Metoda nigeryjska, czyli bajka o amerykańskim generale

Prośby o pomoc finansową były rozmaicie umotywowane. Stosowano cały wachlarz socjotechniki. Niemka Gisela W., podobnie jak Agnieszka K., została „kupiona” zapewnieniami o gorącej, dozgonnej miłości. A gdy na skutek nieprzemyślanych decyzji inwestycyjnych, generał, nazywający się tym razem Steven Prescott, popadł w tarapaty finansowe, wspomogła go pożyczką w kwocie 15 tys. euro, by mógł uregulować najpilniejsze zobowiązania. Gisela nigdy nie zobaczyła ukochanego Stevena… Jak wyglądała metoda nigeryjska w tym wydaniu?

Życie bez marzeń byłoby szare, płaskie i pozbawione smaku. Marzymy, by bodaj trochę uczynić je piękniejszym, bardziej strawnym. Żeby poprawić sobie samopoczucie.

Marzenia czasami się spełniają. Nie zawsze jednak w takim kształcie w jakim byśmy chcieli. Zdarza się, że musimy za nie płacić. Co prawda mówi się, że marzenia nic nie kosztują, ale to nie jest do końca prawda. W niektórych przypadkach całkiem niewinne marzenia wystawiają rachunek na kwotę, od której można dostać zawrotu głowy… A ponieważ ma to być bajka, niech to gorzkie stwierdzenie posłuży za morał.

Nudne życie 40-letniej singielki, czyli metoda nigeryjska w natarciu

Zamieszkała w Lublinie Agnieszka K. była w tym szczególnym dla kobiet okresie życia, kiedy nowy ciuch czy markowy kosmetyk cieszą tylko przez chwilę. Zaraz przychodzi bowiem smutna konstatacja: Po co mi to? Dla kogo? Komu mam się podobać? Sąsiadce spod dwunastki, która na wszystkich wokoło patrzy wilkiem? Wyimaginowanym przyjaciołom z Facebooka? Gołębiom przysiadającym na parapecie?

40 lat to jeszcze nie starość. Niektórzy uważają, że to druga młodość. Ale tylko niektórzy. Agnieszka K. nie zaliczała się do nich. Owszem, miała nieźle płatną, satysfakcjonującą ją pracę, ładne mieszkanie, samochód. Żadnych kredytów do spłacenia. Nie miała natomiast z kim kłócić się o to, czyja dziś kolej na sprzątanie, nie miała kogo pocieszać za wrednego szefa, który dostaje szału, gdy słyszy o podwyżce. Agnieszka K. nie wyszła nigdy za mąż przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze, gdy była młodą dziewczyną, żaden z ewentualnych kandydatów na małżonka nie spełniał jej oczekiwań. A po drugie chciała realizować się zawodowo, a wiadomo, że kobiecie  trudniej osiągnąć sukces, bo oprócz obowiązków w pracy ma też liczne domowe. Po trzecie, kiedy zmieniły jej się priorytety, stwierdziła, że jest już za późno na szukanie męża.

***

Po kilku przelotnych związkach, które ją tylko rozczarowały, bo żaden z facetów nie miał ochoty na małżeństwo, uznała, że nie będzie się dalej ośmieszać i pędziła monotonny żywot singielki. Praca – coraz mniej zajmująca, szybkie danie z mikrofalówki, spacer z psem, plotkarskie portale w internecie, kryminał lub romans do poduszki. Od czasu do czasu spotkania w babskim gronie. Nieczęste, bo większość jej koleżanek ze szkoły średniej i studiów była zamężna, miały dzieci, a jedna została niedawno babcią i każdemu, kto znalazł się w jej pobliżu, podtykała pod oczy zdjęcia dzidziusia, zrobione telefonem. Agnieszka czuła się w tym gronie jak facet z anegdoty, który nigdy nie łowił ryb, ale dostał pokój w hotelu z trzema zapalonymi wędkarzami. Nie miała złudzeń, że w jej nudnym, wypełnionym rutyną życiu coś się zmieni. Że życie jeszcze zaskoczy ją czymś pozytywnym. Co bynajmniej nie oznaczało, że w głębi duszy nie pragnęła takich zmian. Pewnego dnia los wysłuchał jej próśb.

Wkrótce się spotkamy, darling…

Agnieszka nie podzielała coraz popularniejszej opinii, że w rankingu na najlepszego przyjaciela kobiety Facebook już dawno temu zdystansował brylanty. Od czasu do czasu jednak tam zaglądała, żeby dowiedzieć się czym żyje świat, co słychać w jej mieście, jak mieszkają celebryci i co nowego wrzucili jej znajomi, których miała blisko pół tysiąca.

Tego dnia na ikonce powiadomień widniała cyfra 3. Malwina z Krakowa chwaliła się zdjęciami z wakacji, salon  jubilerski ogłaszał promocję, a niejaki Kevin McGill zapraszał ją do grona swoich znajomych. Nigdy faceta nie widziała na oczy, miała więc odrzucić propozycję, ale po chwili zmieniła zamiar. Zaintrygowało ją zdjęcie profilowe tego mężczyzny. Miał na sobie polowy mundur wojskowy. Twarz częściowo znajdowała się w cieniu i zasłaniały ją duże, przeciwsłoneczne okulary. Chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej o właścicielu konta, ten jednak ograniczył się tylko do podania oczywistej informacji, że jest mężczyzną oraz wrzucenia jeszcze jednej fotografii, wykonanej prawdopodobnie w koszarach wojskowych.

Metoda nigeryjska mnie nie dotyczy

Słyszała co nieco o internetowych oszustach, ale nigdy nie padła ich ofiarą. Wiedziała też, że są ludzie, którzy kolekcjonowanie facebookowych znajomych traktują jak rywalizację sportową. Tajemniczy Kevin McGill mógł być albo jednym, albo drugim. Pomimo tego wcisnęła „Zaakceptuj”. „A co mi tam” – pomyślała niefrasobliwie.

Kilka minut później, kiedy zapomniała o wszystkim, telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk kolejnego powiadomienia. Nowy znajomy przesyłał podziękowania za przyjęcie zaproszenia i pytał, czy mogą ze sobą od czasu do czasu korespondować. Posługiwał się polszczyzną w wersji „tłumacz Google”. Trochę tym rozbawiona wyraziła zgodę, informując go, że może pisać do niej po angielsku, bo nieźle zna ten język. „Wonderful!” – odpowiedział.

Jeszcze tego samego wieczoru dowiedziała się, że Kevin McGill służy w armii USA w stopniu generała, przebywa obecnie na misji w Syrii i bardzo dokucza mu samotność, bo nie znalazł jeszcze kobiety, w której mógłby się zakochać. Rozczulił ją tym wyznaniem. Odpisała, że doskonale go rozumie – wprawdzie nie służy w wojsku, ale podobnie jak on jest samotna i spragniona miłości.

***

Odtąd regularnie, przynajmniej raz dziennie, ze sobą korespondowali. Pisali o swoich zainteresowaniach, ulubionych filmach, książkach, potrawach. Kevin znał sporo Polaków i bardzo ich chwalił, oburzały go określenia „polskie obozy zagłady” i bzdurne opinie, jakoby wszyscy Polacy byli antysemitami. Agnieszkę zapewniał, że jest piękną, szlachetną kobietą, która zasługuje na miłość. Za którymś razem napisał, że się w niej zakochał i pragnie dzielić z nią życie. Trzęsącymi się z emocji palcami wystukała: „Me too, honey” oraz z 10 serduszek z przebitą strzałą.

Zawsze z niecierpliwością czekała na wiadomość od Kevina. Gdy długo się nie odzywał, drżała, że zginął od wybuchu miny, albo w jakiejś potyczce. A kiedy słyszała znajomy dźwięk w telefonie, czuła niepomierną ulgę i radość. Pewnego razu serce mało nie roztopiło jej się ze szczęścia. Kevin napisał, że kończy misję i wkrótce przyjedzie do niej do Polski. Na dobry początek ich związku przesyła prezent w postaci paczki z 3 milionami dolarów amerykańskich.

– Ja chyba śnię, to się nie dzieje naprawdę – powtarzała do siebie, szczypiąc się w ramię.

Ale to nie był sen, wiadomość nie znikała z ekranu. Sama nie wiedziała co bardziej ją uszczęśliwiało: to, że niedługo spotka się ze swoim generałem, czy dolary od niego. Poszła na kompromis: jedno i drugie.

Metoda nigeryjska na finiszu

Było pewne „ale”. Żeby odebrać paczkę z pieniędzmi musiała pokryć koszty przesyłki. Chociaż wyniosły one aż 92 tys. zł, zakochana lublinianka bez namysłu przelała środki na podany w wiadomości rachunek bankowy. Potem chciała poinformować ukochanego, że już załatwiła wszystkie formalności, ale czekała ją przykra niespodzianka. Konto Kevina McGilla na Facebooku zostało zlikwidowane, a gdy pisała do niego na adres mailowy, system nieodmiennie odpowiadał, że dostarczenie wiadomości jest niemożliwe.

Nigdy nie zobaczyła swojego żołnierzyka. W taki oto sposób skończyły się marzenia Agnieszki K. o cichym szczęściu u boku amerykańskiego generała i jego milionów. Za piękny ale nierealny sen zapłaciła wysoką cenę. W przenośni i dosłownie.

Jak wyglądała metoda nigeryjska w tym wydaniu? Przekonaj się kupując Detektywa 12/2021 (tekst Jerzego Blaszyńskiego pt. „Bajka o amerykańskim generale”). Cały numer do kupienia TUTAJ.