Kasia Mateja: Kto ukradł niemowlę ze szpitala?

Kasia Mateja zaginęła w bardzo dramatycznych okolicznych okolicznościach. Właśnie mija 36 lat od tragicznej nocy, kiedy kilkumiesięczna dziewczynka zniknęła ze szpitala w Kartuzach. Oprócz rodziny nikt nie ma nadziei, że uda się wyjaśnić jej los.

 To jedna z bardziej dramatycznych historii w polskich kronikach kryminalnych. Maleńka Kasia Mateja wychowywała się w Kiełpinie, niewielkiej miejscowości na Kaszubach. Była ślicznym, pogodnym, zawsze uśmiechniętym dzieckiem.

Pod koniec stycznia 1986 roku, 7-miesięczne maleństwo trafiło na oddział pediatryczny szpitala w Kartuzach z powodu wysypki i utrzymującej się przez kilka dni wysokiej gorączki. Wstępne rozpoznanie brzmiało: zapalenie gardła i płuc na tle alergicznym.

Kasia Mateja: porwanie

Dramat rozegrał się w nocy z 27 na 28 stycznia 1986 roku, kiedy ktoś porwał maleństwo ze szpitala. Porywacz najpierw usiłował wejść przez zakratowane okno na parterze na salę numer 10, w której leżała Kasia. Wybił szybę kamieniem, ale nie udało mu się sforsować zabezpieczeń.

Ponowił próbę, wchodząc głównym wejściem. Portier spał, pielęgniarki też były w objęciach Morfeusza. Schował Kasię do torby i uciekł. Został po nim tylko ślad buta na śniegu – rozmiar 40.

W chwili porwania Kasia miała znamię wielkości dwudziestogroszówki na prawej piersi, ciemny ślad na lewym udzie oraz wgłębienie na lewym płatku ucha.

Dramatyczne wspomnienia

– Przeżywaliśmy horror, a milicja podejrzewała nas. Zamiast szukać, obstawić granice, robiono rewizje u nas. Brano próbki, badano nawet popiół. Wyobraża pani to sobie? To mąż stał się głównym podejrzanym. Wie pani, że osiwiał w ciągu tygodnia? Podejrzewano nas o wszystko: że porwaliśmy, zabiliśmy, sprzedaliśmy dziecko za granicę. Poddano nas badaniu prawdomówności na wykrywaczu kłamstw. To był horror! Nie wiem, nie pamiętam, jak daliśmy radę, skąd mieliśmy siły, by przez to przejść. Wypytywano nas, maglowano, a tymczasem ktoś, kto ukradł naszą córeczkę, zdążył wywieźć ją daleko stąd. Nie dopuszczam myśli, że zrobił jej krzywdę. Wróżka powiedziała mi kiedyś, że wieczorową porą do naszych drzwi zastuka policjant i przyniesie dobrą nowinę, że Kasia się odnalazła. Minęło tyle lat, a ja wciąż czekam na ten wieczór – wspominała w 2011 roku w rozmowie z reporterką „Gazety Kartuskiej” mama zaginionej dziewczynki.

Kasia Mateja: kulisy śledztwa

W rozwiązanie sprawy zaangażowano bardzo duże siły i środki. Sprawdzono rodziny pielęgniarek, rodzinę Kasi, cały personel szpitala, osoby zwolnione z pracy, które kradnąc dziewczynkę, chciałyby zemścić się na byłym pracodawcy. Sprawdzono też osoby notowane za uprowadzenia dzieci na różnym tle.

– Braliśmy wtedy pod uwagę kilka wersji, ale również wersję o dopuszczeniu się wobec dziecka błędu medycznego przez kogoś z personelu. W takim wypadku mogło nastąpić pozbycie się ciała. Pamiętam, że właśnie w tym celu badane były próbki popiołu z pieca w kotłowni, ale bez rezultatu – opowiadał przed kilku laty jeden z pomorskich dochodzeniowców. Pozbycie się ciała to mogło być również utopienie go w jeziorze, do którego poprowadził nas policyjny pies – opowiadali o kulisach śledztwa milicjanci

Równie zagadkowe są motywy działania porywacza. Może dziewczynkę porwano, by sprzedać ją za granicę, może – nielegalnie – adoptowała ją rodzina, która np. nie mogła mieć dzieci.

Milicja na tropie

Nikt nie słyszał, kiedy sprawca wszedł na oddział. Milicja ustaliła, że mógł on przebywać na oddziale około 40 sekund. Dziecko najprawdopodobniej schował w torbę. Uciekł tą samą drogą. Na śniegu milicja znalazła ślad obuwia o rozmiarze 40-41. Poszukiwania prowadzono z udziałem wyszkolonego psa, ten podjął trop, ale zgubił go przy szpitalnym ogrodzeniu niedaleko jeziora Klasztornego.

Na początkowym etapie śledztwa milicjanci brali pod uwagę kilka hipotez. Przypuszczano, że pracownicy szpitala mogli dopuścić się błędu w sztuce i na przykład podać Kasi nieodpowiednie leki, skutkujące jej zgonem. Wówczas staraliby się oni ukryć ciało, pozbyć się go. Wersja ta nie potwierdziła się.

Do uprowadzenia dziecka przyznał się także chory psychicznie syn jednej z pielęgniarek, pracujących w kartuskim szpitalu. Wedle jego relacji, miał on uprowadzić dziewczynkę, wywieźć do lasu i tam zakopać, wcześniej ją gwałcąc. Przekopane zostało miejsce, które wskazał, ale nie znaleziono tam zwłok zaginionej Kasi.

Kasia Mateja: bardzo trudna sprawa

W programie 997, emitowanym w 1987 roku, kierujący śledztwem mjr Stanisław Ćwiek z Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku  poinformował, że ostatecznie najprawdopodobniejszą była jedna hipoteza.

– Na początku zakładaliśmy, ze motywów może być kilka, Ale dziś po autentycznej, zrobionej wielkiej robocie, okazuje się, że najbardziej prawdopodobny i jedyny to motyw uprowadzenia ze względu na chęć posiadania dziecka – mówił kierujący śledztwem Ćwiek.

Milicja sprawdziła rodziny, którym niedawno zmarło dziecko. Przepytała też osoby wcześniej karane za uprowadzenia noworodków.

 Mimo setek komunikatów przekazywanych w mediach za pośrednictwem prasy, radia i telewizji Kasi nie odnaleziono. Nie pomogło nagłośnienie sprawy w telewizji i prasie. Mimo znaków szczególnych, jakie posiadało dziecko: znamię w kształcie wisienki i dziurka w uszku, nikt nie zareagował, nie odpowiedział na apele…

Jeżeli Kasia żyje, ma dziś 36 lat.  Być może wychowała się szczęśliwie w rodzinie, która sama nie mogła mieć dzieci, a tym samym nie ma pojęcia o swojej przeszłości…

Joanna Walewska

Fot. Pixabay.com