Kim był Inkasent. Emerytowany policjant, który wymyślił Archiwum X, uważa sprawę „Inkasenta” za jedną z największych porażek policji. Ale nic nie jest przesądzone. Niezidentyfikowane ślady linii papilarnych z miejsc trzech zabójstw dokonanych przez „Inkasenta” wciąż są w policyjnych archiwach.
Ktoś zapukał rano do drzwi niewielkiego parterowego domu w Łapczycy koło Bochni. W kuchni 9-letni Sebastian Z. czekał na kolegę, z którym miał iść do szkoły. Tylko 2 dni dzieliły go od rozdania świadectw. Chłopiec szybko otworzył drzwi i stanął zaskoczony. Patrzył na niego niewysoki, nieznany mu mężczyzna w czapce nasuniętej na oczy. Ten człowiek bąknął coś o pomyłce i odszedł. Ponaglany przez matkę Sebastian już nie czekał na swego rówieśnika. Założył tornister i wybiegł. Była godzina 7.30, 17 czerwca 1994 roku.
Chłopiec wrócił ze szkoły w samo południe. Bez klucza nie mógł dostać się do zamkniętego domu. Kilka godzin później w sforsowaniu drzwi pomogli mu sąsiedzi. Sebastian zobaczył swoją matkę na podłodze w kuchni w kałuży krwi. Była martwa, na jej fartuchu w okolicy serca czerniło się pięć wlotów od kuli, w pokoju za fotelem leżał zastrzelony brat, 7-letni Dominik.
W raporcie wezwanej policji odnotowano, że na kuchennym stole były porozkładane rachunki za prąd. W mieszkaniu po wyjściu Sebastiana była tylko jego matka, 30-letnia Zofia Z. i jej młodszy syn Dominik. Ojciec chłopców pracował w Niemczech. Kiedy przyjechał do rodziny zawiadomiony o tragedii, stwierdził brak w skrytce 2 tys. marek niemieckich i złotej biżuterii. Morderca zniknął bez śladu. Zniknęły też klucze do drzwi.
Kim był „Inkasent”?
Cztery miesiące później sytuacja powtórzyła się w odległym o 78 km od Łapczycy – Pilźnie. Późnym popołudniem do mieszkania małżeństwa J. wszedł uzbrojony mężczyzna. Kobieta była sama, jej mąż wyszedł do sklepu. Zginęła od strzałów w głowę. W podobny sposób morderca odebrał życie jej mężowi, który wrócił do domu z zakupami. Prawdopodobnie zabójca podał się za pracownika elektrowni, bo na stole, podobnie jak w Łapczycy leżały rachunki z całego roku za energię elektryczną.
W tym mieszkaniu długo w noc paliło się światło. Sąsiedzi przypuszczali, że państwo J. mają gości. Jeżeli morderca szukał pieniędzy, to ich nie znalazł. Zdaniem krewnych ofiar, nic nie zginęło.
Morawica koło Krakowa – 5 grudnia 1994 roku. Do domu 58-letniej Zofii K. puka rano jej syn, zaniepokojony, że matka nie odbiera telefonu, a w kuchni i pokoju pali się światło. Dziwne, że kobieta nie była rano w piekarni po bułki, to jej codzienna marszruta. Ostatecznie syn wyważa drzwi; zwłoki zastrzelonej matki znajduje na podłodze w kuchni. Na stole leżą rachunki za prąd…
Przydałby się AFIS
Policyjne poszukiwanie sprawcy prowadzone przez specjalnie powołaną grupę śledczą z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie nie przynosi rezultatu, choć akta dochodzeniowe z tropami śledczymi są już bardzo grube. Tragiczne wydarzenia mają kilka punktów wspólnych. Z przeprowadzonej ekspertyzy balistycznej wynika, że ofiary zastrzelono z tego samego walthera kal. 6,35. Wszystkie domy, w których zbrodniarz napadał, znajdowały się przy trasie E-40, Rzeszów–Katowice. Nim doszło do zabójstwa, domownicy pokazywali mordercy rachunki za prąd. Prawdopodobnie przedstawiał się jako inkasent albo wyższej rangi kontroler dostawcy energii elektrycznej, bo na stole leżały również stare pokwitowania wpłaty.
Są też różnice. W Pilźnie po dokonaniu zabójstwa (czas śmierci określili biegli patomorfolodzy), „inkasent” nie opuścił od razu miejsca zbrodni, przebywał tam jeszcze kilka godzin. Czego szukał? A może napawał się widokiem martwych ofiar?
***
Bilans zdobytych informacji w pierwszym tygodniu po dokonaniu morderstwa, a więc tych najcenniejszych dniach, gdy szuka się sprawcy, był następujący: liczne ślady linii papilarnych. Po wyeliminowaniu odcisków palców należących do członków rodziny, sąsiadów i wszystkich osób, które mogły być w miejscach tragedii niedługo przed zabójstwami, pozostało kilka niezidentyfikowanych. Prawdopodobnie morderca nie używał rękawiczek. Niestety, polska policja nie dysponowała wówczas AFIS-em, automatycznym, komputerowym systemem do porównywania śladów linii papilarnych. To bardzo przydatne narzędzie zostało po raz pierwszy użyte w roku 1997.
Znaleziono też odciski obuwia należące, jak przypuszczano, do sprawcy. Miały rozmiar 46, co by wskazywało, że niewysoki sprawca – tak go zapamiętał Sebastian – miał wyjątkowo duże stopy. Pobrano też ślady zapachowe zabójcy.
„Inkasent” zniknął
Nagłośnione w mediach morderstwa, a także opublikowany portret pamięciowy sprawcy, wywołały na południu Polski psychozę strachu. Odbiorcy energii w co drugim inkasencie rozpoznawali zabójcę; nie chcieli, jak to wówczas było w zwyczaju, płacić należności w domu. W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie uruchomiono specjalną linię telefoniczną. Wkrótce dysponowała listą 5847 osób podejrzewanych, że są rzekomymi inkasentami.
Fala paniki opadała w miarę upływu czasu i braku komunikatów o kolejnym napadzie. „Inkasent” tak jak pojawił się nie wiadomo skąd, tak zniknął, nie dając znaku życia. Śledztwo utknęło na 2 lata.
11 maja 1996 roku, funkcjonariusz Wydziału Kryminalnego KWP w Krakowie przyjął telefon od anonimowej kobiety, która powiedziała, że wie, kto jest zabójcą w przebraniu inkasenta. Podała nazwisko mieszkańca Katowic Wojciecha B.
Pod pewnymi względami podejrzany pasował do prezentowanych w prasie portretów pamięciowych i cech. Miał duże stopy przy stosunkowo niskim wzroście. Pracował jako ochroniarz, wcześniej był milicjantem na Podhalu. (Czyli przywykł do noszenia czapki, którą morderca miał na głowie, gdy zobaczył go Sebastian.) Choć B. w swoim środowisku cieszył się dobrą opinią, można go było podejrzewać, że z powodu wlokącej się sprawy rozwodowej znienawidził kobiety. Kiedy go pierwszy raz zatrzymano, nie mieszkał już w Katowicach. Właśnie przekraczał granicę w Szczecinie – w poszukiwaniu pracy jechał do Niemiec. Tylko ślady linii papilarnych nie pasowały do odkrytych w miejscach zbrodni.
***
Wojciech B. ponownie trafił do aresztu 2 miesiące później. Zabrane z jego mieszkania buty były mniejsze tylko o jeden rozmiar od podeszwy zbrodniarza, której ślad znaleziono w domu Zofii Z. Istniała jeszcze inna różnica: rzekomy inkasent nosił mokasyny firm Reebok, a także Ecco-Track. Bezrobotny Wojciech B. nie mógłby sobie pozwolić na tak drogie obuwie.
Podejrzewany o zabójstwa mężczyzna nigdy nie przyznał się do popełnienia okrutnych zbrodni. Tłumaczył, że nie zna miejscowości, w których doszło do morderstwa. Nie miał broni palnej. Jednakże zapytany, co robił do południa 17 czerwca 1994 roku – nie pamiętał. Prawdopodobnie był w podróży. Jako windykator długów podróżował wówczas po północnej Polsce. W sądzie pokazał plik biletów kolejowych potwierdzających przejazdy w dniu zabójstwa w Łapczycy z Katowic do Elbląga i z powrotem. Prokurator stwierdził jednak, że bilety nie są imienne, można je znaleźć albo dostać od znajomych, a poza tym – pytał – kto przez ponad 2 lata przechowuje bilety?
Wojciech B. twierdził¸ że w dniu poprzedzającym zabójstwo w Pilznie uczestniczył w swojej sprawie rozwodowej. Kiedy zamordowano Zofię K. miał przebywać u rodziców.
Chcesz poznać ciąg dalszy tej historii? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 4/2024 (tekst Heleny Kowalik pt. Kim był „Inkasent”? Cały numer do kupienia TUTAJ.