Mirosław Żak. Tragedia w Parolach pod Warszawą

To miała być rutynowa, codzienna robota. Nikt się nie spodziewał, że jeden z nas nie wróci ze służby – mówił przed dwoma laty komendant piaseczyńskiej policji podczas uroczystości nadania ulicy przed tamtejszą komendą imienia podkom. Mirosława Żaka. Policjant zginął w Parolach pod Warszawą, w strzelaninie z bandytami.

– Niewiele jest takich miejsc w Polsce, gdzie uczczono pamięć policjantów. Dziękujemy za to, że ulica sąsiadująca z naszą siedzibą będzie nosiła imię naszego kolegi – powiedział Paweł Krauz, komendant piaseczyńskiej policji, podczas uroczystości nadania nazwy.

Tabliczkę z nazwą ulicy, której patronem został podkomisarz Mirosław Żak, odsłonięto 23 marca 2023 roku, dokładnie w 21. rocznicę śmierci policjanta. – To miała być rutynowa, codzienna robota, nikt się nie spodziewał, że dojdzie do strzelaniny i jeden z nas nie wróci ze służby – mówił komendant Krauz.

Nazwę nowej uliczce, która powstała z ubiegłym roku pomiędzy Nadarzyńską a Kościelną w centrum Piaseczna, tuż obok komendy policji, nadano bardzo uroczyście. Byli obecni burmistrz miasta i radni, których zaprosił komendant piaseczyńskiej policji, by w ten sposób podziękować za podjęcie uchwały w sprawie nazwy.

Dziś już nie wszyscy pamiętają, ale przełom XX i XXI wieku to w Warszawie był okres bardzo brutalnych napadów i starć policji z gangsterami. 23 marca 2002 r. policjanci dostali zgłoszenie o tirze, który utknął na polu na jednej z posesji w Parolach pod Nadarzynem, ok. 30 km od Warszawy. Okazało się, że to ciężarówka z wartym milion złotych ładunkiem telewizorów, skradziona dzień wcześniej metodą „na policjanta”. Funkcjonariusze pojechali na miejsce zabezpieczyć ładunek.

Wtedy nadjechały trzy samochody, z których wyskoczyli uzbrojeni gangsterzy. To oni ukradli tira i postanowili go odbić z rąk policjantów. Ostrzelali ich z broni maszynowej. Na miejscu zginął Mirosław Żak, 42-letni naczelnik sekcji kryminalnej piaseczyńskiej policji, funkcjonariusz z 22-letnim stażem. Pamiątką, która po nim została do dziś, jest policyjna odznaka przebita kulą w strzelaninie w Parolach.

Tira ukradł tzw. gang mutantów, bardzo brutalnych przestępców, którzy mieli na koncie głośne napady. Na ich konto poszły skok na kantor wymiany walut przy Puławskiej w 1999 r. i zabójstwa, w tym w 2000 r., gdy rannego gangstera o pseudonimie „Kikir” z konkurencyjnego gangu zabił w szpitalu na Szaserów pistoletem z tłumikiem egzekutor przebrany za księdza.

Policja za punkt honoru postawiła sobie wytropienie zabójców policjanta z Paroli. W marcu 2003 r. w willi w Magdalence wytropili dwóch z nich – Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, Białorusina. Przestępcy zorientowali się, że policjanci próbują ich ująć. Wybuchła regularna bitwa, bo dom w Magdalence był magazynem broni: przestępcy mieli tam jej blisko 30 sztuk, w tym pistolety maszynowe i karabinki automatyczne, a także granaty. W wyniku starcia z przestępcami dwóch policjantów straciło życie. Gangsterzy też zginęli – zatruli się dwutlenkiem węgla po tym, jak w willi wybuch pożar w wyniku ostrzału.

W 2004 r. policja zatrzymała Jerzego B., ps. Mutant (to od niego wzięła się nazwa gangu). Postawiono mu zarzut zabicia Mirosława Żaka. W 2013 r. sąd, którego pracom przewodniczył sędzia Igor Tuleya, uznał, że nie ma dowodów na to, że to rzeczywiście B. zabił policjanta („Mnie tam nie było” – zapewniał oskarżony).

Sąd skazał go jednak na 15 lat więzienia za kierowanie próbą odbicia tira. W trakcie procesu ustalono, że śmiertelny strzał najprawdopodobniej oddał Igor Pikus.

Strzelanina w Parolach miała poważne konsekwencje dla prawa w Polsce. Po śmierci naczelnika z ustawy o policji wykreślono obowiązujący do tamtego czasu zapis nakazujący policjantom strzelanie tak, aby nie narazić przestępcy na kalectwo lub śmierć. Dopuszczono więc, by w ekstremalnych sytuacjach funkcjonariusze strzelali bandycie nawet prosto w głowę. Policjanci przestali się patyczkować w starciach z bandytami. W styczniu 2003 r. w policyjnej obławie na ul. Ciszewskiego na Ursynowie na uczestników napadu w Parolach zginęło dwóch gangsterów, którzy sięgnęli po broń podczas próby zatrzymania.

Te tragiczne w skutkach wydarzenia nie tylko pokazały jak niebezpieczna może być służba w Policji, ale również jakie realia panowały niespełna 20 lat temu w naszym kraju. Były to czasy w których przestępczość zorganizowana działała w Polsce z niespotykaną siłą. Poniżej relacja jednego z funkcjonariuszy, który brał udział w akcji w Parolach i zgodził się przypomnieć o tej bardzo nierównej walce i jej następstwach, aby uczcić pamięć poległego naczelnika. Całość została opublikowana przed 4 laty na stronie www.gunslab.

Czy 23 marca 2002 wiedzieliście, że jedziecie do ukradzionego tira z elektroniką, który mógł być w rękach uzbrojonych przestępców?

Tego dnia we wczesnych godzinach rannych dostaliśmy zgłoszenie, że w okolicach Nadarzyna znaleziono TIR-a, którego dzień wcześniej skradziono u nas metodą „na policjanta”. Miejsce zdarzenia zabezpieczaliśmy wspólnie z policjantami z Pruszkowa i Nadarzyna. Przed posesją w polu stał „zakopany” samochód ciężarowy wraz z naczepą, a w pomieszczeniach gospodarczych znajdowały się kartony z elektroniką. Z zeznań świadków wynikało, że na miejscu pojawiły się dwie grupy mężczyzn, które „poczuwały” się to towaru. Około 10:00 przyjechaliśmy na miejsce nieoznakowanymi polonezami zmienić kolegów z Pruszkowa, którzy zabezpieczali towar.

Dalsze czynności procesowe prowadziliśmy w 5 osób, a na miejscu została jeszcze obsługa holownika. Spisywaliśmy i ładowaliśmy towar z budynków gospodarczych, oraz stodoły (była ona budynkiem położonym najbliżej głównej drogi). Z uwagi na fakt, że w stodole panował półmrok, otworzyliśmy w niej wrota prowadzące na pole. Jak się później okazało, większości z nas uratowało to życie. Z głównej drogi nie było widać co się dzieje na posesji, gdyż przeszkadzała w tym stodoła, oraz ciężarówka. Padała mżawka, więc 4 osoby nosiły pudła, a Naczelnik siedział w samochodzie i prowadził dokumentację. Dobiegała godzina 17, a nam zostało może jeszcze około 15 minut roboty, gdy jeden kolega z sekcji krzyknął, że biegną do nas z bronią.

Czy przestępcy od razu otworzyli do Was ogień i czy wiedzieli do kogo strzelają?

Gdy kolega krzyknął o ludziach z bronią, każdy z nas szukał dobrego schronienia. Przez otwarte wrota zauważyłem biegnącą w naszym kierunku tzw. tyralierą, grupę ok. 12-15 mężczyzn. Część z nich miała w rękach broń palną i bez żadnego ostrzeżenia, biegnąc zaczęła strzelać w naszym kierunku. Mirek był w samochodzie. Trwało to ułamki sekund. Nie zdążył zareagować, a strzały zaczęły padać z dwóch stron jednocześnie. Było cały czas słychać strzały z broni automatycznej. Kule co chwila przeszywały plandekę ciężarówki w której się schowałem. Zaczęliśmy krzyczeć „nie strzelać, Policja”, na co osoby strzelające krzyczały „to my jesteśmy z Policji”. W międzyczasie Mirek został kilkukrotnie postrzelony. W pewnym momencie jeden z naszych kolegów krzyknął, że się wycofują, nie mniej cały czas byliśmy ostrzeliwani. Z całą pewnością nie byli to amatorzy.

Nasze kule dosięgnęły dwóch z nich, jednak udało im się pozbierać i zbiec. Pomogło nam nieco ukształtowanie terenu, jednak tego dnia szczęścia zabrakło naszemu naczelnikowi. Czy wiedzieli do kogo strzelają ? W mojej ocenie tak. W tym czasie bandyci nie jeździli polonezami, nie używali by też holownika do zakopanego w polu TIR-a. Później wyszło, że zanim nas zaatakowali, to byliśmy przez nich obserwowani.

Gdy byłem na naczepie, w pewnej chwili usłyszałem głos Mirka, który krzyknął, że dostał. Próbowałem wyjść z ciężarówki, ale wtedy zwiększyła się intensywność wystrzałów z broni maszynowej od strony stodoły. W tym samym momencie zauważyłem Mirka, który przebiegł przede mną udając się w kierunku budynku gospodarczego. Wtedy padła kolejna seria, która trafiła Go w plecy. Miał do zrobienia może jeszcze z dwa kroki, żeby żyć. Ten, który strzelał z broni maszynowej skupił się już tylko na Nim i w miejsce w którym leżał oddał jeszcze kilka serii.

Gdy ostrzał ustał i sprawcy odjechali, niezwłocznie zajęliśmy się Mirkiem. Na jego ubraniu było widać kilka ran postrzałowych. Był nieprzytomny. Mirkiem zajmował się cały czas jeden z kolegów , a ja przez radiostację wzywałem pomoc. Sądziłem, że jeszcze któryś z nas może być ranny. Inny kolega mówił, że dostał postrzał w stopę. Prosiłem o karetki, wsparcie i helikopter do ratowania Mirka. Słyszeli to nasz oficer dyżurny, a także oficer dyżurny w KSP, bo rozmawiałem po wciśnięciu przycisku alarmowego. Następnie podzieliliśmy się amunicją, każdy wziął po dwie sztuki, i czekaliśmy na pomoc. Cześć z nas pilnowała drogi dojazdowej, a pozostali byli z rannymi, w tym z kierowcą holownika.

Jako pierwsza z pomocą dotarła do nas załoga z …Piaseczna, która miała do przejechania ok. 20 km. Było to ok. 20 minut po zdarzeniu. Karetka przyjechała po 40 minutach, niestety 20 minut wcześniej Mirek zmarł. Helikopter nie nadleciał nigdy, zapewne zabrakło w KSP, lub KGP osoby decyzyjnej, która wyraziłaby zgodę na jego start. Nie dowiedzieliśmy się nigdy dlaczego nie przyjechały nam na pomoc załogi z bliżej położonych jednostek Policji. Okazało się, że jedyną ofiarą postrzelenia u nas był Mirek. Inny kolega otrzymał tylko postrzał w but i kula ugrzęzła pomiędzy podeszwą, a wkładką. Po tym jak Mirek zmarł, dzwoniliśmy po najbliższych informując, że z nami jest wszystko OK. W pewnym momencie, na telefon Mirka zadzwoniła jego żona. Nikt jednak nie był w stanie go odebrać. Telefon dzwonił nieprzerwanie…

Krążą pogłoski, że nie wszyscy z funkcjonariuszy mieli przy sobie broń, a ta którą posiadaliście się zacinała. Jak było naprawdę?

W tym czasie mieliśmy  pistolety z podstawowego wyposażenia, czyli  trzy sztuki P64, oraz jeden P83. Naczelnik nie miał przy sobie broni. Dwóch z nas miało też kamizelki kuloodporne. Magazynek pistoletu P64 mieścił 6 szt. naboi, a P83- 8 szt. W trakcie strzelaniny oddałem jeden ze swoich magazynków do P64 koledze, który miał lepsze miejsce do prowadzenia ostrzału. Niestety magazynek nie był sparowany z jego pistoletem i po każdym oddanym strzale się zacinał.  Kolega znalazł obok siebie jakiś stary widelec i po każdym oddanym strzale przy jego użyciu przeładowywał swoją broń. Już po całym zdarzeniu dowiedzieliśmy się również, że kilka pocisków wystrzelonych z „naszego” P83 nie osiągnęło celu i spadło na ziemię po pokonaniu 10-15 metrów. Osoby które do nas strzelały dysponowały pistoletem maszynowym, oraz kilkoma sztukami pistoletów CZ i TT.

Tego w trakcie zdarzenia nie wiedzieliśmy. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero później, gdy już część z nich była zatrzymana. Im po prostu zabrakło amunicji i się wycofali. Dodatkowo dwóch z nich było rannych. Jeden otrzymał postrzał w twarz i plecy, a drugi w klatkę piersiową. To byli Pikus i Cieślak, którzy później urządzili jatkę w Magdalence. Już po całym zdarzeniu technicy na miejscu zabezpieczyli prawie 200 sztuk pocisków, z czego my wystrzeliliśmy chyba 38 sztuk. Po latach kila razy rozmawialiśmy między sobą, że jak byśmy celniej strzelali w Parolach, to do Magdalenki mogłoby nie dojść.

Czy doszliście do siebie po strzelaninie w Parolach?

W całym garnizonie stołecznym ogłoszono alarm. Jeszcze w Parolach wszystkim nam zabezpieczono do badań broń. Po standardowych rozpytaniach na komendzie, przekazano nas psychologowi policyjnemu.  Pani psycholog zebrała naszą czwórkę wspólnie w jednym pomieszczeniu, zapytała jak się czujemy, czy potrzebujemy jej pomocy, itp.. Wspólnie odpowiedzieliśmy, że na chwilę obecną nie. Rozmowa trwała kilkanaście minut. To była nasza pierwsza i zarazem ostatnia rozmowa z policyjnym psychologiem, związana bezpośrednio z tym zdarzeniem. Później rozpoczęły się czynności procesowe i trwały praktycznie nieprzerwanie dwa dni. Do domu wracaliśmy tylko się przespać. Po około tygodniu odbył się Mirka pogrzeb.

Byliśmy z Mirkiem do końca, a mimo to początkowo mieliśmy również problem, żeby uczestniczyć w jego pogrzebie. Pierwotnie zakładano, że w ostatnią drogę odprowadzą Go tylko najwyżsi rangą oficerowie Policji. Komendanci jednak pod naszą presją ustąpili nam miejsca. Nad Powązki przeleciał nawet policyjny helikopter… Szkoda, że zabrakło go w Parolach.

Po około dwóch miesiącach dostaliśmy możliwość wyjazdu całej naszej czwórki na turnus antystresowy. Zgodziliśmy się na to pod jednym warunkiem, że wraz z nami pojadą nasze najbliższe osoby. Przeżyły to chyba bardziej niż my. Niestety okazało się, że za ich pobyt musielibyśmy zapłacić po 1000 zł od osoby. Jednogłośnie zrezygnowaliśmy z tego typu wsparcia wyłącznie z przyczyn finansowych. Moja pensja wynosiła wtedy około 1800 zł, a miałem do zabrania żonę i kilkuletniego syna. Uprzedzając kolejne pytanie od razu wyjaśniam, że z naszymi najbliższymi nigdy żaden psycholog policyjny w tej sprawie się nie kontaktował.

Jak wspominasz naczelnika Mirosława Żaka?

Pomimo iż znałem go krótko, to jednak był mi bliską osobą. Już w pierwszych latach służby jako dzielnicowy, zamiast pisać wywiady czy opinie, robiłem z kolegami dobrą robotę operacyjną. Wtedy od Mirka , który już był naczelnikiem, dostałem propozycję przejścia do sekcji kryminalnej. Tam robota była diametralnie inna, niż u dzielnicowych. Było jeszcze więcej papierologi i „biegania po mieście”. Mirek jako policjant z ponad dwudziestoletnim stażem, zawsze nas w pracy wspierał. Jeżeli czegoś nie wiedziałem, to on potrafił to spokojnie wytłumaczyć. Miałem wrażenie, że chyba mnie trochę lubił, a przez to „pompował” we mnie wiedzę, jaką sam posiadał. A wiedzę dotyczącą pracy operacyjnej posiadał bardzo dużą.

Jako naczelnik sekcji nigdy się nie wywyższał. Podchodził do nas nie jak do podwładnych, a jak do kolegów. Gdy robiliśmy jakąś robotę, która się przedłużała poza wyznaczone godziny służby, to on czekał na nas w jednostce zanim nie wróciliśmy. Jeżeli musiał z jakiegoś powodu nas pozostawić, to po powrocie do „bazy” bez względu na porę dnia czy nocy musieliśmy mu się zameldować, że wszystko jest OK. Był takim naszym „służbowym Tatusiem”. Kiedyś powiedział mi, że „albo będę jednym z najlepszych gliniarzy, albo będę nikim”. Wtedy odniosłem wrażenie, że właśnie miał takie swoje motto. Gdy został zastrzelony w Parolach, ja miałem niecałe cztery lata służby i powiedziałem sobie, że postaram się to jego motto zrealizować.

Do służby wróciliśmy po około miesiącu. To nie była już ta sama sekcja. Ludzie snuli się po korytarzach, nikomu nie chciało się pracować. Dodatkowo nadal nie mieliśmy swojej broni służbowej, więc „na miasto” też nie wychodziliśmy. Jeżeli była konieczność wyjazdu, to jako broń osobistą pobieraliśmy Glauberyty. W końcu jako jedni z pierwszych policjantów w Polsce dostaliśmy P99 Walther, wersje niemieckie. Niestety nie wszyscy z nas wytrzymali psychicznie presję Paroli i odeszli z sekcji. Parole też nas czegoś nauczyły, a mianowicie odpowiedzialności za siebie i swoich kolegów. Dbania o własne bezpieczeństwo i niezastanawiania się nad użyciem broni palnej, jeżeli znów nadejdzie taka potrzeba. Jak się niedługo okazało, taka potrzeba nadeszła niespełna rok później w Magdalence. Później, nasze „życie” służbowe zaczęło się powoli układać, chociaż dochodziło do pewnych absurdów. Jak widać niektóre procedury pozostały „zabetonowane”.

Żródło: gazeta.pl, policja.pl, gunslab.pl

Fot. policja.pl