Mężczyzna zmarł na skutek wykrwawienia z rany powstałej po kilkukrotnym uderzeniu twardym przedmiotem w głowę. Stracił przytomność, kiedy prawdopodobnie ostatni z zadanych ciosów trafił w potylicę. Fakt, że z tylnej części głowy zmarłego mężczyzny zwisał płat skóry, nietrudno było logicznie połączyć z tym, że obok porzucono stłuczoną butelką po winie. Wniosek był jeden... Ktoś tak długo uderzał butelką Roberta po głowie, aż szkło się stłukło. Jedna z jej ostrych krawędzi przecięła głęboko delikatną skórę głowy ofiary... Był 23 listopada 2010 roku, kiedy Tomasz N., 26-letni mieszkaniec niewielkiej miejscowości B., w Kujawsko-Pomorskiem, odebrał telefon od dawno niewidzianego kolegi.
Jak zeznał później w śledztwie, w zasadzie miał wątpliwości, czy tak właśnie może nazywać Roberta B., którego poznał 3 lata wcześniej przy okazji wykonywania „fuchy” w konińskiej elektrociepłowni, gdzie razem byli zatrudnieni do prostych prac budowlanych podczas remontu jednego z bloków. Pracowali tam przez 2 miesiące, a kiedy remont został zakończony, ich drogi się rozeszły. Wcześniej jednak wymienili się numerami telefonów. Tomek dał Robertowi kontakt do swojego domu rodzinnego, w którym mieszkał z matką.
Bez szans na poprawę losu
Robert B. dzwonił do kolegi, by zaprosić go – Tomasza do miasteczka N., niedaleko Gniezna, gdzie od pewnego czasu mieszkał z żoną Anitą.
– Pamiętasz, jak mówiłem, że zawsze możesz do nas wpaść? Ale nie wpadłeś. No, to może w styczniu by ci pasowało? Tylko bez wykrętów. Zobaczysz nasze nowe mieszkanie, do tego czasu zdążę jeszcze zrobić remoncik, żeby nie było wstyd ludzi zapraszać – zażartował Robert B.
Mężczyzna dodał, że określenie „nowe mieszkanie” jest być może nieco na wyrost, bo to po prostu inny, nieco większy od poprzednio zajmowanego lokal komunalny wynajmowany od gminy. Zamieszkali tam niedawno, bo jego żona Anita właśnie dostała pracę w mieszczącej się w tej samej mieścinie hurtowni materiałów budowlanych, której właścicielem był jej krewny. Tomasz N. wysłuchał kolegi. Z wahaniem przyjął zaproszenie, ale nie zdradził, że raptem kilka tygodni wcześniej wyszedł z zakładu karnego Bydgoszcz-Fordon. Odsiedział tam blisko rok za kradzieże, pobicie i włamanie. Nie wspomniał też, że właściwie przez cały czas, od kiedy widzieli się ostatni raz na robotach w konińskiej elektrociepłowni, z przerwą na wyrok był w jednym alkoholowo-narkotykowym ciągu. Jego życie stanowiło równię pochyłą, a on sam, choć nie zastanawiał się nad tym zbyt często, przypominał staczającą się po niej kulę bilardową. Był bezradny wobec tego, co szykuje mu los i nigdzie nie potrafił znaleźć sobie miejsca.
Jedyna przyjaciółka kolegi Tomasza
– Tomek w szkole na pewno nigdy nie był orłem. Zawsze w drugiej, albo i trzeciej uczniowskiej lidze. Życie dało mu później w kość, choć sam sobie też był winien. Nie mówił tego, ale takie rzeczy się po prostu wie – zezna później w prokuratorskim śledztwie Jowita C., była partnerka i chyba jedyna osoba, którą Tomasz mógł nazwać przyjacielem. – Odkąd się poznaliśmy, nieustannie pakował się w kłopoty.
To ona próbowała go odciągnąć od mętów, dilerów i ich klientów zdolnych do ciężkiego pobicia przypadkowej osoby, byle tylko zdobyć pieniądze na „śnieżkę”, jak nazywano metamfetaminę. Kiedy poznali się w 2008 roku, studiowała zarządzanie na jednej z bydgoskich prywatnych uczelni. Spotkali się w centrum miasta na melinie, do której trafiła z dwoma innymi studentami. Koledzy chcieli kupić trochę trawki na imprezę i wcześniej tylko skłamali, że wpadną odwiedzić znajomego. Tomek przebywał w tym samym lokalu i cudem uniknął ciężkiego pobicia, kiedy jeden z obecnych tam „koleżków” domagał się od niego spłaty długu. Uciekł z mety z łukiem brwiowym pękniętym od uderzenia ciężką butelką.
Empatyczna z natury Jowita, wbrew namowom kolegów, którzy zamierzali jak najszybciej zmyć się z miejsca, w którym awantura rozgorzała na dobre, opatrzyła Tomkowi ranę na klatce schodowej. Potem spotkali się jeszcze kilkukrotnie, ale poza jednym razem, kiedy doszło między nimi do zbliżenia, nie zbudowali jakiejś głębszej relacji. U młodszej o kilka lat dziewczyny obudził się za to instynkt opiekuńczy. Chciała wyprowadzić „na prostą” mężczyzny nieustannie pakującego się w kłopoty.
Mroczna strona osobowości kolegi
Kilka razy, wbrew sobie, pożyczała Tomkowi niewielkie sumy pieniędzy. Czasem je zwracał, częściej nie. Ostrzeżeniem dla niej była sytuacja, która miała miejsce – jak mówiła śledczym – „jakieś dwa miesiące po pierwszym spotkaniu”. Tomek mocno ją uderzył, kiedy odmówiła „pożyczenia” mu większej kwoty. Przepłakała wtedy noc i powiedziała sobie, że nigdy więcej nie wyciągnie do niego pomocnej dłoni. Postanowienie nijak się jednak miało do rzeczywistości. Kiedy Tomek skończył odsiadkę i bez grosza w kieszeni wyszedł z zakładu karnego, ona opłaciła mu bilet autobusowy do B. Wiedziała, że jedyną szansą dla niepokornego i – o czym była przekonana – zagubionego znajomego, będzie powrót do rodzinnego domu, do matki. Po tym zdarzeniu ich kontakty były już coraz rzadsze. Czasem tylko powodowana jakąś siłą dzwoniła do niego pytając, czy wszystko w porządku.
Grudzień 2010 roku dłużył się Tomkowi, bo w jego życiu kompletnie nic nie zmieniło się na lepsze. O pracę w liczącym kilka tysięcy mieszkańców B. było trudno, a sytuacji nie poprawiał ciążący na nim odbyty wyrok. Nikt nie chciał zatrudnić mężczyzny bez wyuczonego zawodu i z papierami kryminalisty. Tomek coraz częściej myślał o wyjeździe do większego miasta. Niechętnie jednak myślał o zakotwiczeniu w Bydgoszczy. Może i mógłby zamieszkać kątem u jednego ze znajomych, ale szybko dochodził do wniosku, że zna tam tyle samo osób przychylnych mu, co wrogich. Przede wszystkim bał się wierzycieli, którym zalegał z zapłatą, między innymi za kupioną wcześniej metamfetaminę.
***
Przemęczył się do świąt, a po Nowym Roku przypomniał sobie o zaproszeniu, jakie dostał od kolegi Roberta. Trochę z nudów, a trochę powodowany niejasną nadzieją na poprawę swojego losu postanowił, że odwiedzi dawnego kumpla. Gniezno, w pobliżu którego znajdowało się miasteczko N., wprawdzie było niewiele większe od jego rodzinnego B. i stwarzało niewiele więcej perspektyw, ale może chociaż uda mu się pożyczyć od kumpla nieco grosza na życie.
Drugiego stycznia zadzwonił ze spóźnionymi życzeniami noworocznymi do Jowity. Przy okazji wybłagał u niej pieniądze na bilet kolejowy oraz dodatkowe 150 zł „kieszonkowego”. Przesłała mu tę kwotę przekazem pocztowym. Następnego dnia odebrał pieniądze i ruszył w drogę. Około godziny 14 był w Gnieźnie. Pół godziny później wsiadł do autobusu PKS, by kwadrans po godzinie 15 wysiąść w N. Nie znał miasteczka. Nigdy w nim nie był, ale bez problemu znalazł ulicę Chrobrego okalającą od strony północnej pierzeję budynków zwróconych frontem do niewielkiego rynku.
Trup w mieszkaniu. Drugi w porzuconym aucie
Szybko, pod numerem 14., znalazł mieszkanie kolegi Roberta i Anity. Robert otworzył mu, by przywitać go w serdecznym uścisku „na misia”. Kiedy Tomasz wszedł do środka, zauważył krzątającą się w kuchni Anitę. Nigdy wcześniej jej nie widział, ale od razu wpadła mu w oko. Blondynka, średniego wzrostu, mogła mieć najwyżej 30 lat. Schludna, ale na swój sposób skromna sukienka uwypuklała jej nieprzesadzone krągłości. Była serdeczna, choć może trochę wycofana. Robert krótko oprowadził Tomasza po mieszkaniu. A że nie było zbytnio czym się chwalić, od razu sięgnął do barku po butelkę wódki i trzy kieliszki.
Przebieg pobytu Tomasza w mieszkaniu w N. śledczym prokuratury w Toruniu udało się zrekonstruować właściwie wyłącznie na podstawie późniejszej relacji Tomasza. Z wyjątkiem krótkiego uzupełnienia przedstawionego przez jedną z sąsiadek z mieszkania na parterze kamienicy. Kobieta twierdziła, że następnego dnia po południu widziała Tomasza i Anitę wsiadających do skody należącej do Roberta. Ruszyli i mieli skręcić w ulicę wylotową z N. w kierunku północnym, czyli na Gniezno. Tych kilka słów, wydawałoby się mało znaczących, okazało się niezwykle ważnymi w późniejszym procesie. Zeznanie stało w sprzeczności z nieporadnym i naprędce zbudowanym alibi Tomasza.
***
– Około godziny 1 w nocy usłyszałem hałas tłuczonego szkła. To wyrwało mnie ze snu, ale naprawdę nie wiem, co działo się wcześniej u pana Roberta i jego żony. Po prostu spałem. Potem było już cicho, więc też nie zawracałem sobie głowy i nie poszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku – to z kolei inne krótkie zeznanie, jakie kryminalnym z Poznania, na zlecenie toruńskiej prokuratury, złożył Wiesław Ś., sąsiad Roberta i Anity z tego samego piętra.
Tomasz N. został zatrzymany 10 stycznia 2011 roku w swoim rodzinnym domu w B. Pięć dni wcześniej kryminalni z gnieźnieńskiej komendy zostali wezwani przez roztrzęsioną sprzątaczkę. Kobieta myjąc schody na klatce kamienicy przy ulicy Chrobrego w N. zauważyła lekko uchylone drzwi w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Wiedziona ciekawością nie omieszkała zajrzeć do lokalu. Odkryła tam, zakrwawione zwłoki Roberta B. leżące w korytarzu.
Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2021 (tekst Macieja Czerniaka pt. “Asystent śmierci”). Cały numer do kupienia TUTAJ.