta postanowiła jednak zawiadomić policję. Mężczyzna został aresztowany 1 czerwca 1966 roku, dzień po swojej maturze.

Celowo pozwolono mu podejść do egzaminu dojrzałość, by udowodnić jego poczytalność i by nie stała się ona W jego domu znaleziono łącznie szesnaście różnego rodzaju noży oraz inną broń. 6 lipca został zidentyfikowany przez swoją pierwszą niedoszłą ofiarę. Do wszystkiego otwarcie się przyznał i opisał swoje ataki.

Biegli powołani w tej sprawie stwierdzili, że Kot od młodości wykazywał dziwne skłonności. Stwierdzili też, że jest całkowicie zdrowy na umyśle, co miało być ważne w kontekście rozprawy sądowej jego linią obrony na procesie.

Poza atakami nożem, Karol Kot podejmował się również prób otrucia innych przypadkowych osób. W tym celu kupił arszenik i w jednym z barów przy krakowskich Błoniach zalał butelkę octu trucizną. Podobnie postępował na ulicach, zostawiając zatrute arszenikiem butelki z piwem lub napojem gazowanym. Nikt nigdy jednak po nie nie sięgał.

Poza wymienionymi przypadkami, w międzyczasie dokonał również czterech innych prób morderstw czy otruć, m.in. swojego kolei, a także nieudanych prób podpalenia ofiar.

Na pierwszy rzut oka był to uprzejmy i grzeczny młody mężczyzna. Nauczyciele nie mieli do niego żadnych zastrzeżeń. Po maturze planował wstąpić do szkoły oficerskiej, a od 1965 roku był nawet członkiem ORMO. Interesował się strzelaniem. Fascynowały go także noże, miał ich niezłą kolekcję. Koledzy jednak opowiadali o jego niezdrowych fascynacjach.

„Oficerowie znajdują szesnaście noży. Nie tych używanych w kuchni. Bagnety, sztylety, myśliwski kordelas, noże rybackie, monterskie, blokadowe, a nawet jeden sprężynowiec. Część z nich jest ukryta na kuchennym kredensie. Dokładnie przeszukują pokój, w którym Karol spędza najwięcej czasu. Wśród szkolnych podręczników znajdują Mały atlas anatomiczny profesora Witolda Sylwanowicza, z wyraźnymi śladami przebicia nożem. Na stronie z rysunkiem układu krwionośnego zaznaczono tętnice. Jest też kilka innych rysunków, wskazujących najważniejsze organy – serce, wątrobę, nerki. Większość zeszytów zdobią rysunki noży. Jeden z nich, ze skrzydełkami, ma nawet swoją nazwę: Likwidator” – pisze w swojej książce Semczuk.

Oskarżono go o zabójstwo 2 osób (77-letniej Marii Plichty oraz 11-letniego Leszka Całka), 10 prób zabójstwa oraz 4 podpalenia. Karol Kot przyznał się do zarzuconych mu czynów. Podczas wizji lokalnej, która stanowiła dla spektakl, z teatralnymi gestami pokazywał, jak dopuszczał się zbrodni. Uśmiechał się przy tym szeroko, jakby wspominanie tego co zrobił sprawiało mu szczerą radość. To było przerażające.

Pomysł zaatakowania człowieka przyszedł mu do głowy już w 1960 roku, jednak zrealizował go dopiero 4 lata później.

Zdaniem biegłych Karo Kot był poczytalny i działał w pełni świadomie. Chociaż dzisiaj niektórzy twierdzą, że cierpiał na chorobę psychiczną. Jego proces toczył się w tej samej sali, gdzie sądzono Ritę Gorgonową i Władysława Mazurkiewicza. Wyrok zapadł 14 lipca 1967 roku. Kara śmierci. Sąd drugiej instancji zmienił ją na dożywocie, jednak w wyniku wniesienia rewizji nadzwyczajnej, ponownie zapadł wyrok kary śmierci. Egzekucję przez powieszenie wykonano 16 maja 1968 roku.

Psychopatyczny morderca nie żałował swoich czynów.

„Przyjemność, jaką poczułem, gdy nóż rozłupywał mięso… Nie da się opisać tego uczucia. To przeżycie jest warte szubienicy” – miał powiedzieć.

W momencie uzasadniania wyroku sędzia oznajmił, że „czyny jakie oskarżony popełnił, wykazują, że jest groźniejszy od dzikiej bestii, bo obdarzony rozumem”. Proces, w wyniku którego Karol Kot stał się mordercą, rozpoczął się w dzieciństwie, gdyż już wtedy chłopiec interesował się nożami. Zbierał ich różne rodzaje i ćwiczył, m.in. uderzając pomiędzy rozłożonymi palcami dłoni.

„Doszedłem do takiej wprawy, że przebijałem na wylot trzycentymetrową deskę. Dla mnie nóż był żywym tworem, lubiłem jego mowę, cieszyłem się jego dziełem, równo uciętą połacią mięsa, przebitą deską. Nóż to byłem ja” – wyjawił podczas rozmowy, którą przeprowadził z nim prof. Bogusław Sygit, profesor nauk prawnych z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy, autor książki „Kto zabija człowieka”.

W dokumencie „Polscy. Seryjni” siostra Kota mówiła, że rodzice po zatrzymaniu Karola rozmawiali o tym, analizowali i obwiniali się nawzajem za to, co się stało.

– Sprawa Karola była już wyjaśniona, że to on jest „wampirem Krakowa”. Wchodzę do bramy, nagle pojawia się mężczyzna. Złapał mnie za gardło, rzucił o ścianę i zaczął mnie dusić. Ja widziałam tego napastnika, widziałam jego oczy. Nie byłam w stanie wydać z siebie głosu. Zostały mi jego oczy i moje oczy. Może mi się udało przekazać: „Dlaczego, ty chcesz mnie zabić? Za co?”. Przychodzi moment, gdy odpuścił, puszcza te ręce. Popatrzył się na mnie i uciekł. Dopiero później, nie od razu, potem się upewniłam, jak byłam większa, że to był ojciec synka, którego mój brat zamordował na Kopcu Kościuszki – opowiada w dokumencie „Polscy. Seryjni” siostra Kota.

Źródło: magazyn detektyw, gazeta.pl, dziennik.pl, wp.pl

Fot. wikipedia.pl