Na Pomorzu to była głośna sprawa. Bartłomiej Korcz zgłosił policji zaginięcie żony – Eweliny. Z jego relacji wynikało, że po domowej awanturze, gdzie często był alkohol, kobieta wyszła do sklepu, chciała kupić sobie coś mocniejszego dla odreagowania stresu. W domu został mąż i nastoletnie dziecko. Czekali na nią z obiadem, ale ona nigdy już nie wróciła. Przepadła jak kamień w wodę!
Początki ich związku były proste, by nie powiedzieć – banalne. Bartłomiej i Ewelina poznali się w szkole średniej, uczęszczając na kurs przygotowujący do egzaminu maturalnego z matematyki. Zwykłe, młodzieńcze zauroczenie. Potem spotkania po szkole, sam na sam, w czasie których powtarzali algebrę i geometrię. Przynajmniej tak zapewniali rodziców. Płomienne uczucie skończyło się małżeństwem, które zawarli w 1993 roku, 2 lata później na świat przyszedł pierworodny syn – Karol. Zaraz po ślubie małżonkowie zamieszkali w domu należącym do rodziców Bartłomieja. Młodzi zajęli górę domku jednorodzinnego, jego właścicielom wystarczył parter.
***
Po urodzeniu syna Ewelina nie powróciła do wyuczonego zawodu spedytora, zajęła się domem i wychowywaniem synka. Małżonkowie snuli plany, by w ramach działalności gospodarczej, zarejestrowanej na matkę pana Bartłomieja, nadal zarabiała jako spedytor, ale na planach się skończyło. Brakowało czasu, chęci, konkurencja w branży była coraz większa.
W 2000 roku rodzice Bartłomieja Korcza sprzedali dom. Dzięki uzyskanym funduszom kupili dwie oddzielne nieruchomości: jedną dla siebie, drugą – dla młodych. Od tego czasu Bartłomiej Korcz z żoną Eweliną i malutkim synem Karolem zamieszkali w wolnostojącym, jednorodzinnym, podpiwniczonym domu w centrum Rumi. Na działce, jako „spadek” po dawnych właścicielach, znajdował się jeszcze warsztat samochodowy, pełniący jednocześnie rolę garażu, jednak nowy właściciel nie prowadził tam żadnej działalności gospodarczej. Głównym źródłem utrzymania był kiosk z gazetami, który, w przeszłości, prowadziła jego matka. Wprawdzie oznaczało to pracę kilkanaście godzin na dobę, przynajmniej jednak zarabiał na utrzymanie rodziny. Kiedy jechał po towar zastępowała go tam żona albo mama. Interes był w miarę dochodowy, przynosił godziwe zyski. Nie to co teraz, kiedy spora część handlu przeniosła się do Internetu.
Na pierwszy rzut oka zwykłe, przeciętne małżeństwo, jakich miliony w naszym kraju. Niestety, z czasem pojawił się problem – alkohol. A dokładniej nadmierna jego konsumpcja. Dotyczyło to głównie Eweliny Korcz. Już wcześniej, kiedy mieszkała razem z teściami, lubiła spotkania towarzyskie, w czasie których nie odmawiała sobie kolejnych mocnych drinków. Wprawdzie następnego dnia fatalnie się czuła, męczył ją kac i bolała głowa… jednak nie było to dla niej żadną nauczką. Kolejna impreza i znowu piła w nadmiarze alkohol. Na szczęście sytuacje te nie były na tyle częste, by stanowiły większy problem. Zdarzało się jej coś zawalić, ale to były drobne sprawy: nie ugotowała obiadu, zapomniała przygotować drugiego śniadania dla dziecka, nie zjawiła się na umówionym wcześniej spotkaniu…
Problem z nadużywaniem alkoholu pojawił się dopiero po przeprowadzce do nowego domu
Z akt sprawy sądowej: „Pokrzywdzona nie pracując zawodowo koncentrowała się na prowadzeniu domu, wychowywaniu syna i świadczeniu mu pomocy w nauce. W tym czasie coraz częściej zaczęła sięgać po alkohol. Ewelina Korcz nie posiadała własnych pieniędzy i gotówkę na bieżące zakupy, jak i alkohol otrzymywała od oskarżonego. Alkohol często był obecny w ich domu, kupował go sam oskarżony, który początkowo spożywał go po pracy czy w weekendy wspólnie z pokrzywdzoną.
Do około 2006 roku małżonkowie organizowali też w swoim domu przyjęcia, na które zapraszali znajomych. Ewelina Korcz uchodziła za dobrą kucharkę i zawsze podczas tych spotkań były przygotowane potrawy. Zawsze też gospodarz – Bartłomiej Korcz stawiał alkohol, przynosili go też ze sobą goście. Nigdy w towarzystwie nie był poruszany problem choroby alkoholowej Eweliny, nie było mowy o powstrzymywaniu się od jego spożywania. Ewelina Korcz podczas tych imprez alkohol spożywała na równi z innymi, a jako, że była osobą drobną, o małej wadze, zdarzało się jej upijać jako pierwszej.
Problem alkoholowy dotyczył jednak nie tylko pani Eweliny. Mąż co prawda miał pretensję do żony o zbyt częste picie napojów wyskokowych, niemniej on także kupował po pracy alkohol i wypijał go w domu. Zdarzało mu się stawić niedysponowanym do pracy, jak i kierować samochodem pod wpływem alkoholu. Swego czasu zatrzymali go policjanci gdy był „pod wpływem”. W konsekwencji stracił na kilka miesięcy prawo jazdy. W tamtym czasie korzystał z pomocy kierowcy, który woził go do pracy i po towar. Wykorzystując nadarzającą się okazję zaczął więcej pić. Jak wynika z relacji świadków, codziennie wypijał około pół litra wódki, rozrobionej z sokiem.
Od przyzwyczajenia do nałogu
Jesienią 2004 roku Ewelina Korcz uświadomiła sobie, że sama nie poradzi sobie z uzależnieniem od alkoholu. „Czy to jest ten czas, kiedy powinnam zgłosić się na terapię?”– zastanawiała się, Specjaliści twierdzą, że na terapię nigdy nigdy nie jest za późno, ale – oczywiście – im szybciej tym lepiej. Najczęściej pacjenci zgłaszają się, gdy się coś stanie, coś znaczącego, niedobrego, kiedy się bardzo wystraszą. Niestety, dość często się zdarza, że jest to już poważny etap choroby, a wcześniejsze, nie mniej poważne, sygnały były minimalizowane, marginalizowane, intelektualizowane – co stanowi także element choroby.
Zgłoszenie na leczenie nie wymaga żadnych specjalnych procedur. Najważniejsza jest tzw. wewnętrzna motywacja pacjenta, to, żeby on chciał dać sobie pomóc i nie był do tej pomocy zmuszany. „Oddanie” pacjenta na leczenie przez rodzinę najczęściej nic nie daje. Potrzebna jest motywacja i chęć leczenia przez osobę uzależnioną. Nie można się wyleczyć, nie można sobie pomóc dla kogoś i za kogoś. Są co prawda bardzo długotrwałe i skomplikowane procedury prawne, aby osobę uzależnioną sądownie doprowadzić do rozpoczęcia leczenia, ale rzadko kiedy taka procedura zdaje egzamin.
Alkohol – nałóg do którego się wraca
Tak też było najprawdopodobniej w przypadku naszej bohaterki. W listopadzie 2004 roku zgłosiła się do specjalisty, który stwierdził u niej zespół zależności alkoholowej. Potem dwukrotnie przebywała na specjalistycznym leczeniu. W obu przypadkach zawiózł ją tam mąż. Nie potrafiła wytrwać w leczeniu, oddział opuściła na własną prośbę.
Po krótkich okresach abstynencji Ewelina wracała do nałogu. Zaniedbywała wówczas swoje obowiązki, najczęściej leżała całymi dniami, nie gotowała, nie sprzątała, nie zajmowała się dzieckiem, w związku z czym ciężar tych obowiązków spadał na jej męża. W sytuacjach trudnych, gdy nie mógł poradzić sobie z problemem, Bartłomiej dzwonił do swoich rodziców prosząc o pomoc, a ci po jego telefonie od razu przyjeżdżali. Czasami też dzwonił do teściów niemniej ci znacznie rzadziej pojawiali się w takich sytuacjach. Kilka razy zdarzyło się, że wezwał do będącej w ciągu alkoholowym żony lekarza psychiatrę, a także pielęgniarkę – znajomą jego rodziców – która aplikowała kobiecie kroplówkę na wzmocnienie. Zdarzało się także, że oskarżony na kilka dni wywoził Ewelinę do jej rodziców na tzw. „podleczenie”, przy czym z reguły pokrzywdzona po jednym dniu dzwoniła do męża, by zabrał ją do domu.
***
25 maja 2009 roku Ewelina udała się ponownie na wizytę lekarską. W tym czasie prezentowała obniżony nastrój, była wycofana, skarżyła się na uczucie „leku wewnątrz”, była ogólnie osłabiona, nie miała apetytu, skarżyła się na poranne wymioty, zauważalne były u niej drżenia mięśniowe. Lekarz psychiatra rozpoznał u niej zespół odstawienia alkoholu, przepisał kilka lekarstw, wystawił jej skierowanie do szpitala. Wykupiła tylko część leków, na leczenie nie poszła.
Z akt śledztwa: „Bartłomiej Korcz nie potrafił poradzić sobie z nadużywającą alkoholu żoną. O ile sam także pił alkohol, to z uwagi na obowiązki zawodowe, kontrolował jego ilość. Jego żona, będąc w ciągu alkoholowym, zaniedbywała swoje obowiązki, takie jak przygotowanie posiłku czy zadbanie o porządek w domu. Zdarzało się, że w takich sytuacjach nie traktował jej z należytym szacunkiem, poniżał ją i wyzywał. Zdarzało się, że używał wobec niej przemocy, efektem czego były zasinienia na ciele, zwłaszcza pod oczami. Z uwagi na zaburzenia krzepliwości krwi kobieta miała skłonność do pojawiania się samoczynnych małych siniaczków na ciele, a także z łatwością, nawet po niewielkim urazie np. złapaniu za ramię, pojawiało się u niej nieproporcjonalnie duże zasinienie. Zdarzało się także będąc pod wpływem alkoholu upaść ze schodów czy uderzyć o przedmioty, co także powodowało większe niż normalnie w takich sytuacjach zasinienia na kończynach czy tułowiu.
Alkohol samo zło
Pod wpływem alkoholu zachowywała się różnie, raz była wesoła, innym razem awanturowała się, wyzywała oskarżonego. Właśnie z takiego powodu, raz podczas wizyty u nich kuzyna, Bartłomiej Korcz wezwał na interwencję policję Ewelina Korcz niechętnie skarżyła się na złe traktowanie jej przez męża. Początkowo w rozmowach z matką i koleżankami siniaki na ciele tłumaczyła właśnie upadkiem ze schodów, uderzeniem się czy zachowaniem psa. Sporadycznie zwierzała się matce i koleżankom, przy czym przekazywane im informacje były ogólnikowe i nie przedstawiały całego obrazu relacji panujących między małżonkami.
Coraz bliżej rozwodu? Miłość w małżeństwie Korczów była już tylko wspomnieniem. Kilka razy pojawiło się widmo rozwodu, o którym Bartłomiej mówił swojej siostrze i rodzicom.
Chcesz poznać kulisy tej dramatycznej historii? Sięgnij po Detektywa 1/2021 (tekst Tomasza Przemyskiego pt. „Małżeński dramat’). Cały numer do kupienia TUTAJ.