Młodzież znalazła ludzki szkielet

Opuszczona bocznica kolejowa w lesie koło Wąchocka była na początku lat 90. ubiegłego wieku miejscem, w którym okoliczna młodzież spędzała czas wolny od szkoły. Stare tory kolejowe otoczone brzeziną były źródłem wielu legend związanych z drugą wojną światową. W zaroślach często odnajdywano zużyte maski przeciwgazowe, łuski pocisków i elementy sowieckiego umundurowania. W kwietniu 1994 roku młodzież z pobliskiej wsi, w roztapiającym się śniegu, natknęła się na ludzki szkielet. Resztki ubrania nie wskazywały jednak, że zmarły był
poległym żołnierzem.

W należącym do powiatu starachowickiego B. wybuchła sensacja. Wieść o odnalezieniu szkieletu rozniosła się w błyskawicznym tempie. Nie było jeszcze raportu antropologa sądowego, a miejscowa ludność już zidentyfikowała zmarłego jako Pawła Z., który zaginął w tej okolicy dwa lata wcześniej. 17-latek, 12 maja 1992 roku, wyszedł z domu i od tamtej pory nikt go nie widział. Pomimo intensywnych poszukiwań, nie udało się znaleźć zwłok. Lokalny policjant, sierżant Eugeniusz N., przyjął hipotezę, że chłopak uciekł z domu i zaniechał dalszych wysiłków, by poznać los zaginionego. Rok później w B. wyszedł na jaw skandal związany z miejscowym proboszczem, którego dwóch ministrantów oskarżyło o nieobyczajne zachowanie. Choć nie było na to dowodów, mieszkańcy powiązali ten fakt z zaginięciem Pawła Z. Jesienią 1993 roku wznowiono poszukiwania ciała chłopaka, lecz i tym razem bez efektów. Proboszcza najpierw okoliczni mieszkańcy zlinczowali, a następnie kuria przeniosła go do parafii w okolicach Kołobrzegu.

***

Instytut medycyny sądowej w Kielcach, jako przyczynę śmierci człowieka znalezionego w lesie stwierdził uduszenie. Zwłoki nie nosiły śladów stosowania innych aktów przemocy. Czas zgonu oszacowano na dwa lata wcześniej, co zgadzało się w przybliżeniu z czasem zaginięcia ofiary. Rodzice Pawła Z. ponownie wywarli presję na sierżanta N., by ten położył większy nacisk w śledztwie na byłego proboszcza. Wówczas ciężko było wskazać jakikolwiek motyw popełnienia tej zbrodni, a wątek proboszcza był jedynym, który wskazywała rodzina zamordowanego. Paweł nie miał zatargów z rówieśnikami, był we wsi lubiany. W technikum, do którego uczęszczał w Bodzentynie cieszył się dobrą opinią nauczycieli. Mimo odnalezienia zwłok, śledztwo w grudniu 1995 roku ponownie umorzono z braku dowodów.

Ludzki szkielet i kolejne zaginięcie

Wiosną 2000 roku sierżant Eugeniusz N. szykował się do przejścia na emeryturę. Ostatnie tygodnie służby nie przebiegły jednak po myśli doświadczonego funkcjonariusza. 9 kwietnia otrzymał zgłoszenie o zaginięciu 18-letniego Bogusława C. Choć B. miało już nowego proboszcza, zdarzenie skojarzono ze śmiercią Pawła Z. W kilkutysięcznym mieście żaden z mieszkańców nie miał wątpliwości, że oba przypadki musiało coś łączyć, zwłaszcza że zaginieni młodzieńcy zwykli przebywać w okolicach starej bocznicy kolejowej. Właśnie w tamtym rejonie rozpoczęto poszukiwania. Zadanie było tym bardziej utrudnione, że od momentu odnalezienia szkieletu Z., roślinność wzdłuż torów pokaźnie się rozrosła. Do pomocy w poszukiwaniach włączyli się nauczyciele ze szkoły w Bodzentynie – nota bene tej samej, do której uczęszczał Paweł Z. Dyrektor Mieczysław S. zmobilizował uczniów innych klas, aby również pomogli w poszukiwaniach kolegi. Organizował także autokary, które miały dowozić młodzież na tereny poszukiwań wyznaczone przez policję. Sierżant N. nie zdołał jednak przed odejściem na emeryturę odnaleźć Bogusława C. Mieszkańcy zarzucali mu opieszałość w działaniach, a następnie na skutek swojego nieodpowiedzialnego zachowania, sam stał się podejrzanym.

***

Dyrektor szkoły Mieczysław S., przypomniał sobie o pewnym incydencie z udziałem sierżanta. Latem 1997 roku w Starachowicach odbywała się wystawa zabytkowych lokomotyw. Mieczysław S., zanim rozpoczął studia na wydziale pedagogiki, ukończył technikum kolejarskie w Kielcach. Kolej była jego zamiłowaniem. To on zarażał młodzież z okolic B. pasją do starych torowisk, bocznic i znalezisk, jakie mogły się w takich miejscach znajdować. Nie było nic dziwnego w tym, że jego uczniowie przemierzali tory w wolnym czasie. Na wystawę do Starachowic także udało mu się zmobilizować sporą grupkę. Wydarzenie nie było jednak zbyt spektakularne i młodzież dość szybko straciła entuzjazm. Rozeszła się po okolicy. Mieczysław S., szukając swoich uczniów, natknął się na Eugeniusza N. w radiowozie, wraz z dwojgiem z nich. Choć byli pełnoletni, nie powinni oddalać się od grupy. Po krótkiej rozmowie dyrektor odkrył, że w policyjnym samochodzie spożywano alkohol. Mając na uwadze dobre kontakty z sierżantem, puścił sprawę w niepamięć, ale w obliczu nowego nieszczęścia, postanowił podzielić się wiedzą na temat tego incydentu z resztą ciała pedagogicznego, co doprowadziło do rozprzestrzenienia się plotek wśród mieszkańców B.

Kilkutygodniowe poszukiwania w 2000 roku nie przyniosły efektów. Mieczysław S. zorganizował rodzinie zaginionego pomoc psychologiczną i przy każdej możliwej okazji przypominał lokalnej prasie o poszukiwaniach Bogusława C. Nie chciał pozwolić, by sprawa trafiła do archiwum.

Młodzież znalazła ludzki szkielet. Chcesz poznać kulisy tej zbrodni? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 1/2023. Cały numer do kupienia TUTAJ.