Kazimiera Zaremba, mieszkanka Bełchatowa, bardzo chciała pojechać na pielgrzymkę do Wilna. Marzenia udało się zrealizować! Co z tego, skoro zaginęła w stolicy Litwy! I nie wiadomo, gdzie jest. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jakby zapadła się pod ziemię. Przepadła niczym kamień w wodę. Wody w usta nabierają natomiast wszyscy ci, którzy z feralną pielgrzymką mieli cokolwiek wspólnego.
Pierwsze tropy w sprawie pojawiły się bardzo szybko. Kamery miejskiego monitoringu zarejestrowały, że w sobotnie popołudnie, zaledwie godzinę po czasie zbiórki, pani Kazimiera Zaremba była na parkingu, gdzie wcześniej zatrzymał się jej autobus. Nieco zdezorientowana chodziła wśród samochodów i szarpała za klamki. Chciała dostać się do szarego auta – takiego, jakim jeździł jej wnuczek. Można więc przypuszczać, że gdyby grupa zaczekała na miejscu zbiórki dłużej, spotkałaby panią Kazimierę. Gdyby ludzie bardziej zaangażowali się w poszukiwania, obeszli okolicę kościoła – mogliby odnaleźć kobietę, by bezpiecznie wróciła do domu.
Kazimiera Zaremba: urodziła się w 1933 roku
Bełchatów, miasto położone w województwie łódzkim, około 50 km na południe od Łodzi. Jeden z najważniejszych ośrodków przemysłowych w regionie. Kojarzony przede wszystkim z największą w Polsce dziurą w ziemi i Kopalnią Węgla Brunatnego Bełchatów. To tutaj, w Bełchatowie, w 1933 roku na świat przychodzi Kazimiera Zaremba.
Po ukończeniu szkoły podejmuje pracę jako tkaczka w bełchatowskich Zakładach Przemysłu Bawełnianego, tak zwanej „Bawełniance”, która wówczas jest największym zakładem pracy w mieście. Ma dwie córki – Barbarę oraz Krystynę. Żyje aktywnie, ciesząc się każdą chwilą. Dba o dom i rodzinę. Jest bardzo towarzyska. Kocha prace w ogrodzie. Gdy ktoś młodszy oferuje jej pomoc, mówi: „Ty jesteś młody, to się jeszcze narobisz”. Zawsze robi wszystko po swojemu. Cały czas musi być w ruchu. Nawet jak ogląda telewizję, w międzyczasie dzierga na przykład szalik.
Przewodnik duchow(n)y
Już na emeryturze pani Kazimiera angażuje się w życie parafialne. Sprząta w kościele, przynosi na ołtarz świeże kwiaty, jeździ na pielgrzymki. Wiele lat później, w tym samym kościele, swój początek będzie miała historia, która do dziś nie ma zakończenia. Historia pełna znaków zapytania, okupiona latami czekania, ale i nadziei. Historia, która choć każe mieć tę nadzieję, odbiera jednak wiarę. Wiarę w drugiego człowieka.
Z córką, zięciem oraz wnukiem Kazimiery Zaremby spotykam się niemal po 12 latach od momentu jej zaginięcia. Wchodzę do pokoju i pierwsze co widzę, to jej zdjęcie wiszące na ścianie. Doskonale znam tę twarz. Przed laty widniała pod każdym nagłówkiem „Zaginęła” w lokalnych gazetach i na licznych stronach z bazami zaginionych osób. Na stoliku obok leży plik czasopism. Mają po kilka, kilkanaście lat. W nich nagłówki: „Babcia wniebowzięta”, „W cieniu Ostrej Bramy”, „Zaginiona w środku modlitwy”. Dziś pani Kazimiera ma 91 lat. „Ma”, bo gdy z niemałym zakłopotaniem pytam córkę, czy o mamie mówimy w czasie przeszłym czy teraźniejszym, słyszę:
– Dopóki nie dostanę czarno na białym, że mama nie żyje, zawsze będzie tliła się iskierka nadziei, że ona gdzieś tam jest. Czasem na cmentarzu ktoś mi mówi, że ojciec tutaj leży, a mama gdzie? Że może postawić jej chociaż symboliczny nagrobek? Ale jak? Przecież jej tam nie ma… – zamyśla się pani Barbara, córka zaginionej.
I nie wiadomo, gdzie jest. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jakby zapadła się pod ziemię. Przepadła niczym kamień w wodę. Wody w usta nabierają natomiast wszyscy ci, którzy z feralną pielgrzymką mieli cokolwiek wspólnego.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po tekst Anny Rychlewicz pt. „Pielgrzymka do Wilna”, który ukazał się w miesięczniku „Detektyw” 9/2024. Kup TUTAJ