Morderca w ciemnych okularach: dożywocie

Mirosław B. to szczególny przypadek zabójcy. Mordował, by kraść, ale był przy tym konsekwentny, przebiegły. Działał metodycznie i nawet miał swego rodzaju charyzmę. Pierwszą ofiarę owinął wokół palca. Przed drugą grał innego człowieka. Gdy nadarzyła się okazja, strzelił z rewolweru w kark. Został skazany na dożywocie.

Jest szczupłej postury, ma pociągłą twarz, energiczne ruchy. Mówi szybko, impulsywnie, napędzany potokiem myśli. Ma skłonność do dominacji i umiejętne podejście do ludzi. Zdobywa ich zaufanie. Nosi czarne okulary nawet w pomieszczeniach, przy sztucznym świetle. To charakterystyczne cechy 47-letniego Mirosława B., odbywającego karę (podwójnego) dożywocia w więzieniu w Grudziądzu.

Mirosław B. pochodzi z Łodzi. Do grudziądzkiego zakładu karnego trafił w 2019 roku, wcześniej przebywał czasowo między innymi w więzieniu we Włocławku. Skarżył się jednak nieustannie na złe warunki, w jakich przyszło mu odbywać karę. Narzekał szczególnie na opiekę medyczną.

Ochroniarz, były wojskowy

– Mam poważne problemy z kręgosłupem. Cierpię na krzywicę. Jeżeli nie przejdę operacji w najbliższym czasie, mogę w ogóle przestać chodzić – żalił się, kiedy ostatecznie został przeniesiony do grudziądzkiego więzienia.

Twierdził, że we Włocławku nie mógł liczyć na fachową pomoc. Starał się o możliwość leczenia w szpitalu, a nie na więziennym oddziale. W Grudziądzu, zresztą, według niego lepiej nie było.

Konieczność noszenia ciemnych okularów to efekt innej choroby – nadwrażliwości na światło. Miał je założone również w 2011 roku, kiedy Sąd Okręgowy w Łodzi skazał go na dożywocie za zamordowanie dwóch osób. Krótko później wyrok podtrzymał sąd apelacyjny, choć Mirosław B. do końca próbował udowodnić, że w czasie, kiedy zabijał, był niepoczytalny.

***

W 1998 roku B. pracował w firmie ochroniarskiej „U” w Łodzi. Był to czas, kiedy możliwość wykonywania pracy ochroniarskiej nie była jeszcze tak uporządkowana prawnie, jak dzisiaj. Na rynku działało wiele firm świadczących podobne usługi. Niektóre również oferowały pomoc w prywatnych śledztwach, a ich właściciele legitymowali się „papierami” prywatnych detektywów. Firma, w której zatrudnienie znalazł Mirosław B., wykonywała również zlecenia konwojowania. B. zajmował się odbieraniem i przewożeniem gotówki do bankomatów. W przedsiębiorstwie „U” poznał Błażeja Z., 23-letniego studenta ekonomii, dorabiającego sobie jako stróż. Młody człowiek był zafascynowany starszym i – tak uważał – bardziej doświadczonym kompanem.

Towarzyszowi z pracy Mirosław opowiadał o swoich dokonaniach, kiedy w 1995 roku, w ramach polskiego batalionu Sił Ochronnych Organizacji Narodów Zjednoczonych, przebywał na misji w byłej Jugosławii. Napatrzył się wtedy na śmierć. Życie ludzkie – wnioskował – wcale nie jest tyle warte, ile nam się wydaje. Może zgasnąć szybko. Twierdził, że ma znajomości w służbach specjalnych RP, a jego krewny to wysoki oficer polskiej armii.

– Już wtedy nosił te swoje czarne okulary – mówił po latach jeden ze świadków w procesie. Prosił o zachowanie anonimowości. – Trochę narwany był. I potrafił zaciekawić rozmową, to na pewno – przyznał.

Mirosław B. zjednał sobie przychylność młodego współpracownika w „U”. Często rozmawiali. Konwersacje stały się intensywniejsze, kiedy mężczyźni zaczęli razem jeździć w konwojach z pieniędzmi. Pewnego dnia Mirosław B. zaproponował Błażejowi Z. interes. Rzekomo jego przyjaciel inwestował właśnie w jakiś dochodowy biznes, a B. pomagał mu znaleźć kontrahentów gotowych dołożyć się do wspólnego przedsięwzięcia. Stopa zwrotu takiej „inwestycji” miała być obiecująca. Jaki to interes? W trakcie późniejszego procesu karnego tego nie wyjaśniono. Przed prokuratorem, a potem przed sędzią Mirosław B. tylko mgliście o tym wspominał. W każdym razie opowieści B. wystarczyły, by Błażej Z. zdecydował się wejść w ten biznes.

Pierwsza krew – a finał dożywocie

W marcu 1998 roku Błażej Z. wziął w banku kredyt. W dzień, kiedy miał przekazać Mirosławowi B. 10 tys. zł jako udział w przedsięwzięciu, ten zastrzelił go. Pieniądze przywłaszczył. Szybko jednak go namierzono i zatrzymano. Próbował tłumaczyć się, że postrzelił kolegę z pracy w trakcie zabawy, która przybrała niefortunny obrót. Mężczyźni mieli do siebie celować z broni palnej. Byli odziani w kamizelki kuloodporne. Mirosław B. chciał rzekomo „zobaczyć jak to jest”, kiedy do człowieka mierzy się z nabitego pistoletu. Tak przynajmniej twierdził w jednym z pierwszych wyjaśnień w sprawie. Sytuacja procesowa była podwójnie interesująca: oto zatrzymany do sprawy przyznał się do tego, że „co najmniej” był przy Błażeju Z., kiedy ten został postrzelony, ale samo oświadczenie to dla śledczych jeszcze za mało. Zanim zebrano konkretne dowody przeciwko B., ten podjął próbę samobójczą.

Wtedy też na jaw wyszły fakty z jego życia, o których jego pracodawca nie miał pojęcia. Zeznania złożyła między innymi matka Mirosława B. oraz kilku innych jego bliskich. Kobieta twierdziła, że syn już wcześniej leczył się psychiatrycznie, miał napady lęku, podejmował próby samobójcze (wieszał się). Stwierdzono u niego schizofrenię paranoidalną. Podobno w chwilach, kiedy dręczyły go „paranoiczne myśli, chował się pod stół”.

Chcesz poznać całą historię w której Mirosław B. został skazany na dożywocie? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2022. Cały numer do kupienia TUTAJ.