Małżeństwo Paśników: seryjni zabójcy II RP

Małżeństwo Paśników to pierwszy duet seryjnych zabójców II Rzeczypospolitej. Szczepan i Michalina Paśnikowie działali zaledwie kilkanaście miesięcy. Seryjnym mordercą był Szczepan Paśnik, któremu w znajdywaniu i oszukiwaniu ofiar pomagała jego żona – Józefa.

 Para przestępców wyszukiwała młode kobiety na Dworcu Głównym i wabiła je w ustronne miejsca pod pozorem propozycji pracy w gospodarstwie. Do rozwikłania zagadki przyczynili się policjanci, którzy pojawili się na dworcu w przebraniach, podając się za rosyjskich migrantów. Wyrok w tej sprawie mógł być tylko jeden: kara śmierci.

Małżeństwo Paśników: jak to się zaczęło

Rok 1922 r. dla stołecznej policji zaczął się fatalnie. W styczniu i lutym w podwarszawskich lasach i zagajnikach znaleziono zwłoki siedmiu kobiet. Wszystkie przed śmiercią zgwałcono. Niektóre zostały uduszone, innym podcięto gardło. Sposób działania sprawcy wskazywał na seryjnego mordercę.

Jego ofiary w większości przyjechały do stolicy Rzeczpospolitej z dalekiej prowincji w poszukiwaniu zajęcia, może nawet stałej pracy, a na pewno nadziei na lepsze jutro. Dwie z nich chciały wyjechać za granicę. Warszawa była tylko przystankiem w ich dalekiej podróży. Zatrzymany prawie sto lat temu pierwszy polski seryjny morderca, wabił swoje ofiary perspektywą szybkiego zarobku. Policjanci wiedzieli o jego historyjce opowiadanej młodym kobietom przejeżdżającym na Dworzec Główny w Warszawie – że jest bogatym gospodarzem, który dopiero co wrócił z Ameryki i oferuje dobre pieniądze za pracę, podobno gdzieś pod Ożarowem. I właśnie 7 marca 1922 r. udało mu się zwabić swoją kolejną, na szczęście niedoszłą ofiarę…

Gazety natychmiast okrzyknęły go „polskim Landru” lub „Landru znad Wisły”, nawiązując do postaci osławionego francuskiego seryjnego mordercy Henri’ego Desire Landru (1869-1922), który zabijał i okradał zamożne wdowy.

Pogoda dla „seryjnych”?

Prawdopodobnie zarówno ówczesny komendant stołecznej PP  insp. Józef Sikorski, jak i naczelnik warszawskiego Urzędu Śledczego nadkom. Maurycy Sonnenberg musieli zastanawiać się nad tym, czy pojawienie się nad Wisłą „polskiego Landru” – w tym samym niemal czasie – było tylko zwykłym zbiegiem okoliczności. Czy to nie inwencja paryskiego psychopaty – szeroko rozsławionego na świecie – zainspirowała do tych mordów jakiegoś rodzimego zwyrodnialca.

Analogie nasuwały się same: ta sama płeć ofiar (wyłącznie kobiety), częściowo ten sam sposób działania (duszenie) i motyw (rabunek). Ale były także różnice: „polski Landru” posługiwał się również ostrym narzędziem – nożem lub brzytwą (podrzynał gardła), przed zabójstwem gwałcił swoje ofiary, mordował w miejscach ustronnych i zalesionych. Francuz był bardziej „subtelny”: dokonywał swych zbrodni w zaciszu domowym, zwykle w trakcie miłosnych uniesień, a nie brutalnego gwałtu. No i „sprzątał” po sobie, paląc szczątki.

W tym samym czasie także w Berlinie trwał proces niemieckiego seryjnego mordercy kobiet, niejakiego Grossmana. Przypisywano mu około 20 morderstw. Ten nie doczekał jednak wyroku, sam wymierzył sobie sprawiedliwość, wieszając się w celi.

Małżeństwo Paśników: pierwsza ofiara

Pierwszą ofiarę „polskiego Landru” znaleziono na początku stycznia 1922 r. w zagajniku  helenowskim koło Pruszkowa. Była nią 30-letnia Józefa Gądekowa.

W kilka dni później, w tym samym zagajniku, przypadkowy przechodzień natknął się na obnażone zwłoki starszej kobiety. Jak się okazało, była to 55-letnia Maria Wiśniewska, matka zamordowanej wcześniej Józefy. Po dwóch tygodniach, w pobliżu wsi Duchnice, koło Ożarowa, znaleziono zwłoki Marii Garlickiej. Także z podciętym gardłem i „zdeflorowane” – jak informowała ówczesna prasa. Policja szybko ustaliła, że Garlicka była kuzynką Wiśniewskiej, a obie były kochankami niejakiego Szczepana Paśnika, rolnika spod Pruszkowa.

„Objaw obłędu czy zwyrodnienia?”

– zastanawiali się reporterzy „Kuriera Warszawskiego”, donosząc w końcu stycznia o kolejnych ofiarach maniakalnego zabójcy, znalezionych  w pobliżu stacji kolejowej Włochy, przy drodze do wsi Karolina, oraz w kompleksie leśnym w okolicach Wawra. Obie kobiety, podobnie jak poprzednie ofiary, były częściowo roznegliżowane i zgwałcone, miały po ok. 30 lat. Zabójca zabrał im wszystko, co mogłoby umożliwić ich identyfikację. Wstępne ustalenia wskazywały na tego samego seryjnego sprawcę, który – mimo nasilonych działań policyjnych na terenie Mazowsza – wcale nie zamierzał przerywać okrutnego procederu.

Na początku lutego 1922 r. znów zaatakował. W pobliżu Teresina zaczaił się wieczorem na powracającą do domu  Marię Justyniak. Prawdopodobnie zarzucił jej na szyję sznurek lub pasek od spodni i zaciągnął w zarośla. Grożąc śmiercią, zgwałcił i zamordował. Zwłoki obrabował.

I znów nie pozostawił śladów, które dałyby śledczym jakiś punkt zaczepienia. Postanowiono więc przyjrzeć się Szczepanowi Paśnikowi, którego nazwisko padło w trakcie zbierania informacji na temat Garlickiej i Wiśniewskiej. Okazało się, że ów 36-letni rolnik spod Pruszkowa to niezbyt kryształowa postać. Był kilkakrotnie karany, m.in. za zabójstwo carskiego żandarma został zesłany na 12 lat do szlisselburskiej twierdzy, koło Sankt Petersburga. Uciekł stamtąd po wybuchu bolszewickiej rewolucji. Po powrocie do kraju osiadł na ojcowiźnie, ożenił się, ale do rolnictwa się nie garnął. Wolał „szemrane” interesy z przedstawicielami warszawskiego półświatka.

Z polecenia naczelnika Urzędu Śledczego, Paśnika otoczono dyskretną obserwacją.

Ostatnia ofiara

Rankiem 24 lutego 1922 r. syn dróżnika kolejowego z podwarszawskiego Błonia zauważył przy torach zwłoki młodej kobiety. Przerażony makabrycznym widokiem, pobiegł powiadomić ojca, a ten wezwał policję. Wstępne ustalenia wykazały, że kobieta została zgwałcona, a następnie uduszona. Zabójca pozbawił ją też wierzchniej odzieży, pieniędzy i dokumentów. Jej personalia udało się jednak szybko ustalić, gdy do komisariatu PP zgłosiła się niejaka Michalina Matwiejewa, przybyszka z Kresów, poszukująca od kilku dni swojej koleżanki, 24-letniej Marii Moroz. Kobiety razem zamierzały wyemigrować z Polski, ale z braku pieniędzy zatrzymały się w Warszawie i szukały jakiejś pracy.

Matwiejewa była zaniepokojona. Ostatni raz widziała Marię 20 lutego na Dworcu Głównym, kiedy ta wsiadała do pociągu z poznanym dopiero pracodawcą – podobno jakimś zamożnym gospodarzem z okolic Błonia – oraz jego żoną. Miała przez jakiś czas pozostać u nich „na służbie” i zarobić na bilet do Kanady. Umówiły się za dwa dni na spotkanie, ale Maria nie przyjechała i nie dała znaku życia.

Matwiejewej okazano kilkanaście zdjęć z niezidentyfikowanymi ofiarami przestępstw i wypadków z ostatniego tygodnia. Na jednym z nich rozpoznała swoją przyjaciółkę i zalała się łzami. Potem zawieziono ją do Urzędu Śledczego i poproszono o przyjrzenie się fotografiom w albumach. Długo wpatrywała się w czarno-białe zdjęcia, by wreszcie wskazać  jedno: „To ten – powiedziała zdecydowanie. -To z nim Marysia wsiadła do pociągu”.

Z drugiej strony fotografii widniał podpis: Szczepan Paśnik, ur.1887 r.

Małżeństwo Paśników: sąd doraźny

Paśnika zatrzymano jeszcze tego samego dnia. Wraz z nim jego żonę, Józefę, która – jak wykazało śledztwo – nie tylko wiedziała o zbrodniach męża, ale również uczestniczyła w nich, „podstawiając” mu ofiary oraz sprzedając na bazarach zrabowaną im odzież.

W śledztwie Paśnik przyznał się do zamordowania co najmniej siedmiu kobiet, które również zgwałcił i obrabował. Podczas dwudniowej  rozprawy (5-6 kwietnia 1922 r.) odwołał jednak wcześniejsze zeznania, twierdząc, że policja je wymusiła „bijąc go i torturując w nieludzki sposób”. Zdając sobie sprawę, że głowę może uratować jedynie „ucieczką w chorobę”, starał się za wszelką cenę przekonać sąd, że „mordując nie panował nad rozumem i nie kierował się żądzą zysku”.

Padła komenda: cel, pal

Sąd nie dał jednak wiary tym tłumaczeniom, rozwiał legendy o podkładzie lubieżności w tej sprawie, przyjmując argumentację oskarżenia, że jedynym motywem postępowania „zbrodniczego małżeństwa” była chęć zysku. Nie dopatrując się żadnych okoliczności łagodzących Sąd Okręgowy, działający jako sąd doraźny, skazał obydwoje małżonków na karę śmierci przez rozstrzelanie.

W książce „Seryjni mordercy RP” Kamil Janicki napisał: „On uśmiechnął się i głęboko ukłonił sądowi, „jakby dziękując za ten wyrok”. Nie zdradzał ani śladu zaskoczenia. Ona łkała cicho, zalana łzami. Skuliła się i nawet nie próbowała protestować. (…) „Nie płacz głupia! To nic strasznego! To nic…” — mężczyzna szturchnął żonę i teatralnie, jakby na pokaz, zarechotał”.

Naczelnik Państwa nie skorzystał z prawa łaski. O szóstej rano następnego dnia, na wałach otaczających warszawską Cytadelę, wyrok wykonano.

Zachowały się opisy tamtej egzekucji…

„Na wałach otaczających warszawską Cytadelę od strony Wisły mimo wczesnej pory zgromadził się tłum gapiów. 7 kwietnia 1922 r. zapowiadały się niecodzienne atrakcje. Miejska gawiedź przez wysoki płot z drutu kolczastego wpatrywała się w miejsce kaźni. Był to podkowiasty plac otoczony murem, zamknięty z jednej strony ziemnym wałem – stał na nim biały słupek, obok którego leżały dwie skrzynie z  nieheblowanych desek. Pluton żołnierzy ustawił się w szeregu. O szóstej rano pod strażą przyprowadzono skazańca. Za nim szli ksiądz, lekarz  i prokurator. Skazanego przywiązano do słupka, opaską zasłonięto mu oczy. Padła komenda: „Cel, pal!”. Rozległ się huk wystrzałów. Lekarz stwierdził zgon, ciało włożono do skrzyni. Po chwili pojawił się drugi orszak. Tym razem strażnicy, kapelan i prokurator doprowadzili kobietę”.

tag: małżeństwo Paśników

Źródło: hit.policja.gov.pl, magazyndetektyw.pl, onet.pl,