Krwawe Walentynki: Chicago spłynęło krwią

Krwawe Walentynki. Tak powszechnie nazywa się masakrę, do której doszło 14 lutego 1929 roku w Chicago. Data ta przeszła do historii jako dzień brutalnej egzekucji, którą Al Capone przeprowadził na członkach konkurencyjnego gangu. Morderstwo przeprowadzone było w iście egzekucyjnym, włoskim stylu. W kilka sekund, na betonowej podłodze magazynu, leżały w kałużach krwi ciała siedmiu osób. Chicago nigdy wcześniej nie widziało takiej masakry! Bezpośrednio po zamachu spekulowano, że Capone celowo wybrał dzień świętego Walentego, aby zabić konkurentów. W chicagowskim półświatku żartowano, że kule z karabinów maszynowych miały być „walentynkami” wysłanymi przez Ala.

Czwartek, 14 lutego 1929 roku, w Chicago był mroźny, od rana z różną intensywnością padał śnieg, do tego wiał ostry, nieprzyjemny wiatr. Skuleni ludzie przemykali ulicami, by jak najprędzej schronić się przed brzydką pogodą. Dochodziła godzina 10.30, kiedy pod garaż SMC Cartage Company na 2122 North Clark Street podjechał czarny cadillac. Dokładnie taki sam, jakim na co dzień jeździli miejscowi policjanci. Na drzwiach miał oznaczenia policyjne i boczny służbowy numer. Wysiadło z niego kilku mężczyzn, w tym dwóch w mundurach chicagowskiej policji.

Póki co w wydarzeniach tych, gdyby obserwował je przypadkowy świadek, nie było nic sensacyjnego. Pewnie zwykła policyjna akcja, miał prawo pomyśleć, tym bardziej, że stróże prawa nie próbowali ukrywać swojej obecności. Bardziej wtajemniczonym powinno to dać do myślenia, bo garaż, do którego skierowali swoje kroki policjanci, był siedzibą bossa irlandzkiego gangu George’a „Bugsa” Morana,  który niepodzielnie rządził północnym Chicago.

Polskie korzenie gangstera

George Clarence Moran, największy konkurent legendarnego Ala Capone, miał polskie korzenie. Urodził się w 1893 roku w Minnesocie. Jego ojciec był Irlandczykiem a matka Polką. Gdy skończył 6 lat, razem z rodzicami przenieśli się do Chicago. Dorastający Moran był przez kolegów nazywany „Bugs”, co oznaczało raptusa. Trafił do dynamicznie rozwijającego się gangu Diona O’Baniona. Według policji ten ostatni miał na swym koncie co najmniej 25 ofiar, choć nigdy nie został skazany za zabójstwo. Jak wielu ówczesnych gangsterów nie rozstawał się z bronią. W szytych na miarę garniturach kazał wszywać specjalnie spreparowane trzy kabury na pistolety, a każdy z jego konkurentów wiedział, że potrafi się nimi posłużyć.

Moran szybko piął się po szczeblach przestępczej kariery. Z biegiem lat stworzył jeden z największych chicagowskich gangów, którego specjalnością były dostawy i sprzedaż zakazanego alkoholu. Jego największym konkurentem był Al Capone i kierowana przez niego równie potężna grupa przestępcza. Lata 20. ubiegłego stulecia to coraz większa rywalizacja konkurujących ze sobą gangów.

Jej efektem było porywanie transportów przemycanego alkoholu, wystawianie policji członków konkurencyjnych gangów i uliczne strzelaniny. Śmiercionośne strzały padały coraz częściej, trup ścielił się gęsto. W latach 1925-1929 przemoc w Chicago była na porządku dziennym, zginęło 227 gangsterów. Szefowie gangów pałali do siebie coraz większą nienawiścią. Prędzej czy później musiało dojść do ostatecznego rozwiązania. Nikt nie wiedział, gdzie i kiedy!

To nie byli policjanci, bo to byli przebierańcy

Powróćmy do garażu SMC Cartage Company na 2122 North Clark Street. Tam rozegrały się krwawe Walentynki

Nikomu nieznani mężczyźni weszli do budynku. Zastali tam sześciu członków gangu „Bugsa” oraz towarzyszącego im mechanika. O dziwo, wcale nie byli zaskoczeni wizytą, jak mogli domniemywać, stróżów prawa. Mogli podejrzewać, że niespodziewana wizyta policjantów to efekt donosu konkurencji, co w ostatnich kilkunastu miesiącach w Chicago nie było czymś niezwykłym.

Właśnie o tej porze miała do nich dotrzeć dostawa nielegalnej whisky z Detroit. Czuli się jednak pewnie, bo trefny towar jeszcze do nich nie dojechał i śledczy nie mogli przedstawić im żadnych zarzutów. Ale goście przyjechali w zupełnie innym celu. „Policjanci” kazali całej siódemce rzucić broń i stanąć twarzą do ściany. Tamci nie protestowali i spokojnie wykonali polecenie. Nie byli świadomi, że to nie byli policjanci, a przebrani za nich zabójcy wynajęci przez Ala Capone.

Wydarzenia następnych kilkunastu sekund były dla nich kompletnym zaskoczeniem. Przybysze chwycili za dwa pistolety maszynowe „tommygun” i z zimną krwią oddali serię strzałów do stojących pod ścianą mężczyzn. Krwawe walentynki były szybkie, wręcz błyskawiczne.

Jak stwierdził później koroner, każda z ofiar dostała po 12-14 kul. Mordercy celowali w głowę i korpus. Mieszkaniec okolicznej kamienicy twierdził później, że gdy umilkły strzały, z garażu wyszli mundurowi prowadzący jakichś cywilów z podniesionymi rękoma. To był jednak dalszy ciąg bandyckiej maskarady, dzięki której nie niepokojeni przez nikogo opuścili miejsce masakry. Krwawe Walentynki przeszły do historii.

Nikt do mnie nie strzelał!

Dopiero kilka minut później do garażu na SMC Cartage Company przyjechała policja powiadomiona przez świadków zaniepokojonych odgłosami strzałów. Mimo że Chicago było przyzwyczajone do krwawych porachunków, to jednak ten atak wstrząsnął wszystkimi. Krwawe Walentynki… to tytuł z ówczesnych gazet.

Takiej masakry miasto jeszcze nie widziało. Wnętrze magazynu wykorzystywanego przez gangi alkoholowe wyglądało jak po przejściu tornada. Na podłodze leżały ciała rozstrzelanych mężczyzn, którzy nie mieli szansy na jakąkolwiek obronę. To była największa masakra w historii gangsterskich porachunków – pisali w 1929 roku chicagowscy dziennikarze.

Sześć osób zginęło na miejscu. Egzekucję – pomimo 14 ran postrzałowych – przeżył Frank Gusenberg. Dwie godziny później lekarze w szpitalu, do którego trafił ranny, zezwolili policji na przesłuchanie.

 – Strzelanina? Jaka strzelanina? Nikt do mnie nie strzelał – odpowiedział Gusenberg, do końca wierny zasadzie, że z policją nie rozmawia się nawet w obliczu śmierci. Umarł trzy godziny później.

Kim był człowiek z blizną?

W sprawie masakry w dniu świętego Walentego nikomu nie postawiono zarzutów, choć od razu wszyscy domyślali się, że stoi za nią Al Capone, najbardziej znany przestępca Stanów Zjednoczonych. Nie można mu jednak było przedstawić bezpośrednich zarzutów zabójstwa. W dniu święta zakochanych był na Florydzie, co potwierdziło kilku świadków. Ponad wszelką wątpliwość, to nie on naciskał na spust.

Tak naprawdę nazywał się Alphonse Gabriel Capone, lecz znany był wszystkim jako Al Capone albo „Scarface”. Jego drugi pseudonim pochodził od blizny, jaką miał na lewym policzku. Nabawił się jej na samym początku mafijnej przygody, podczas sprzeczki ze starszym rangą gangsterem. Od tamtej pory kazał fotografować się zawsze tylko z prawego profilu.

W 1919 roku Al poślubił Irlandkę Mae Josephine Coughlin, która urodziła mu syna. Młode małżeństwo przeniosło się do Chicago. Wzorowy mąż i ojciec nie zaprzestał swojej gangsterskiej działalności. Tam dopiero rozwinął skrzydła, tym bardziej, że akurat nadarzyła się ku temu doskonała okazja! W przeddzień jego dwudziestych pierwszych urodzin, 16 stycznia 1920 roku, Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wprowadził osiemnastą poprawkę do konstytucji, zakazującą produkcji, sprzedaży i transportu alkoholu. Kiedy więc formalnie rozpoczął dorosłe życie, rozpoczęła się era prohibicji.

Krwawe Walentynki: To od nich zaczęła się mafia?

Prohibicja stała się idealną szansą dla gangsterów na błyskawiczne pomnażanie majątków. Mogli prowadzić nielegalne interesy – ludzie nadal chcieli pić alkohol, byli gotowi za to dużo zapłacić, a ktoś musiał im go dostarczyć. Do początku lat 20.ubiegłego stulecia w Stanach Zjednoczonych poszczególne gangi działały w skali lokalnej, nie wchodziły sobie w drogę i nie prowadziły wyniszczającej konkurencji. Zakaz produkcji i sprzedaży alkoholu sprawił, że państwo stworzyło podwaliny na ogromny „czarny” rynek i dla powstawania olbrzymich przestępczych fortun.

Nie ma przesady w twierdzeniu, że okres prohibicji przyniósł skutki odwrotne do zamierzonych. Przed prohibicją miejsc zajmujących się sprzedażą alkoholu było 15 tysięcy, po wprowadzeniu było 32 tysięcy nielegalnych miejsc dystrybucji nielegalnego alkoholu. Do czasów Ala Capone Ameryka nie miała do czynienia ze zorganizowaną przestępczością. Dopiero chicagowski boss i jego kompani rozwinęli działalność przestępczą tak, że zaczęli obejmować zasięgiem cały kraj.

Rybka połknęła haczyk

W zaledwie 3 lata po przeprowadzce został zastępcą Torrio, szefa jednego z największych gangów w mieście. Prowadził nadzór nad prostytucją i handlem alkoholem. Cały czas prowadził walkę z konkurencyjnym gangiem North Side. Przestępcze Chicago podzieliło się na dwa zwalczające się obozy. Niemal każdy duży gang musiał opowiedzieć się po stronie Morana lub Capone’a. Wymierzone w konkurencję działania stawały się coraz bardziej brutalne. W latach 20. kilka razy podejmowano próby zabójstwa Ala – został postrzelony w restauracji, jego samochód oraz kolejne siedziby były kilkakrotnie ostrzeliwane. Nigdy jednak nie stała mu się większa krzywda.

Zarówno Capone, jak i Moran chcieli opanować całe chicagowskie podziemie. Nie było to łatwe i prędzej czy później musiało dojść do ostatecznego starcia. Decydujący cios zadał Capone. Pułapka została zastawiona na dzień 14 lutego 1929 roku.

Pretekstem było namówienie Morana do kupna ciężarówki z przemyconym alkoholom, po stosunkowo niskiej cenie. Szczegóły sprzedaży ustalał pewien człowiek z Detroit, który jak się potem okazało, pracował dla Ala Capone’a. Ryba połknęła haczyk i Moran zaczął dogadywać szczegóły odbioru towaru i zapłaty za kontrabandę. Wszystko miało być sfinalizowane w dniu zakochanych…

Krwawe Walentynki. Tylko Capone tak zabija!

Moran tamtego dnia miał olbrzymie szczęście. Spóźnił się kilka minut na umówione spotkanie i to uratowało mu życie. Kiedy podjechał pod garaż, dostrzegł stojący tam samochód policyjny. Nie zatrzymał się więc i odjechał dalej. Kiedy usłyszał strzały karabinów maszynowych, zorientował się, że to nie akcja policyjna, ale robota konkurencji.

 – Tylko Al Capone tak zabija – miał powiedzieć, gdy dowiedział się o rozmiarze masakry.

Tymczasem kilka metrów dalej rozgrywała się egzekucja. Wynajęci przez Capone gangsterzy wyciągnęli spod płaszczy pistolety maszynowe i rozstrzelali długimi seriami stojących pod ścianą ludzi Morana. Na koniec strzelili z rewolwerów prosto w twarze ofiar. Oszczędzili tylko psa jednej z nich: nie byli przecież zwyrodnialcami, żeby krzywdzić bezbronnego czworonoga…

Krwawe Walentynki. Wróg publiczny numer 1

Warto podkreślić, że do lutego 1929 roku Capone był popularnym gangsterem. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że swego rodzaju celebrytą. Wielu mieszkańców Chicago uważało go za współczesnego Robin Hooda. Król gangsterów był pomysłodawcą i sponsorem programu walki z krzywicą, w ramach którego dzieci w chicagowskich podstawówkach otrzymywały codziennie szklankę mleka. Otworzył także kuchnie z zupą dla najuboższych. Ponadto był postrzegany jako przeciwnik prohibicji.

Jednak masakra w dniu świętego Walentego była tak okrutna, krwawa i bezczelna, że w krótkim czasie stał się on „wrogiem publicznym numer 1”. Wszyscy znali jego przestępczą działalność, ale było rzeczą niemożliwą oskarżyć go o nią, bo zastraszeni świadkowie podczas przesłuchań milczeli jak grób.

Skala wydarzenia sprawiła, że mieszkańcy Chicago zaczęli postrzegać Ala Capone’a jako zwyrodnialca i wyrachowanego zabójcę, a nie zwykłego gangstera. Mówiono, że Capone miał w kieszeni każdego mieszkańca Chicago – od burmistrza po szeregowych policjantów. Jednak wówczas odwrócili się od niego wszyscy. Nic dziwnego, że kilka miesięcy później, w Atlantic City, odbyła się konferencja przedstawicieli świata przestępczego, na której jednym z punktów obrad było omówienie wydarzenia z 14 lutego.

Bossowie amerykańskiej mafii byli wściekli na Ala, bo przez lutową masakrę władza z olbrzymią determinacją podjęła walkę z przestępczością zorganizowaną. Większością głosów podjęto decyzję, że dla uspokojenia opinii publicznej Al Capone powinien na jakiś czas pójść do więzienia. Capone poddał się „wyrokowi” i na krótko trafił do więzienia w Pensylwanii za nielegalne posiadanie broni. To jednak nie uspokoiło opinii publicznej, wręcz przeciwnie – niektórzy potraktowali to jako szyderstwo z amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości.

Joanna Walewska

Fot. wikipedia.org