Kto zamordował starszą “Niemkę”?

Gertrudę Stonę znaleziono po 3 dniach martwą w jej wrocławskim mieszkaniu przy ulicy Pułaskiego. Ktoś ją zamordował. Stargane siwe włosy i rozbite okulary świadczyły, że walczyła o życie. Na serdecznym palcu ofiary został ślad po ściągniętej siłą obrączce. W splądrowanym mieszkaniu czegoś szukano…

Poprzedniego dnia, 17 listopada 1966 roku, ktoś przyniósł do komendy MO portfel z dowodem osobistym oraz legitymacją uprawniającą do pobierania renty – znaleziony na przedmieściu Wrocławia. Dokumenty były na nazwisko Gertrudy Stony. Ustalono, że portfel wyrzucił na przystanku tramwajowym pijany mężczyzna, idący chwiejnym krokiem z dwoma kumplami. Znalazca nie był w stanie podać ich portretów pamięciowych. Na portfelu nie znaleziono odcisków palców. Nie było ich również w mieszkaniu ofiary. Doświadczeni śledczy zaczęli od przesłuchiwania znajomych zamordowanej.

Starsza pani była samotna

Milicję zaalarmował lokator Stony, 20-letni Jan Bednarski. Przy Pułaskiego mieszkał od paru miesięcy, bez zameldowania. Starsza pani była samotna, pomagał jej w załatwianiu drobnych, domowych spraw. Żyła bardzo skromnie, ale słyszał, że jest bogata, o czym najwięcej opowiadała ona sama.

Jak do niej trafił? Przez jednego z jej licznych znajomych, 40-letniego mecenasa Zenona Budnego. Poznał go kiedyś we wrocławskiej kawiarni. Wypili kilka koniaków, dobrze im się rozmawiało. Pod wpływem alkoholu Bednarski zwierzył się Zenonowi (szybko przeszli na „ty”) ze swego problemu. Nie dostał się na prawnicze studia, a nie chciał wracać do rodzinnego Opola i nie bardzo wiedział co teraz robić.
Przygodnie poznany mężczyzna obiecał pomóc. Zapewniał, że jako absolwent prawa na Uniwersytecie Wrocławskim zna tam wielu wykładowców. Zapewniał, że złapie kontakt z kimś, kto miał wpisać Bednarskiego na dodatkową listę studentów pierwszego roku.

Sugerował, że trzeba też będzie pomyśleć o pokoju sublokatorskim, bo przyjęty w takim trybie nie ma szans na akademik. Chociaż i w tej kwestii mecenas widział rozwiązanie: jest dobrym znajomym samotnej właścicielki dużego mieszkania przy ulicy Pułaskiego. Kobieta nazywa się Gertruda Stona. Mieszkał u niej przez pewien czas, właśnie się wyprowadza, więc student będzie mógł zająć jego pokój.

Sublokator

Na początku września 1966 roku Bednarski był już sublokatorem Gertrudy Stony. Ze studiami nie wyszło, choć wręczył Budnemu łapówkę – kilkanaście tysięcy złotych, które dali mu rodzice. Po wielu spotkaniach mecenas wycofał się z obietnicy. Tłumaczył, że na uniwersytecie zmieniły się układy, nie ma z kim rozmawiać. Honorowo oddał Janowi pieniądze.

Bednarski nadal szukał dojścia do uczelnianych władz. Znalazł kogoś kto twierdził, że jest w stanie ulokować maturzystę na studiach zaocznych. Ale do tego potrzebował zaświadczenia, że kandydat pracuje. Bednarski miał lewe ręce do roboty, utrzymywali go rodzice. Kiedy zwierzył się z tego kłopotu mecenasowi, ten go pocieszył: co, jak co, ale takie zaświadczenie jest w stanie załatwić. Po świadectwo pracy wybrali się do Oleśnicy, do prezesa pewnej spółdzielni produkcyjnej. Przysługa kosztowała 1,7 tys. zł.

Niepowodzenia

W październiku Jan Bednarski znów nie znalazł swego nazwiska na liście przyjętych na studia, tym razem zaoczne. Mecenas ponownie go naciągnął inscenizując w jego obecności telefoniczną rozmowę w jego sprawie z dziekanem wydziału prawa. Budny wziął około 13 tys. zł i nic nie załatwił.

Mimo tych wszystkich niepowodzeń, młody człowiek kurczowo trzymał się Wrocławia. Jego rodzice byli przekonani, że syn studiuje i nadal wysyłali mu pieniądze, oraz paczki żywnościowe. Pani Gertruda jako gospodyni okazała się bardzo rozmowna, wręcz wylewna, zwłaszcza, że mieli wspólny temat – karygodne postępowanie mecenasa. Gertruda Stona wyznała maturzyście, że młodszy o prawie 30 lat Budny obiecywał jej małżeństwo. Utrzymywała go i cierpliwie znosiła jego wielogodzinne wyprawy na miasto tylko po to, aby przesiadywać w kawiarniach. Po kilku miesiącach niespodziewanie ją opuścił. Sublokator zwierzył się z kolei, że bezskuteczna protekcja mecenasa okazała się dla jego rodziców bardzo kosztowna i nie wie, jak im spojrzeć w oczy.

Bednarski zamordował?

Jan Bednarski znalazł się w kręgu podejrzanych głównie z tego powodu, że w jego plecaku znaleziono kartkę z dokładnym planem zajęć na 16 listopada, a więc dzień śmierci Gertrudy Stony. Wyglądało to podejrzanie – jakby chciał zapewnić sobie alibi.

Zeznania lokatorów kamienicy przy ulicy Pułaskiego utwierdziły milicjantów w przeświadczeniu, że czeka ich dużo roboty. Wszyscy opowiadali, że dochodząca siedemdziesiątki „Niemra”, jak się wyrażali o Gertrudzie Stonie, miała wielu młodych kochanków, którzy mieszkali u niej jako sublokatorzy. Zwykle opuszczali ją po kilku miesiącach. W tych zeznaniach pobrzmiewała nuta wrogości do zmarłej. Znalazło się wytłumaczenie: „Niemra” była nielubiana, wręcz znienawidzona w kamienicy, gdyż rządziła się tam jak na swoim. O tyle miała rację, że ten dom należał do rodziny jej męża, a potem zabrał go kwaterunek. Stona energicznie walczyła w sądach o zwrot własności i zapowiadała lokatorom, że wkrótce ich wyrzuci albo tak podniesie czynsz, że sami się wyprowadzą.

Wcale nie była Niemką

Lista potencjalnych wrogów tej kobiety coraz bardziej się wydłużała, ale nadal nie było zabójcy. Śledczy postanowili prześledzić jej życie, poznać partnerów życiowych. Liczyli, że w tych materiałach znajdzie się klucz do wyjaśnienia motywów zbrodni.

Po pierwsze, okazało się, że nie była Niemką, jak sama twierdziła. Urodziła się w Nowym Tomyślu nad Bugiem, w polskiej chłopskiej rodzinie z dziada pradziada. Przed wojną wspólnie z pierwszym mężem prowadziła futrzarski sklep w Poznaniu. Kiedy weszli Niemcy, natychmiast podpisała volkslistę, którą podsunął jej kochanek w mundurze gestapowca. Zrobiła go współwłaścicielem sklepu z futrami, co pozwoliło rozwinąć interes na dużą skalę. W poszukiwaniu cennych skór jeździła do Berlina, Strassburga, Wiednia. Handlowała także walutami.

W czasie okupacji przeprowadziła się do Gdyni, gdzie dostała luksusowe mieszkanie po aresztowanym polskim lekarzu. Będąc administratorką jednej z kamienic ograbiała z cennych rzeczy te lokale, z których Niemcy wyrzucali Polaków. Jej pazerność przekroczyła granice tolerowane w Rzeszy. Została skazana przez niemiecki sąd na 8 miesięcy więzienia.

W 1945 roku gestapowiec zniknął, a ona stanęła przed sądem pod zarzutem kolaboracji z Niemcami. Zdołała uniknąć kary przedstawiając siebie jako ofiarę terroru kochanka w mundurze okupanta. Opuściła Wybrzeże i pojawiła się we Wrocławiu. Nikomu nieznana, zaczęła życie od nowa, jako handlarka na słynnym placu Nankiera. W jej przepastnych torbach kryło się wszystko: ciuchy, żywność, biżuteria, waluta.
10 lat po wojnie poznała inżyniera Eryka Stonę. W odróżnieniu od niej mówił prawdę, że jest z pochodzenia Niemcem, a Wrocław jest jego miastem rodzinnym. To była dobra partia. Inżynier miał odziedziczony po rodzicach duży dom z sumiennie płacącymi czynsz lokatorami. Pobrali się.

Libacje dla niebieskich ptaków

W czasie, kiedy mąż odbudowywał zniszczony Wrocław, jego żona urządzała libacje dla przygodnie poznanych niebieskich ptaków, od których roiło się na Ziemiach Odzyskanych.

Przyjęcia zwykle kończyła małżeńska awantura, gdyż zgorszone sąsiadki donosiły inżynierowi, co jego żona wyrabia, gdy on jest w pracy. Wreszcie Eryk Stona powiedział: „Schluss” i wyjechał do RFN-u. Przed opuszczeniem Polski przekazał rodzinną kamienicę przy ulicy Pułaskiego na skarb państwa.

Gertruda nie mogła uwierzyć, że zostawił ją bez grosza. Wielokrotnie przekopywała przydomowy ogródek z nadzieją, że ukrył tam złoto. Bezskutecznie. Z uporem, wynajmując coraz to innych adwokatów walczyła o prawo własności do domu. Kiedy na obu polach poniosła klęskę, wróciła do handlu. Jej kwaterunkowe mieszkanie (w niegdysiejszej kamienicy małżonka) stało się metą, gdzie nawet o północy można było dostać wszystko – od zakazanych dolarów, po ciuchy przywożone z Węgier i Czechosłowacji. W ofercie była nawet baranina, po którą jeździła do Zakopanego.

Niemka śpi na dolarach czy dlatego ją zamordowano?

Szybko się odbiła od nędzy. A ponieważ nadal zachodziła na Plac Nankiera, gdzie lubiła opowiadać o swym majątku, między bywalcami tego największego wówczas we Wrocławiu targowiska rozeszło się, że „Niemka” śpi na dolarach. Bardzo to zainteresowało Zenona Budnego zwanego na Placu mecenasem, bo wśród spekulantów cieszył się opinią takiego, który może wiele pomóc, gdy człowiek będzie na bakier z prawem.

Gertruda Stona też chciała go poznać, gdyż ciągle miała do czynienia z urzędem finansowym, który nakładał na nią domiary, a poza tym spotkały ją poważne nieprzyjemności z powodu bezprawnego pobierania renty i wyrobienia sobie fałszywej legitymacji inwalidzkiej. Miała też sprawę o korupcję. Kiedy pewnego dnia ją okradziono, zaproponowała agentowi ubezpieczeniowemu sfałszowanie polisy, która była jedynie na 50 tys. zł. Chciała po niewczasie wpisać tam sumę znacznie wyższą, gwarantującą jej pełne pokrycie szkody. Zaoferowała 4 tys. zł (wówczas dwie przeciętne pensje). Pracownik PZU nie przyjął pieniędzy i zawiadomił organy ścigania.

Pan mecenas

Poznany na bazarze mecenas spadł jej jak z nieba. Zaprosiła go do siebie na kolację, aby omówić kwestię prawniczej pomocy… Budny został w jej sypialni do rana. Nazajutrz przedstawiła go sąsiadce, jako narzeczonego, a równocześnie pełnomocnika w staraniach o odzyskanie kamienicy. Nigdy się nie dowiedziała, że Zenon Budny, który wyciągnął od niej spore sumy na odzyskanie kamienicy (nawet nie kiwnął w tej sprawie palcem), miał tyle wspólnego z prawem, że odsiedział kilka wyroków. Narzeczeństwo ze znacznie starszą od niego kobietą traktował jako sposób na pasożytnicze życie. Ani myślał o dotrzymaniu obietnicy, wszak miał żonę w jednym z miasteczek Dolnego Śląska. Liczył, że przy boku Gertrudy dobrze się obłowi, a kiedy okazało się, że jest skąpa, natychmiast ją opuścił.

Czy mógł potajemnie wrócić i zamordować starą kobietę? Jedynym motywem byłaby chęć wzbogacenia się. Podejrzany przekonał prokuratora o swej niewinności. Pokazał skrytkę w szopie za domem, w której Gertruda przechowywała futra. Tylko on o tym wiedział i dlatego nic tam nie zginęło. Dlatego być może on zamordował kobietę.

Czy zamordował stolarz?

Drugim podejrzanym był stolarz, który niedawno remontował mieszkanie „Niemki”. Jego również Gertruda przedstawiała sąsiadkom, jako narzeczonego. Był od niej znacznie młodszy, skoro więc przystał na taki związek, mógł to zrobić dla pieniędzy. Kiedy pewnego dnia się ulotnił, kobieta opowiadała wokół, że musi zmienić zamki w drzwiach, bo stolarz na pewno ma zapasowy klucz. W końcu jednak nie wezwała ślusarza.Rewizja u stolarza nie ujawniła żadnych rzeczy ofiary, a ponadto miał on solidne alibi. Wszystko wskazywało na to, że nie on zamordował.

Śledczy w czasie tych przesłuchań zyskali cenną informację – pół roku przed zabójstwem Gertrudy Stony, jej mieszkanie zostało zdemolowane i okradzione. Nie znaleziono wtedy sprawców. Prokuratura umorzyła dochodzenie na kilka dni przed tragiczną śmiercią kobiety.

Po 16 listopada akta tej sprawy ponownie znalazły się na biurku prokuratora. Po pewnym czasie znana już była odpowiedź na pytanie: Kto zamordował Gertrudę Stonę.

Kto zamordował starszą panią? Kulisy zbrodni i odpowiedź na pytanie znajdziesz w Detektywie Wydanie Specjalne nr 4/2020 (tekst Heleny Kowalik pt. Kto zamordował “Niemkę”?). Do kupienia TUTAJ.