Krakowskie Archiwum X – wywiad

Krakowskie Archiwum X. O sprawach, które trafiają do krakowskiego Archiwum X mówi się – beznadziejne. O jego założycielach – celebryci. Bo właśnie pod takim określeniem funkcjonują w strukturach wymiaru sprawiedliwości.

Dla ludzi bywają jednak ostatnią deską ratunku. Nadzieją na poznanie prawdy, która często przegrywa z procedurami. Wywiadów zwykle odmawiają, ale dla „Detektywa” postanowili zrobić wyjątek. O tajemnicach psychiki morderców, najnowszych metodach wykrywania zbrodni i śladach, których nie da się zmyć żadnymi sposobami, opowiadają Bogdan Michalec i Mariusz Nowak – twórcy krakowskiego Archiwum X.

ANNA RYCHLEWICZ: Krakowskie Archiwum X jest marką samą w sobie. Specjalna komórka wydziału kryminalnego, która zajmuje się niewyjaśnionymi sprawami, była jednak oddolną inicjatywą funkcjonariuszy i pasjonatów kryminalistyki. Jakie były początki zespołu?

Mariusz Nowak: Geneza krakowskiego Archiwum X sięga lat 90. ubiegłego wieku, czasów, kiedy nikt nie był zainteresowany sprawami niewyjaśnionymi, zapomnianymi. Do powstania naszego wydziału dodatkowo przyczyniły się zmiany administracyjne, w ramach których dawne województwa tarnowskie i nowosądeckie zostały dołączone do województwa małopolskiego. Patrząc na to oddolnie doszliśmy do wniosku, że jest wiele spraw kryminalnych, które nadal pozostają nierozwiązane. Takie, którymi wtedy kompletnie nikt się nie interesował. Więc zebrała się grupa prawdziwych pasjonatów, chcących coś z tym zrobić.

Bogdan Michalec: Ale mieliśmy na początku zwierzchnika.

M.N.: Tak, to był człowiek, który lubił pracować. Stwierdził, że jeśli chcemy, możemy się tymi sprawami zajmować poza godzinami pracy.

B.M.: A ja zaproponowałem mu dobrego psychiatrę… W zasadzie ten zespół powstał dzięki wynikom i prasie. Od początku to był zespół bardzo medialny. Dziennikarze nazwali nas „Archiwum X”, a my tylko zaadoptowaliśmy tę nazwę do istniejącej jednostki. Na świecie już wcześniej powstawały zespoły, które wracały do spraw niewykrytych. Naszą krakowską specyfiką była ciemna liczba zabójstw.

***

Czym jest ciemna liczba zabójstw? Co się pod tą nazwą kryje?

B.M.: Ciemna liczba zabójstw, to zabójstwa, których rzeczywiście dokonano, ale w materiałach prokuratury czy policji są odnotowane jako na przykład nieszczęśliwy wypadek, samobójstwo, utonięcie. Ciemna liczba ukryta jest w tak zwanej złej kwalifikacji czynu. Podam Pani przykład – było zabójstwo, a ktoś robi z tego nieumyślne spowodowanie śmierci.

***

Prawda zawsze wychodzi na jaw? Zawsze zwycięża?

M.N.: W tym świecie nie chodzi o prawdę czy o ludzi. Tutaj chodzi o procedury. Są przepisy, rozporządzenia i jeśli ktoś cały czas podąża za nimi, podąża od A do Z, to po drodze nam ta prawda ucieka. Kiedy przestaniemy sztywno trzymać się procedur, w końcu ją dostrzeżemy.

Chcą Panowie powiedzieć, że właśnie tak działa wymiar sprawiedliwości. Prawda schodzi na drugi plan? Często tak to wygląda?

B.M.: Prawie zawsze.

Wynika z tego, że prawda z góry skazana jest na porażkę. Nie obroni się w starciu z procedurami, biurokracją. W takim razie gdzie jej szukać?

M.N.: W człowieku. Prawda ma tutaj znaczenie drugorzędne… O ile w ogóle jakieś ma. Wie Pani, co jest najsmutniejsze w tym wszystkim? To, że na walkę o prawdę mogą sobie pozwolić tylko niektórzy. Ludzie, których na to stać. Ci, którzy mają pieniądze i siłę przebicia. Poza tym, prawdy docieka się znacznie łatwiej, gdy sprawa jest medialna. Kiedy ktoś dysponuje zasobami, dobrym adwokatem. W praktyce wygląda to tak, że ci, których na to nie stać, są pozostawieni sami sobie.

B.M.: A co więcej – ci ludzie nie znają realiów. Żyją w przeświadczeniu i ślepo wierzą w to, że policja czy prokuratura to autorytet. W tym całym trójpodziale władzy chodzi głównie o to, żeby nic nie wychodziło. To, aby sprawa szła do przodu wcale nie jest priorytetem. Wydaje się, że policja i prokuratura to jedna drużyna piłkarska. A jednak – policji płacą za wykrywanie, czyli ustalanie, kto jest sprawcą zabójstwa, kradzieży…

Krakowskie Archiwum X

Prokuratura ma inny cel?

B.M.: Prokuraturze chodzi o czas. Czas prowadzenia postępowania.

 Ma być jak najkrócej czy jak najdłużej?

B.M.: Liczą się statystyki… A więc mamy piłkarzy, którym płaci się za bramki, i takich, którzy dostają pieniądze za wybijanie autów. Poza tym mamy procedury. One muszą być spełnione, a wszystko inne staje się wówczas mniej ważne. Pamiętam jedną z głośniejszych spraw, w której była ekshumacja. Padło wówczas pytanie, czy matce podczas ekshumacji może towarzyszyć siostra. Prokurator mi mówi: „Bogdan, nie ma takiej możliwości. Prawo na to nie pozwala”. Odpowiadam mu: „Słuchaj, jest tyle ustaw i przepisów w tym kraju, na pewno znajdziesz jakąś, która na to pozwoli”. Za 15 minut dzwoni do mnie i mówi, że znalazł inną ustawę. Jak Pani widzi, wszystko jest możliwe. Niestety jest taki gąszcz przepisów, że naprawdę ciężko się w tym połapać. Ja zawsze powtarzam, że Mojżesz przyniósł prawo na dwóch tablicach, a dzisiaj by kamieniołomów zabrakło, żeby je spisać.

***

Krótko mówiąc – procedury mogą znacznie utrudnić wyjaśnienie sprawy.

B.M.: Procedury też są bardzo ważne, szczególnie dla młodego policjanta. On musi się czegoś chwycić. Dla niego to taka poręcz, która daje mu pewność w działaniu. Ja nie jestem przeciwnikiem procedur. Tylko pamiętajmy, że każda sprawa jest indywidualna.

M.N.: Nie można zrobić szablonu, który rozwiązuje każdy przypadek. Każde zdarzenie jest inne i nie ma żadnego uniwersalnego wzoru na prowadzenie śledztwa. Oczywiście, że możemy wskazać kilka punktów stałych, jak chociażby zabezpieczenie śladów czy oględziny, ale do każdego zdarzenia musimy podejść w inny sposób. Procedury są wszędzie – w urzędzie, w hotelu, w szpitalu. Ale kiedy rozmawiamy o zabójstwie czy o zaginięciu, to są sprawy, których nie da się rozwiązać według jednej konkretnej procedury. W toku śledztwa na jaw wyjdzie wiele okoliczności, na które trzeba zwrócić uwagę i je przeanalizować.

B.M.: To nie działa tak, że gdy mamy podejrzenie zabójstwa i odhaczymy wszystkie punkty, jakie zakłada dana procedura, nagle objawi nam się sprawca. Pamiętam jak kolega, któremu udało się rozwiązać skomplikowaną sprawę, każdą kolejną chciał rozwiązywać według tego samego wzoru. A przecież każda jest zupełnie inna, na każdą trzeba spojrzeć w zupełnie inny sposób.

Krakowskie Archiwum X

M.N.: Mieliśmy w Krakowie pewną sprawę, gdzie policjanci przyjęli zawiadomienie o zaginięciu – młody chłopak w Boże Ciało przyjechał do rodzinnego domu z Austrii. Kiedy matka poszła do kościoła, on zniknął. Ktoś jej potem powiedział, że wrócił do Austrii. Wszystko odbyło się zgodnie z procedurą – policjanci poszli, rozpytali, znaleźli gościa, który im powiedział, że faktycznie widział chłopaka, ale on miał jechać do Austrii. Według notatki, wszystko proceduralnie się zgadzało. Mężczyzna był, ktoś zeznał, że wyjechał, więc go nie ma. No i tutaj procedura zawiodła, bo się okazało, że wcale nie wyjechał, tylko został zabity.

 B.M.: Tutaj mamy do czynienia z rozsiewaniem iluzji czy śladami na duszy ludzkiej. Ten młody człowiek wyjechał do Austrii po to, aby uniknąć zasadniczej służby wojskowej. A z akt sprawy wynikało, że podczas rozpytania sąsiedzi powiedzieli, że pojechał do Legii Cudzoziemskiej. Uważa Pani, że dla prokuratury to jest jakiś ślad? Że ktoś na to zwróci w ogóle uwagę?

***

Wspomniał Pan o śladach na duszy ludzkiej. Proszę powiedzieć coś więcej na ten temat.

 B.M.:  Ślady na duszy ludzkiej można stwierdzić na podstawie materializacji. Tylko nie takiej materializacji DNA czy śladów linii papilarnych, a całkiem innych. Na przykład na podstawie wypowiedzi czy wyników badań wariograficznych. Są to ślady, których nie da się usunąć, których nie da się zmyć. Mogą to być grymasy, słowa, gesty, wypowiedzi, zachowania czy chociażby kłamstwo. Sprawca nosi w sobie prawdę i ona materializuje się poprzez kłamstwa, poprzez tworzenie fałszywych dowodów, takich jak anonimowe listy, podrzucanie pewnych rzeczy. My musimy dotrzeć do tych ludzi, żeby kłamstwa wyłapać. Istotny jest fakt, że na takie ślady zwykle zwracają uwagę ludzie pokrzywdzeni.

Krakowskie Archiwum X

A wymiar sprawiedliwości?

B.M.:  A wymiar sprawiedliwości ma linie papilarne. Opowiem Pani pewną anegdotę… Miałem takiego świadka w sprawie zabójstwa. Mówiliśmy na niego Johny. Mówię: „Johny, idziesz do prokuratury, będziesz zeznawał”. A on do mnie, że do tej nie idzie. Krzyczy, że skazała go za napad z bronią w ręku. Pytam: „Byłeś tam?”. „No byłem” – odpowiada. „No więc, o co Ci chodzi?” – dociekam. „Bo wykazali, że zostawiłem ślady linii papilarnych, a miałem podwójne rękawiczki”. Pytam więc, czy nie był tam wcześniej, chociażby na rozpoznaniu. „No byłem, a skąd Pan wie?”.

M.N.: Tylko, żebyśmy dobrze się zrozumieli. Nigdy nie negowaliśmy śladów materialnych. Zwróćmy jednak uwagę na to, że kiedy zajmujemy się przypadkiem zaginięcia sprzed 27 lat, i pierwotnie nie było nawet sprawy karnej, nie ma szans na ślady kryminalistyczne i oparcie na nich procesu dowodowego. To jest fizycznie niemożliwe.

***

B.M.: Wracając do śladów kryminalistycznych: była sprawa, która oduczyła mnie ślepej wiary w nie i może dlatego powstała teoria o śladach na duszy ludzkiej. W przeciągu paru dni doszło do dwóch zabójstw starszych osób. Były to samotnie mieszkające kobiety.Wszystko w różnych dzielnicach Krakowa.

Na miejscu zostały zabezpieczone narzędzia zbrodni – w pierwszym przypadku była to noga od stołu, w drugim trzonek do ubijania mięsa. Jedynym czynnikiem wspólnym, który wyłapaliśmy był fakt, że obie panie w przeszłości wynajmowały mieszkanie pewnemu studentowi. Niestety nikt z rodzin ofiar nie pamiętał, jak chłopak się nazywał, nie mieliśmy żadnych informacji na jego temat. Po około tygodniu, wnuk jednej z kobiet powiedział, że studentem tym był prawdopodobnie Piotr K. My nadal jednak nie wiedzieliśmy czy w drugim przypadku mamy do czynienia z tym samym mężczyzną.

Pamiętam, że pojechaliśmy wówczas w czwórkę do mieszkania tej drugiej kobiety. To było duże, stumetrowe mieszkanie w starej kamienicy. Na miejscu znaleźliśmy stos dokumentów, stare kalendarze. Koledzy po godzinie przeglądania tego wszystkiego odpadli, a ja zawziąłem się i siedziałem nad tym dalej. Po trzech godzinach znalazłem kartkę: „Nie będzie mnie dzisiaj na obiedzie. Mam zajęcia. Piotr K.”. Ta jedna kartka była najważniejszym dowodem. Na miejscu zrobiono bardzo profesjonalne oględziny. W przypadku pierwszego zdarzenia mieliśmy zabezpieczonych 320 śladów kryminalistycznych, w drugim ponad 220. Sprawcę szybko zatrzymaliśmy. Wpadł w momencie, w którym usiłował dokonać zabójstwa księdza w kieleckim. Sprawa niesamowita! Przyznał się do wszystkiego, wydał fanty skradzione kobietom – radioodtwarzacz, dolary, łańcuszek. Był bez rękawiczek… I co? I żaden ślad na miejscu nie pochodził od niego.

Krakowskie Archiwum X

Jak to możliwe?

B.M.:  Nie mam pojęcia. Na ten temat powstało już kilka prac magisterskich. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. Zauważyłem, że w zabójstwach tak to działa. Kolejna sprawa – melina w Nowym Targu, dwa trupy. Narzędzie zbrodni na miejscu. Trzeba było ustalić krąg osób, które odwiedziły melinę, zabezpieczyć narzędzie zbrodni. A na miejscu znaleziono tylko DNA ofiar. Nie wiem, czy jest jakiekolwiek tego wytłumaczenie, ale chciałem po prostu zwrócić uwagę na to, że tak się naprawdę dzieje. Gdybyśmy w tych sprawach poszli jedynie za śladami kryminalistycznymi, czyli tak, jak uczy nas procedura, nie byłoby niczego, tylko umorzenie sprawy.

Kolejna historia, w której po śladach na duszy ludzkiej dla mnie było oczywiste, że doszło do morderstwa. Wiedziałem, kto kogo zabił. Na podstawie billingów wykazałem, kto pomagał sprawcy. Sytuacja była natomiast taka, że nie było zwłok. Udaliśmy się na przeszukanie, a dochodzeniówka, która zawsze stała na straży litery prawa, mówi do mnie: „Bogdan, Ty nadużywasz prawa. To jest bezzasadne przeszukanie. Przesadzasz, nie ma żadnych dowodów na tego człowieka”. Później pojechaliśmy do prokuratury. Gość mówi, że jest niewinny, ale mimo zapewnień dostał zarzuty zabójstwa. Dalej jedziemy na sankcję i pamiętam, że mówi do mnie:

„Proszę Pana, jak ja dostanę areszt to będzie niesprawiedliwe”. Mówię do niego: „Grzesiu, Ty mylisz pojęcia – jak Ty nie dostaniesz aresztu to będzie niesprawiedliwe”. Siedzimy, sędzia chyba z godzinę czyta te akta. Wcześniej w tej sprawie zabezpieczono jeszcze ludzką kość. A ten Grzesiu wziął mnie na bok i mówi do mnie: „Dobra. Wszystko powiem, ale czy ta kość to była jego?”. Miałem 2 sekundy na zastanowienie i mówię: „Nie Grzesiu, to była kość kogoś innego”. I słyszę: „Uff! Bo my tego człowieka zakopaliśmy gdzie indziej”.

Chcesz przeczytać cały wywiad? Sięgnij po Detektywa 8/2022 (wywiad Anny Rychlewicz pt. Tajemnice krakowskiego Archiwum X). Cały numer do kupienia TUTAJ.

Fot. Archiwum rozmówców