Morderca księdza – Mirosław Fydrych

„Zwracam się z gorącą prośbą do Pana Ekscelencjo o skorzystanie z przysługującego mu prawa łaski i darowanie mi życia. Wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Przemyślu zostałem skazany na najwyższą karę, tj. karę śmierci. Mam 22 lata, ukończoną szkołę zawodową i pracowałem. Uległem namowom kolegi z pracy i pojechaliśmy do sąsiedniej wioski w celu dokonania napadu rabunkowego na plebanię, a przecież warunki materialne rodziców zabezpieczały mi uczciwą egzystencję” – tak brzmiała prośba o ułaskawienie, którą Mirosław Fydrych skierował do przewodniczącego Rady Państwa profesora Henryka  Jabłońskiego.

Mirosław Fydrych pochodził z robotniczej rodziny, ojciec był kierowcą, po wypadku drogowym przeszedł na rentę inwalidzką. Matka pracowała w zakładach mięsnych. Sąsiedzi mówili o nich: spokojna, normalna polska rodzina.

Z Mirkiem nie było żadnych problemów, ani w domu, ani w szkole. Ukończył szkolę podstawową, później zawodówkę i został ślusarzem mechanikiem. Wcześniej był harcerzem, później zapisał się do Związku Młodzieży Socjalistycznej, ale na zebrania nie chodził. Nie dla niego był ten organizacyjny entuzjazm i programowe ideały. Z pracą mu się od samego początku nie udawało, nie umiał się dostosować do innych kolegów. Nie potrafił podporządkować się poleceniom i wymaganiom brygadzisty. Zawsze podkreślał swoje ja, odszczekiwał się nawet kierownikowi. Taki był, nie potrafił podkulić ogona. Mówił, kiedy chłopaki z jego zmiany milczeli. Powiedzieli mu, że premii to on długo nie zobaczy.

***

Zaprzyjaźnił się ze Zbyszkiem Z. Obaj pracowali w Gdańskim Przedsiębiorstwie Budowlanym, mieszkali razem na kwaterze. Któregoś dnia Zbycho zwierzył się mu, że zawalił trzecią klasę i nie ma czym się pochwalić rodzicom oraz czego pokazać w kadrach. Widać, że Mirek miał smykałkę do tej roboty, bo od tej pory jego kolega posługiwał się świadectwem z promocją do czwartej klasy technikum górniczego.

W kwietniu 1975 roku, ot tak dla zabawy, obrobili kilka szafek w szatni wzbogacając się o 1,7 tys. zł. Potem, już na poważnie, zaczepili na ulicy nieznajomego mężczyznę, pobili go, zerwali mu z ręki zegarek, a z kieszeni wyrwali 200 zł. Innym razem, przez okienko nad drzwiami wejściowymi, przedostali się do mieszkania Józefa K., dobrego znajomego Mirka. Okradli go na ponad 6 tys. zł.

Podsumowując udane rozboje i włamania, Zbycho od niechcenia wtrącił opowiastkę o świętowaniu złotych godów dziadków, na którym był z rodzicami. Głównym gościem był brat dziadka, ksiądz proboszcz z Wyszatyc. Barwnie opowiadał o pobycie w Ziemi Świętej, Rzymie, Asyżu, Fatimie, Lourdes. Zafascynowany relacją księdza-dziadka pomyślał, że musi on mieć duże pieniądze, które trzeba mu skubnąć.

Sytuacja rozwijała się po jego myśli

Proboszcz zaprosił Zbyszka do siebie, na plebanię. Ten skwapliwie skorzystał z propozycji i przez tydzień przebywał w najstarszej wsi w Dolinie Dolnego Sanu. Wrócił wypoczęty, dowartościowany, pewny swego. Z zeszytem, w którym rozrysował wszystkie pomieszczenia plebanii, rozmieszczenie mebli, drogę dojazdową do budynku i dojścia do drzwi głównych i bocznych oraz na piętro. Innym kolorem kredki zaznaczył usytuowanie pokoju i sypialni księdza, do której najłatwiej dostać się po drabinie ustawionej na tarasie. W szafce miało znajdować się, według jego przypuszczeń, 200-300 tys. zł. Istny skarb.

Zbyszek z wiadomych względów zrezygnował z udziału w napadzie na księdza, zastrzegając sobie udział w podziale spodziewanego łupu. Zdecydowali się na kradzież tych pieniędzy i to w najbliższym czasie. Jednak wyprawa po „złote runo” stanęła pod znakiem zapytania, zwłaszcza, że nie mieli gotówki na daleką podróż. Zdobycie pieniędzy okazało się prostsze niż się spodziewali. Frydrych pod nieobecność właściciela stancji, którą wynajmował, zabrał z szafy 26 tys. zł i tym samym rozwiązał umowę najmu. Zatrzymał się na kilka dni u rodziców w Mławie.

W plan odurzenia księdza eterem i związania mu kończyn wtajemniczył swego dawnego wspólnika Józka S. i nieletniego Andrzeja W., który miał ich ubezpieczać, stojąc w ogrodzie. Przygotowali się do wyjazdu, mieli namiot turystyczny, materace, do torby zabrali metalową łyżkę do zdejmowania opon.

Mirosław Fydrych

W niedzielę 3 sierpnia 1975 roku wykupili bilety do Rzeszowa, a następnie dojechali do Żurawicy. Podziwiali widoki za oknem wagonu, kolejny raz omawiali swoje role. Zgodzili się, że jeśli zaistnieje taka sytuacja, to będą musieli ogłuszyć księdza, aby nie narobił im kłopotów.

Rozbili namiot nad Sanem, rano zostali wylegitymowani przez milicyjny patrol, papiery mieli w porządku. Wybrali się na mszę do kościoła w Wyszatycach, pogadali z ministrantami. O zmroku pojawili się ponownie, tym razem weszli do ogrodu. Mirek wspiął się na słup telefoniczny i przeciął przewód blokując telefon.

Światło w sypialni proboszcza świeciło się do późnych godzin nocnych. Przed południem, Miro podając się za montera, wszedł na plebanię i udając usuwanie awarii porównał rozkład pomieszczeń z rysunkiem Zbyszka. Wszystko się zgadzało. Po drabinie przyniesionej przez pracownika po raz drugi wszedł na słup, tym razem połączył przerwany wcześniej kabelek. I można było już korzystać z telefonu. Potem spakowali swoje rzeczy, zwinęli namiot. Przenieśli się na stację w Przemyślu. Tu mieli się też spotkać po skoku o godzinie 5 rano, następny termin zbiórki wyznaczyli na 12, czyli w samo południe. Takie mieli zasady.

***

Kilka dni później, przed wieczorem, ponownie byli przed plebanią, mieli z sobą teczkę, w której znajdowała się łyżka do kół. Kilka minut zajęło Mirkowi zablokowanie telefonu i kiedy się wydawało, że dalej też dobrze pójdzie przekonali się, sprawy się nieco skomplikowały.

Tak pilnie wpatrywali się w okno z nadzieją, że zgaśnie światło, iż sami się zdrzemnęli. Obudzili się wraz ze wschodem słońca, klika minut po godzinie 4. Żarówka w pokoju księdza nie świeciła się. Resztę nocy i prawie całą niedzielę spędzili w stodole. Na śniadanie, obiad i kolację wypijali surowe jajka, podbierane księżowskim kurom. W nocy przystąpili do realizacji planu.

Mirosław Fydrych – jeśli chcesz wiedzieć jak zakończyła się jego historia – przeczytaj Detektywa 11/2022 (tekst Jerzego Kirzyńskiego pt. Śmierć w zastępstwie). Cały numer do kupienia TUTAJ.