Leszek Pękalski: najsłynniejszy polski zabójca?

Leszek Pękalski, bardziej znany jako „Wampir z Bytowa” albo „hurtownik zbrodni”, to bardzo kontrowersyjna i zagadkowa postać. Zatrzymany w 1992 roku pod zarzutem zabójstwa, zupełnie niespodziewanie i z własnej woli, zaczął opowiadać śledczym, że dopuścił się kilkudziesięciu takich przestępstwa w latach 1984-1992. Początkowo wydawało się to nieprawdopodobne, jednak w miarę upływu czasu śledczy nabierali przekonania, że mężczyzna nie konfabuluje. Zaczęli analizować nie tylko jego rewelacje, ale również jego życiorys.

Pękalski był samotnikiem. Nie miał przyjaciół ani stałego zajęcia, w rodzinnej wsi na Pomorzu ludzie traktowali go jak nieszkodliwego odludka. Jedynym hobby młodego Pękalskiego było podróżowanie pociągami po Polsce. Miał dużo wolnego czasu, zabierał ze sobą w drogę zwykłą, foliową reklamówkę, jechał na dworzec i ruszał przed siebie gdzie go oczy poniosą.

Pojawiał się w nieznanych miejscach, mordował, zaspokajał swoje żądze i wracał do domu. Taki przynajmniej obraz wyłaniał się po pierwszych miesiącach śledztwa. To pewnie dlatego wielu przypisywanych mu w akcie oskarżenia zabójstw początkowo w ogóle nie wiązano z jego osobą. Ćwierć wieku temu nikomu nie przyszło do głowy, że w Polsce może działać tak groźny seryjny morderca. Z drugiej strony, ówczesnych śledczych można częściowo usprawiedliwić – w tamtym czasie nie było jeszcze komputerowych baz danych, internetu, a o analizie kryminalnej dzięki skomplikowanym programom komputerowym nikt wtedy nie słyszał.

Leszek Pękalski: jestem słaby psychicznie

Początkowo wydawało się nieprawdopodobne by ten lekko upośledzony mężczyzna mógł być największym seryjnym zabójcą w powojennej historii Polski. Początkowo fakty uprawdopodobniały tę hipotezę. Podczas śledztwa przeprowadzono 29 wizji lokalnych, skorzystano z opinii kilkunastu biegłych, wykorzystano nowatorską na ówczesne czasy analizę kodu genetycznego DNA. Całe postępowanie, prowadzone przy nadzwyczajnym zaangażowaniu sił, kosztowało olbrzymią kwotę ponad pół miliarda starych złotych.

Wszyscy byli przekonani, że proces sądowy w tej bulwersującej sprawie będzie trudny i skomplikowany. Wszak Pękalski bardzo chętnie współpracował ze śledczymi, nie mataczył, nie oszukiwał, chętnie składał wyjaśnienia. Podczas pobytu w areszcie, w swoim pamiętniku, bardzo dokładnie opisał przebieg 64 przestępstw. Biegli nie stwierdzili u niego choroby psychicznej, niemniej rozpoznano objawy i cechy świadczące o uszkodzeniu ośrodkowego układu nerwowego. W wydanej opinii stwierdzili m. in.: „Leszka Pękalskiego psychiatra może zakwalifikować jako zboczeńca-nekrofila”.

Po odczytaniu aktu oskarżenia mężczyzna – ku zdumieniu wszystkich obecnych na sali sądowej – oświadczył, że jego przyznanie się do winy zostało wymuszone przez policję, która tym sposobem chciała sobie „wyczyścić papiery”. – Przemyślałem i chciałbym odwołać moje przyznanie się do zabójstw – oświadczył podczas pierwszego dnia procesu przed Sądem Wojewódzkim w Słupsku.  — Jestem trochę słaby psychicznie i nie umiem się bronić przed policją. Na wizje lokalne początkowo nie chciałem jeździć, ale mnie do tego nakłoniono. Potem nawet mi się spodobały te wyjazdy i traktowałem je jak wycieczki.

Brak jednoznacznych dowodów winy sprawił, że w grudniu 1996 roku skazano go za „tylko” jedno zabójstwo. Sąd uniewinnił go z pozostałych zarzutów: 16 zabójstw, dwóch gwałtów i uprowadzenia dziecka. Tamten wyrok trzeba uznać za porażkę organów ścigania. Inna rzecz, że oskarżony często zmieniał wersje wydarzeń. To w pewnym stopniu tłumaczy, dlaczego śledczym nie udało się ustalić, co było prawdą, a co wytworem jego chorej wyobraźni.

Kontrowersje wokół procesu

Śledztwo, proces, wreszcie wyrok na „wampira z Bytowa”, do dzisiaj budzą wiele kontrowersji. Przede wszystkim nie wiadomo, czy w tym konkretnym przypadku można w ogóle mówić o jakimkolwiek wampirze. Czy Leszek Pękalski rzeczywiście dopuścił się kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu zabójstw, i tym samym jest największym bodaj polskim zbrodniarzem? Może jednak padł ofiarą policji, która dla poprawy statystyk wykrywalności przestępstw próbowała wrobić go w niewyjaśnione zabójstwa z terenu całej Polski?

 Człowiek o umyśle dziecka, który łatwo dawał się przekupić kanapkami, słodyczami i papierosami, przyznawał się do morderstw nawet takich, w które sama prokuratura nie wierzyła, bo – jak pisali przed laty dziennikarze – „żeby wszystkich dokonać musiałby przemieszczać się po kraju z prędkością światła”. Jednocześnie gdyby przyjąć hipotezę, że Leszek P. rzeczywiście był sprawcą co najmniej kilkunastu morderstw, to trzeba przyznać, że nie był zbyt wyrafinowanym przestępcą. Nie przygotowywał się do popełniania kolejnych zbrodni, nie zacierał śladów, ofiarami były osoby przypadkowe, które znalazły się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie, często działał w sposób chaotyczny i nieprzemyślany.

Jeśli dać wiarę zapewnieniom „wampira”, że wymyślił wszystkie samooskarżenia, to można się tylko zastanawiać, po co mu to było? Na tak postawione pytania stosunkowo szybko można znaleźć odpowiedź. Leszek P. przez całe życie doświadczył wielu upokorzeń, wyzwisk i drwin. Nagle znalazł się w centrum zainteresowania nie tylko organów ścigania, ale również opinii publicznej. Po raz pierwszy był kimś znanym. To wszystko mogło mile łechtać jego dumę!

Od ponad ćwierć wieku pojawiają się pytania czy w ogóle jest możliwe, by ten opętany nieopanowanym pociągiem seksualnym młody mieszkaniec pomorskiej wsi był największym zabójcą powojennej Polski? Patrząc na zdjęcia tego niepozornego człowieka nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pewnie dlatego jeszcze przez długie lata będzie on największą zagadką polskiej kryminalistyki.

Nikt nie wie, ilu ludzi naprawdę zamordował. Pomimo upływu lat żadne z przypisywanych mu zbrodni nie rozwiązano. Nikogo innego nie oskarżono, ani nie skazano za jej popełnienie.

Leszek Pękalski: co robi w Gostyninie?

W 2017 „wampir z Bytowa”, miał wyjść na wolność bo skończył się jego wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Na wolność nie wyszedł, decyzją sądu trafił do zamkniętego Ośrodka Psychiatrii Sądowej w Gostyninie. Lekarze uważają, że wciąż wymaga leczenia.

Krajowy Ośrodek Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie, gdzie trafił Leszek Pękalski,  nie jest więzieniem ani szpitalem psychiatrycznym. Jest placówką leczniczą, jedynym tego typu w Polsce

Ośrodek powstał na mocy ustawy, która nie dopuszcza, aby przestępcy z ciężkimi zaburzeniami po odbyciu kary wrócili do społeczeństwa.

Bezpośrednim pretekstem do jej uchwalenia był Mariusz T. którego za zabicie czterech chłopców skazano na karę śmierci. Media przed laty ochrzciły go „szatanem z Piotrkowa”. W wyniku amnestii zamieniono mu karę na 25 lat więzienia. Miał on wyjść na wolność w lutym 2014 r. Ale udaremniły to przepisy przygotowane przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Sam autor nazywał je „ustawą o bestiach”.

Na jej podstawie sąd nakazał umieszczenie Mariusza T. w ośrodku w Gostyninie. Należy tu dodać, że Mariusz T. obecnie znów przebywa w więzieniu – został skazany na 5 lat i 6 miesięcy za posiadanie dziecięcej pornografii m.in. na komputerze, którym posługiwał się w gostynińskim ośrodku. Placówka przewidziana jest dla 60 osób, tymczasem w połowie ubiegłego roku przebywało w niej 91 pacjentów. Ze względu na znaczne przeludnienie, dyrektor odmówił przyjęcia kolejnych osób.

Ośrodek był też kontrolowany przez specjalistów z Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, działającego przy rzeczniku praw obywatelskich. W opinii napisali oni m.in., że przepełnienie uniemożliwia proces terapeutyczny. Pojawiła się więc pilna potrzeba odciążenia ośrodka w Gostyninie. W czerwcu 2021 r. przyjęto specjalne przepisy. Zgodnie z nimi, czerski oddział zakładu karnego, który podlegał Zakładowi Karnemu w Koronowie, został użyczony na 35 miesięcy przez resort sprawiedliwości na cele lecznicze. Teraz obiekt podlega Ministerstwu Zdrowia i właśnie jest dostosowywany do nowych celów. Według planów, ma trafić do niego 40 pacjentów z Gostynina.

Fot. pixabay.com